O mowie kolokwialnej

71 45 1
                                    

W trakcie ostatniej dekady radykalnie zmieniło się nasze podejście do struktur językowych. Doszliśmy do wniosku, iż potoczyzna posiada niebagatelną moc sprawczą, która wbrew zaciekłym obrońcom słowników, zmienia oblicze współczesnej polszczyzny. Z kolei podczas uczenia się języka obcego zrozumieliśmy, że umiejętność posługiwania się wyłącznie mową oficjalną, nie zagwarantuje nam płynnej komunikacji z otoczeniem. Okazało się, że warto znać elementy slangu czy nieoficjalne skrótowce. Przekonaliśmy się, iż to język mówiony, a nie książkowy jest siłą. Wszak, kto się takowym nie posługuje, niechaj pierwszy rzuci kamieniem.

Gdyby jednak przypisywać potocyzmom same zalety sytuacja byłaby prostsza, niż jest w rzeczywistości. Bezpardonowo wyrzucilibyśmy większość słowników poprawnej polszczyzny i zastąpili je własnymi domniemaniami. Kres takim działaniom kładzie jednak gramatyka, której spójności nie możemy zakłócać bez konsekwencji. Stąd nie każda propozycja i nie każde uproszczenie zyskuje status poprawności. Tak nigdy nie powinno się stać choćby z wymiennym używaniem biernika i narzędnika liczby pojedynczej, mimo że w taki sposób postępujemy z nimi na co dzień, mówiąc np. „tą książkę" zamiast „tę książkę". Zła odmiana zaimka w tym wypadku może mylnie sugerować podmiot w zdaniu, jednocześnie zaburzając przekaz i odmawiając językowi jego podstawowej funkcji, którą jest komunikatywność.

Potoczyzna bywa zgubną w przypadku, gdy forma, z którą jesteśmy osłuchani, zacznie nam zdawać się poprawną. Znając kontekst rozmowy, zapewne domyślimy się, co dyskutant miał na myśli. Jednak w kontakcie z językiem pisanym nie zawsze mamy możliwość natychmiastowego dopytania autora o jego intencje. Prostym przykładem zjawiska prowadzącego do nieporozumień jest niewłaściwe konstruowanie zdania podrzędnego przydawkowego. W efekcie zamiast:

Przeczytałam książkę, którą mi polecono.

piszemy: Przeczytałam książkę, jaką mi polecono.

Te z pozoru podobne do siebie zdania nie niosą za sobą tej samej informacji. Pierwsza wypowiedź sugeruje, iż przeczytano konkretną książkę, którą wskazano np. Zabić drozda. Drugie zaś informuje, że przeczytano książkę o pewnych cechach np. przygodową. To samo dotyczy używania słów w niewłaściwym dlań kontekście, bądź korzystania z wyrażeń kolokwialnych w sytuacjach oficjalnych. Czy wiedziałeś/wiedziałaś, że do grupy takich wyrażeń należy czasownik zwrotny „ogarnąć się"? A może codziennie go słyszysz i nie widzisz w posługiwaniu się nim niczego niewłaściwego?

Pułapka czeka także na tych, którzy błędnie wymawiają poszczególne wyrazy lub nie do końca znają się na idiomach. Tym sposobem powstają słowa jak: wziąŚĆ – zamiast wziąć albo podejrzanie trudny orzech do zgryzienia, który najprawdopodobniej miał być twardym orzechem do zgryzienia. Do powyższego zestawu dołóżmy jeszcze niewygodne w praktyce koniugacje czasowników: włączać oraz pójść, znane nam niestety jako: „włanczać" i „poszłem". Niestety trudno będzie przekonać do tej propozycji Radę Języka Polskiego, chyba że wyjaśni się, czym jest „włancznik" i w jaki sposób tworzy się formę przyszłą od „poszłem".

Ciekawość wzbudza przyczyna powstawania popularnych tautologii jak: tylko i wyłącznie, adres zamieszkania czy w miesiącu grudniu. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić można dojść do wniosku, iż wyrażenia te absolutnie nie miały brzmieć jak te przynależne do języka potocznego. Dłuższa fraza czasami wzbudza więcej respektu przez podobieństwo do mowy urzędniczej. Nieszczęśliwie się zatem złożyło, że środek stworzony z pewnej potrzeby, osiągnął absolutnie odwrotny efekt. Podobnie rzecz ma się w przypadku spadania w dół, które powinno zabrzmieć metaforycznie, wpasowując się w estetykę poezji, a niekoniecznie takowy cel osiąga. Zwiększanie liczby słów dotyczy też niestopniowania przymiotników. Mimo że spora ich część prosto się odmienia, na myśl przychodzą nam: bardziej współczesny, bardziej nowoczesny czy bardziej zabawny. Choć nie ma zasady jednoznacznie zabraniającej stopniowania w sposób opisowy, to trudno się nie zgodzić, iż zachowanie to przeczy ekonomii języka. Przecież znacznie prościej brzmi: ten zawodnik jest silniejszy od swojego poprzednika niż ten zawodnik jest bardziej silny od swojego poprzednika.

Czasami popełniamy błędy, usiłując za wszelką cenę ich uniknąć. Świetnie odzwierciedla to tendencja do błędnego zapisu roku. Przyczyna jest banalna i tkwi w wyjątkowym roku dwutysięcznym, który utwierdził niektórych w przekonaniu, iż podobnie należy zapisywać pozostałe roczniki. Stąd bierze swój początek słynny rok „dwutysięczny czternasty", mający być zapewne rokiem dwa tysiące czternastym. Trudności przysparza także zapisywanie dni i miesięcy mylnie postrzeganych jako nieodmienne. To samo dzieje się z deklinacją nazwisk o rzadszych końcówkach, ponieważ wśród społeczeństwa panuje mit, według którego odmiana przez przypadki ujmuje randze. Nic bardziej mylnego! Język formalny nie musi drastycznie różnić się od potocznego, aby być za taki uważanym. Istotniejsze jest posługiwanie się nim świadomie, nawet jeśli czasami rozwiązania wydają się wręcz zbyt oczywiste.

Co zatem? Czy utrwalanie niewłaściwych konstrukcji, gdy nie ma ku temu potrzeby, jest złe? W pewnym sensie tak. Czy mówienie z hiperpoprawnością również jest odbierane negatywnie? Tak. Cóż więc? Oczywiście cieszmy się z neologizmów czy mniej lub bardziej celowego zainteresowania językiem. Starajmy się rozwijać polszczyznę jako jej świadomi użytkownicy – twórcy, wtedy na pewno skorzystamy wszyscy.

Ukulturalniona

Z piórem lub na pierzu | Spartański Dwutygodnik [numery: 11-20]Where stories live. Discover now