16.

1K 64 2
                                    

- Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga i we mnie wierzcie. W domu ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział.- przeczytał z biblii pastor. Rose podniosła wzrok na Gilberta, który stał nad grobem ojca ze spuszczoną głową. Wiedziała dokładnie, co ten czuł. Był samotny i bardzo smutny.- Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuje wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam gdzie ja jestem.- po tych słowach mężczyzna zamknął książeczkę i ruszył wraz z tłumem przybyłych do domu Gilberta, gdzie był przygotowany posiłek dla nich. Rose jednak nigdzie nie poszła. Stała patrząc wciąż na smutnego chłopaka. W oczach pojawiły jej się łzy. Chciała do niego podejść. Bardzo tego chciała. Nie wiedziała dlaczego, ale jednak tego nie zrobiła. Odwróciła się i dogoniła swoich rodziców.
- Biedny chłopak.- westchnął Steven, który obejmował swoją żonę. Rose nie odezwała się słowem, dopóki nie weszli do środka. Usiadła ona przy stole, przypominając sobie, że właśnie w tym miejscu poznała pana Blythe'a.
- Cześć, Rose.- przywitała ją Diana, która wraz z Anią i Ruby stanęły obok stołu.- Nie martw się, teraz wszyscy są smutni. Nie tylko ty.
- Nie martwię się o to.- odpowiedziała spokojnie Rose.- Pan Blythe jest już w lepszym świecie. Martwię się o to, że straciłam przyjaciółki.- wyjaśniła, a te spojrzały po sobie. Diana rzuciła Ani gniewnie spojrzenie, na co ta wzięła głęboki wdech.
- Chce cię przeprosić.- odezwała się Ania.- Zachowałam się bardzo egoistycznie. Często tak się zachowuję. Pewnie dlatego, że tak jak ty pragnę prawdziwej, nieskażonej przyjaźni. Zapomniałam tylko o jednym, że taka przyjaźń jest tylko moim wytworem, a prawdziwa przyjaciółka zrozumiałaby twoją decyzję i kłamstwo, które nie powinno mieć miejsca, ale było stworzone po to, by oszczędzić nam nieporozumień.- zacytowała słowotokiem.- Chcemy dalej się z tobą przyjaźnić.- skróciła widząc niezrozumienie w oczach Rose.
- Naprawdę?- spytała brunetka, po czym wstała i przytuliła Anię, a potem dwie kolejne koleżanki.- Obiecuję, że więcej was nie okłamie.
- A co do...- zaczęła Ania patrząc za okno, gdzie szedł Gilbert.
- Wierzymy, że tylko ci pomagał. Gilbert jest tak mądry i miły, że pewnie chętnie cię nauczał.- uśmiechnęła się Ruby.- Jest taki pomocny.
- Oczywiście, że tylko mi pomagał, Ruby. Przecież pewnie czuje coś do ciebie, więc nie mógłby być z inną.- stwierdziła Rose z uśmiechem.- Szkoda, że godzimy się w takich okolicznościach.- posmutniała nagle zerkając na odchodzącego w stronę lasu Gilberta. Słowa jej przyjaciółek nie dochodziły do niej. Jakby czas właśnie się zatrzymał.- Przepraszam...muszę znaleźć mamę.- rzuciła po chwili kierując się do wyjścia, po czym wybiegła za Blythe'm.- Gilbert!- zawołała, na co chłopak się zatrzymał i spojrzał w jej kierunku.
- Rose.- przywitał się na spokojnie z dziewczyną.- Wybacz, ale nie mam humoru.
- Zdziwiła bym się, gdybyś miał.- stwierdziła patrząc mu w oczy.- Przykro mi z powodu twojego ojca. Wiem co czujesz. Tak jakby. Ja nie znałam swoich rodziców, więc mam... łatwiej.
- Łatwiej?- zdziwił się chłopak.
- Trudno tęsknić za kimś, kogo się nie zna.- wyjaśniła smutno. Gilbert patrzył na dziewczynę niepewnie.- Nie, nie wiem co teraz czujesz. Jakbym mogła? Choć dla mnie są martwi, to nie znałam rodziców, nikt ich nie znał. Zostałam podrzucona jako niemowlę do zakonnic. Ty znałeś ojca, kochałeś go i...- urwała czując łzy.- Przepraszam.- rzuciła, po czym odwróciła się i pobiegła z powrotem do domu Blythe'a. Nie mogła patrzeć w jego oczy. Tak bardzo było jej żal chłopaka. Na dodatek chciała go wesprzeć, a czuła, że zawiodła go jako przyjaciółka.
Po stypie wszyscy wrócili do domów, w tym rodzina Murphy'ch. Rose jednak nie miała ani apetytu, ani humoru. Czuła się źle z tym, że nie wsparła Gilberta w tym ciężkim dla jego dniu.
- Rose, jesteś dziś bardzo cicha. Zwłaszcza od kiedy wróciliśmy z pogrzebu.- zauważyła Valentina, na co jej mąż pokręcił głową, dając jej znać, żeby nie dociekała informacji. Ta jednak martwiła się o stan psychiczny córki i nie zamierzała zmieniać tematu.- Rose?
- Nie nadaje się na przyjaciółkę.- odpowiedziała nieprzytomnie dziewczynka, patrząc na jedzenie na stole.
- O czym ty mówisz? Słyszałam, że pogodziłaś się z dziewczynkami.
- I co z tego, skoro zawiodłam mojego przyjaciela.- rzuciła, po czym podniosła swój zapłakany wzrok na rodziców.- Nie mogłam...nie umiałam...
- Mówisz o Gilbercie?- spytał Steven, a ta zaczęła płakać.
- Był załamany, a ja...
- Kochanie, to trudna sytuacja dla wszystkich.- wyjaśniła jej łagodnie kobieta.- Nie bierz tego do siebie.
- Biorę, bo jako przyjaciółka powinnam go pocieszyć.- stwierdziła podniesionym głosem.- A nie zrobiłam tego. Mówiłam tylko o tym, że mu współczuję, że nie wyobrażam sobie, jak cierpi. Dobiłam go, a nie wsparłam.
- Na pewno tak tego nie postrzega.- pocieszył ją ojciec.
- Może pójdź do niego jutro? Spróbuj jeszcze raz z nim porozmawiać?- zaproponowała jej Valentina, na co Rose się zastanowiła.
- Mogłabym z nim na spokojnie porozmawiać. Przeprosić go i... pocieszyć.- rzuciła weselsza, co wywołało też lekki uśmiech u jej rodziców.- Jesteście najwspanialszymi rodzicami, jakich mogłam mieć. Cieszę się, że was mam. Bardzo.- powiedziała dziewczynka, po czym wstała i usiadła obok matki, obejmując ją za szyję.- Dziękuję, że mnie przygarnęliście.
- To my dziękujemy, że z nami zostałaś.- uśmiechnął się Steven. Rose również się uśmiechnęła. Przez całą noc myślała o tym, co powie Gilbertowi. Postanowiła, że tym razem nie zawiedzie jego zaufania.

Gilbert szedł w śniegu w kierunku swojego domu. Z daleka już dostrzegł czyjąś sylwetkę siedzącą na ławce przy cmentarzyku. Dopiero gdy stanął kilka metrów od tego miejsca, dostrzegł znane mu brązowe kosmyki włosów oraz szary płaszczyk Rose.
- Rose?- spytał zdziwiony, na co dziewczynka wstała z ławki i spojrzała na chłopaka.
- Wybacz za najście.
- W porządku.- uśmiechnął się słabo, a jego wzrok spoczął na grobie jego ojca. Zamarł na chwilkę, widząc na nim jedną różową róże.
- Moja mama zajmuje się hodowlą róży nawet zimą w domu.- wyjaśniła dziewczynka, nie czekając na jego pytanie. Nie każdy znajduje w zimie róże, dlatego jej widok bardzo zaskoczył chłopaka.- Wybacz mi za wczoraj. Nie powinnam mówić o moich przejściach oraz być...niemiła.
- Nie byłaś niemiła.- stwierdził Gilbert podnosząc wzrok na Rose.
- Byłam.
- Skąd.
- Gil...
- Nie przepraszaj mnie.- rzucił chłopak, na co ta lekko się uśmiechnęła i usiadła na ławeczce. To samo uczynił Gilbert. Ich spojrzenia wylądowały na róży, która była już częściowo schowana pod śniegiem.- Naprawdę nie znałaś swoich rodziców?
- Nie powinieneś słuchać tego, co mówię.
- Zawsze słucham.- stwierdził patrząc na dziewczynę, a ta poczuła jak się rumieni, więc spuściła wzrok.
- Wychowywałam się w wielu miejscach, ale nim trafiłam do rodziny zastępczej, czy sierocińca, byłam u zakonnic. Tam spędziłam pierwsze cztery lata życia. Powiedziały mi, że ktoś podrzucił mnie pod ich drzwi. Nie zostawił listu, czy kartki z moim imieniem w koszyku, jak często to występuje w książkach. Było tam tylko jedno. Wisiorek z różą. Zakonnice uznały, że to pamiątka po mojej matce i na jej cześć nazwały mnie Rose. Nie dały mi nazwiska, bo...- zamilkła, po czym wzięła głęboki oddech.- Nie wiem, czy żyją i oddali mnie, bo mnie nie kochali, czy może umarli i ktoś z ich bliskich mnie tam podrzucił. Pewnie nigdy się tego nie dowiem.- dodała, a czując na sobie spojrzenie Gilberta, szybko postanowiła zmienić temat i skupić się na towarzyszu.- Ty miałeś pewnie gorzej. Straciłeś obojga rodziców po przywiązaniu się do nich.
- Moja mama zmarła przy porodzie, więc nie zdążyłem się do niej przywiązać.- wyznał spokojnie chłopak, a ta spojrzała na niego zdziwiona.- Ale trudno ocenić, kto z nas bardziej cierpi. Myślę, że ból po stracie bliskiej osoby jest równy drugiemu. W końcu ja straciłem rodziców i ty w pewnym sensie też. Nie ważne, czy ich znałaś, czy nie. Tęsknisz za nimi równie mocno, jak ja teraz za ojcem.- stwierdził, a Rose przytaknęła.
- Pewnie masz rację.- przyznała, patrząc na grób.- Powinnam już iść, ale jeśli będziesz potrzebował porozmawiać, to...- urwała, gdy ich spojrzenia się spotkały.
- Dziękuje, Rose.- powiedział Gilbert. Był na prawdę jej wdzięczny. Domyślał się, że nie było jej łatwo stać na pogrzebie i jeszcze tu wrócić, otworzyć się przed nim. A jednak jej obecność bardzo mu pomogła. Jak wtedy, gdy jego ojciec chorował, a Rose przychodziła na lekcje. Zapominał wtedy o problemach w domu.
Dziewczynka uśmiechnęła się, po czym wstała i ruszyła przez śnieg w stronę domu. Z kolei Blythe odprowadził ją wzrokiem, a potem spojrzał na kwiat róży, który już na zawsze będzie mu się kojarzyć z przyjaciółką.


Hejkaaa
Trochę pojechałam tutaj z fantazją 😂 wybaczcie, ale mi się bardzo spodobała ostatnia scena i musiałam ją dodać. Dobrze zrobiłam, czy przesłodziłam? Dajcie znać ♥️
Ps: [*]

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now