«Mad Max: Na Drodze Gniewu», czyli jak robić stare filmy na nowo

143 66 6
                                    

Kiedy na przełomie wieków na naszych ekranach zagościły takie tytuły jak Władca Pierścieni czy Matrix, rewolucjonizując odpowiednio gatunki fantasy i science fiction, wydawało się, że oto wchodzimy w nową, odświeżoną erę kina. Kina, gdzie wszystko jest możliwe. Kina, gdzie już, nic poza wyobraźnią, nie będzie ograniczało jego twórców. Niestety, po prawie dwóch dekadach okazuje się, że to właśnie wyobraźni wszystkim zabrakło.

Nie każdy nakręcony kiedyś film potrzebuje odświeżenia. Niestety, doszliśmy do momentu, w którym producentom wydaje się, że jest zupełnie odwrotnie. Nowe Terminatory, nowy Indiana Jones, kolejne Gwiezdne Wojny. Obecnie wszystko jest w wersjach 2.0. Kolorowe, wodoodporne, z szerokimi wyświetlaczami o wysokiej rozdzielczości. Może to nostalgia przeze mnie przemawia, może to już taki wiek mnie dopadł, że „za moich czasów wszystko było lepsze", ale oglądając dzisiejsze blockbustery, odnoszę wrażenie, że o ile jest w nich tak wiele, to zabrakło miejsca na duszę.

Rozrywka czy nie, film nie powinien być wydmuszką. Nawet jeśli opowiada historię prostą i oczywistą, niech opowiada ją w sposób przemyślany i ciekawy. Niech zaskakuje detalem. Niech świat, w którym się dzieje, będzie tętniący życiem, nawet jeśli poznajemy tylko jego mały fragment.

Stary, ale jary

Żyjemy przecież w czasach wielkich możliwości i głupio by było z nich nie korzystać. Christopher Nolan to wciąż młody facet. A do tego bardzo zdolny reżyser. Nie jest więc przypadkiem, że akurat on świetnie łączy analogowe i cyfrowe możliwości przy tworzeniu filmów. Jednak wielu młodych twórców rezygnuje z tego pierwszego. Opierając się tylko na drugim, wychodzi im może i dobre kino, ale puste. Szczególnie boleśniej można to odczuć w sytuacji, gdy przychodzi im stanąć w szranki ze starym wyjadaczem (nie wypominając nikomu wieku, oczywiście). Bo oto siedemdziesięcioletni George Miller ze swoim powrotem na bezkresny Wasteland zdeklasował i zdystansował większość reżyserskiej młodzieży, podając nam film, który nie tylko jest obecnie modnym „odświeżeniem serii", ale przy tym jest dziełem na miarę obecnych czasów. I w żaden sposób nie uwłacza oryginałom.

Mad Max: Na drodze gniewu od początku był filmem zagadką. Powstawał wiele lat, z różnymi problemami. I tak naprawdę do samego końca nikt nie wiedział, czego można się po tytule spodziewać. Fani oryginalnej trylogii Millera kręcili nieco nosem, że może niepotrzebnie reanimujemy tę serię; że Mel Gibson już nieco leciwy i niespecjalnie teraz lubiany, a bez niego też jakoś niekoniecznie może się udać; że jednak szalony Max to szalona akcja, a pan reżyser do najmłodszych nie należy, więc czy ma tyle werwy, by znów zasiąść za sterami i posłać nas w świat piachu i benzyny?

Gaz do dechy!

W dobie blockbusterów ładnych i kolorowych, z czarnymi charakterami lubianymi niekiedy bardziej niż protagonista, w końcu do kin wszedł Mad Max: Na drodze gniewu. Już od pierwszych sekund zaatakował nas szorstką narracją. „Byłem kiedyś gliną, wojownikiem szos walczącym w słusznej sprawie. Kiedy świat upadł, każdy z nas załamał się na swój sposób. Nie wiem, kto jest teraz bardziej szalony: ja czy świat wokół mnie? [...] Uciekając tak przez żywymi, jak i martwymi. Ścigany przez padlinożerców. Ścigany przez tych, których nie mogłem uratować [...] zostałem zmuszony do jednego – do przetrwania". By za moment dać gaz do dechy i wzbić w powietrze chmurę piachu.

Bo na drodze gniewu nie ma miejsca na postój. W Wasteland nie ma miejsca na czcze pogaduszki o przeszłości i snucie marzeń na przyszłość. Jest piasek w zębach i smród benzyny w nozdrzach. A na ustach – wrota Walhalli, które chcemy przekroczyć lśniący i w chromie. Miller nie tracił czasu na malowanie świata przed naszymi oczami i wprowadzania nas weń jak małe dziecko — powolutku i drobnymi kroczkami. Tak jak nasi bohaterowie zostajemy od razu wrzuceni w szaleńcze pościgi, a oddech łapiemy tylko przy naprawdę krótkich postojach. Musieliśmy walczyć o przetrwanie jak Max. Przecież powiedziano nam to na samym początku. I jak widać, nie rzucano tych słów na wiatr!

Z piórem lub na pierzu | Spartański Dwutygodnik [numery: 11-20]Where stories live. Discover now