Filmy luźno oparte na prawdziwych wydarzeniach

59 42 3
                                    

„Życie to nie film", jak mawiał Bogusław Linda. Jednak niektóre prawdziwe historie wydają się żywcem wyjęte z filmowych scenariuszy. Co więcej, gdyby były całkowicie wytworem wyobraźni scenarzysty czy pisarza niekiedy myślelibyśmy, że autor trochę dał się ponieść fantazji. Jednak w tych historiach najbardziej przeraża i zdumiewa fakt, że są autentyczne.

Internet pełen jest stron i kanałów, np. na YouTube, które zajmują się badaniem i opisywaniem niewyjaśnionych historii, tajemniczych zniknięć i przedziwnych spotkań z enigmatycznymi postaciami. Spędzam wiele godzin na ich eksplorowaniu i zawsze myślę tylko o jednym — to genialny materiał na film!

Całe szczęście nie tylko ja tak myślę. Wszyscy lubimy historie z życia wzięte, a informacja w zwiastunie filmowym, że fabuła jest „na podstawie prawdziwych wydarzeń", zawsze jest nobilitująca. Z wypiekami na twarzy oglądaliśmy Titanica, Grę Tajemnic, Zjawę, Wołyń czy Jestem mordercą. Życie Pablo Escobara przedstawione w serialu Narcos przysporzyło baronowi narkotykowemu wielu nowych fanów, a tylko niedawno całe młode pokolenie dowiedziało się o wybuchu elektrowni jądrowej w Czarnobylu i dziś są ekspertami w tej sprawie ;)

Życie pisze najlepsze scenariusze

Jest coś niezwykle intrygującego we wszystkich „tajemniczych" lub „niewyjaśnionych" wydarzeniach z życia wziętych. Czasami, kiedy o nich czytam, mam wrażenie, że zostały stworzone w umysłach scenarzystów, bo pewne zbiegi okoliczności czy zwroty wydarzeń wydają się żywcem wyjęte z filmów i seriali. Jednak te historie przydarzyły się naprawdę. Są owiane tajemnicą, z wielu różnych względów. Jest wiele pytań i niedomówień. To właśnie tutaj pojawiają się poszukiwacze sensacji, a także poszukiwacze prawdy. Wyobraźnia pracuje, a my, posługując się schematami, które filmy oraz seriale utrwalają nam w głowach, zaczynamy bawić się w scenarzystów i wypełniać te luki.

Historie, o których piszę, zainspirowały twórców do tego stopnia, że zdecydowali się przenieść je na ekran. Niektórzy chcieli tylko nadać rozgłos pewnym wydarzeniom, inni starali się poszukać odpowiedzi na kipiące im w głowach pytania. Choć nie opisuję wydarzeń szczegółowo, to od razu ostrzegam - pojawiają się spoilery. Zaznaczam najważniejsze punkty i daję Wam możliwość samodzielnego odkrywania prawdy.

Nie „ten" Diatłow. Inny.

Kiedy grupa studentów udawała się na wyprawę w góry, nikt nie spodziewał się, że będzie to ich ostatnia podróż. A do tego podróż, której przebieg wprawi w niezły ból głowy nie tylko oficjalne służby i komitety, a także setki amatorów na długie lata. Celem wyprawy dziewiątki studentów, doświadczonych w podróżowaniu po górach, a także ich przewodnika, Igora Diatłowa, była góra Otorten. W języku miejscowego ludu Mansów (który zdecydowanie odradza zbliżanie się do stoku) nazwa ta oznacza Górę Śmierci. Chodzą plotki o pojawiających się w tamtych terenach dziwnych światłach i rozbłyskach na niebie, a także przerażających dźwiękach.

Po kilku dniach, kiedy kontakt z grupą się urwał, ratownicy ruszyli na poszukiwania. Niestety, wszyscy uczestnicy wyprawy zostali sukcesywnie odnajdywani martwi. Część zmarła z wychłodzenia. Wyglądało, że wybiegli z namiotów, na śnieg i mróz tylko w bieliźnie. Pierwszą hipotezą była lawina, która mogła zaskoczyć nawet najbardziej doświadczonych wspinaczy. Jednak to obrażenia pozostałych członków wyprawy okrywają wyprawę aurą tajemnicy. Choć na ciałach ofiar były jedynie siniaki i otarcia, ich narządy wewnętrzne były zmiażdżone. Siła, która byłaby potrzebna do zadania takich obrażeń, jest porównywana z uderzeniem samochodu.

Tragedia na przełęczy Diatłowa po sześćdziesięciu latach jest wciąż niewyjaśniona.

Film: Tragedia na przełęczy Diatłowa (2013)

Z piórem lub na pierzu | Spartański Dwutygodnik [numery: 11-20]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz