100.

971 43 46
                                    

Rodzina Blythe wraz z tłumem udała się za dom Cuthbertów, gdzie po odsłuchaniu słów pastora rozeszli się na stypę. Rose z Gilbertem i dziećmi podeszła do stojącej wciąż przed grobem Mateusza Ani.
- Aniu.- powiedziała Rose, na co ta objęła przyjaciółkę.- Jest z Marylą, Michaelem i Connorem.- wyjaśniła gładząc jej plecy. Z kolei Gilbert kucnął przy Cordelii, przytulając ją łagodnie. Obie były zdruzgotane kolejną stratą w ich rodzinie.
- Idźcie do domu.- powiedział nagle do dzieci Blythe, więc te wraz z rudowłosą przyjaciółką udały się do środka. Wtedy chłopak podszedł do żony i Ani, która tym razem nie ukrywała rozpaczy.
- Zostałam sama.- zapłakała patrząc na grób.
- Nie prawda. Zawsze możesz na nas liczyć.- stwierdził, na co ta posłała im smutny uśmiech.
- Kochani, dziękuję, ale nie w tym rzecz. Najpierw po narodzinach Cordelii odszedł Connor, rok temu Maryla, a teraz mój ukochany Mateusz. Ten dom...
- Boisz się tu być?- spytała Rose, ale Ania, jak to Ania pokręciła głową sprawiając pozory.
- Moje kondolencje.- rozległ się męski głos, a gdy wszyscy się odwrócili w jego stronę dostrzegli twarz, którą dopiero po chwili rozpoznali.
- Kurt?- spytała rudowłosa wycierając policzki.
- Przyniosłem kwiaty. Nie wiem, czy Mateusz je lubił, ale...- urwał biorąc wdech, po czym położył wieniec kwiatów na grobie. Wtedy Rose posłała mu lekki uśmiech i wraz z Gilbertem się oddaliła, dając chwilę przyjaciołom.
- Skąd wiedziałeś?- spytała go rudowłosa.
- Od Rose.- wyjaśnił szczerze.- Gdy się dowiedziałem... przeżył wiele. Z pewnością niczego w swoim życiu nie żałował, a to myślę, czyni go człowiekiem spełnionym. Nie opłakuj go, nie żałuj. On by tego nie chciał. Chciałby, żebyś była... szczęśliwa i spełniona mimo to.
- Jak nam być szczęśliwa, skoro on nie żyje?- spytała z wyrzutem w głosie.- Odszedł we śnie. Nawet nie zdążyłam się z nim pożegnać.
- Aniu...- przeciągnął widząc u niej łzy, po czym przytulił ją kojąco.- Kochał cię najmocniej na świecie.
- A ja jego. Najmocniej.- podkreśliła, nie mogąc ukryć łez. Nie przy chłopaku, którego nie wiedziała od tylu lat i to ze swojej winy. Czy kiedyś żałowała, że odrzuciła jego miłość? Owszem, codziennie od tamtego feralnego dnia. Ale czasu nie mogła już cofnąć. A może mogła?

- Biedna Ania.- powiedziała Diana, która siedziała wraz z Rose i Gilbertem w salonie, obserwując bawiące się ich dzieci. Barry, a raczej Muller doczekała się dwóch córek. Jednej w wieku bliźniaczek Blythe'ów, a drugiej dwa lata młodszej, która urodziła się kilka miesięcy po Sophie, córeczce Ruby i Moody'ego. Łącznie z Mike'iem Andrews byli nieodłączną od siebie grupą, która często spotykała się w domku w lesie. Tak, w tym odbudowanym przez ich rodziców na miejsce klubu książki.- Tak wiele straciła, a teraz jeszcze Mateusz.
- Każdego z nas to czeka.- powiedziała cicho Rose patrząc wciąż na dzieci, które rozmawiały o czymś, jednak przy oknie stała w osamotnieniu Lilianna, jakby zamknięta na to, co ją otacza.- Przepraszam na chwilkę.- rzuciła wstając z miejsca, po czym skierowała się do łazienki, by tam się otrząsnąć.
- Co z Rose?- spytała Gilberta Diana, na co ten spuścił głowę.
- Dowiedzieliśmy się, że Lilianna jest wyśmiewana wśród rówieśników.- wyjaśnił spokojnie, a Diana westchnęła ciężko. Kto jak kto, ale Lily najbardziej przypominała za charakteru matkę, choć i najstarszy potomek Blythe'ów miał w sobie sporą jego część. Zamknięta w sobie, z tajemnicami i jak się okazuje, własną tragedią.- Nie jest jak inne dziewczynki. Zawsze wolała bawić się z Cloverem, czy Mike'iem, a nie z siostrą. Pewnie dlatego rówieśniczki ją obrażają.
- Kto konkretnie?
- Nie wiem. Rose była w szkole, żeby pomówić z tymi dziećmi, ale martwi nas zachowanie Lily. Nie chce iść do szkoły, zamyka się, jest...cicha. Nic nam nie mówi.
- Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, Gilbercie, jak ją podejść. Bo to cała Rose.- zauważyła, a chłopak delikatnie się uśmiechnął.
- To co innego. Próbowaliśmy z nią rozmawiać rano, a potem Valentina popołudniu. Przed nikim się nie otwiera. Ja jakoś to znoszę, bo wiem, że pewnie chce to sama sobie ułożyć, ale Rose...ona...nie może znieść faktu, że ktoś niszczy Lilianne tak, jak niegdyś inni niszczyli ją.- wyjaśnił, na co Muller zamilkła. Wiedziała wiele. Nie wszystko, ale to wiele wystarczyło, żeby pojąć słowa chłopaka. Oboje spojrzeli na brunetkę, zapatrzoną na horyzont za oknem.- Nie mam pojęcia co zrobić.
- Przykro mi, ale ja również.- przyznała, a Gilbert przytaknął gestem głowy, jakby doceniając jej szczerość.
W tym czasie Ania wraz z Kurtem siedzieli przy drzewie ich dawnych spotkań, rozmawiając i dzieląc się swoimi przeżyciami. Chłopak nie ukrywał zaskoczenia jej małżeństwem z Connorem oraz faktem, że ma córkę.
- Naprawdę nazwałaś córkę Cordelia?- spytał, a Ania się oburzyła.
- To piękne imię. Dostojne i... szlachetne.
- Myło jeszcze dodać Princessa.
- Chciałam, ale Connor się nie zgodził.- stwierdziła, na co Kurt wybuchł śmiechem.- Przestań.
- Wybacz, po prostu...tęskniłem.
- Za?- spytała, a chłopak wziął głęboki wdech układając w głowie słowa.
- Za wszystkim. Za tobą, twoimi myślami i spostrzeżeniami. Za Rose i Gilbertem. Żałuję, że tak prędko zdecydowałem się wyjechać z Avonlea. Przecież to tu czułem się tak dobrze. Tylko tu.- wyjaśnił.
- Wybrać, to przeze mnie musiałeś wyjechać. Do dziś myślę, co...- urwała kręcąc głową.
- Dokończ.- zachęcił ją Kurt, na co ta spojrzała mu w oczy.
- Do dziś myślę, co by było, gdybym przyjęła twoje zaręczyny. Czy byłabym tak smutna jak dziś? Tak samotna?
- Jesteś samotna?
- Od kiedy Connor zmarł wszystko jest...inne. Musiałam sama wychować Cordelie. Niedawno odeszła Maryla, a po niej Mateusz. Nie wiem, jak poradzę sobie z małą, gospodarstwem, pracą w szkole i domem.- stwierdziła. Chłopak był w lekkim szoku. Dziewczyna zawsze grała pewną siebie, zdecydowaną i silną osobę, a teraz była załamana. Nawet tego nie kryła, a wręcz chciała to mu pokazać.
- Jeśli chcesz to... mógłbym tu zostać na jakiś czas. Dopóki nie ułożysz swoich spraw.
- Naprawdę?
- Jasne.- odpowiedział, na co ta posłała mu uśmiech. Patrzyli sobie chwilę w oczy, aż chłopak spuścił głowę.- Chodźmy już.- rzucił przerywając ich intymną chwilę. Czuł to, choć sądził, że to zniknęło w chwili, gdy odmówiła zaręczyn. Kochał ją. Wciąż.

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now