10.

1K 60 18
                                    

Siedziała przy lustrze, rozczesując swoje długie brązowe włosy. Spojrzała sobie w oczy, po czym na jej delikatnej buzi pojawił się uśmiech. To ten dzień. Dziś będzie się nazywać Rose Murphy. Zawsze o tym marzyła, jednak rodziny, do których trafiała, traktowały ją jak służącą, a nie można nazwać służącej swoim nazwiskiem. To upokarzające. Tutaj było inaczej. Rose była córką, a nie służącą. Państwo Murphy pokazywali jej to na każdym kroku. Jak wtedy, gdy do drzwi zapukała Valentina.
- Jesteś już gotowa?- spytała łagodnie podchodząc do dziewczynki.
- Prawie.- wyjaśniła i spojrzała na odbicie kobiety w lustrze. Miała równie ciemne włosy, co Rose, jednak te były upięte wysoko, podkreślając jej długą szyję.
- Może ci pomogę?- zaproponowała pani domu, na co dziewczynka przytaknęła, a kobieta wzięła od niej szczotkę i zaczęła czesać jej włosy.- Denerwujesz się? Nie masz powodów. To tylko papierek.
- Nie dla mnie.- stwierdziła dziewczyna, a Valentina przytaknęła lekko głową.
- Racja.- przyznała, po czym odłożyła szczotkę i zaczęła splatać brązowe kosmyki w eleganckiego warkocza.- Ale myślę sobie, że od kilku tygodni jesteś już Rose Murphy. Bez względu na to, co jest napisane w twoich papierach. Jesteś naszą córką. I zawsze nią będziesz.- dodała związując białą wstążką warkocza dziewczynki.
- Dziękuję.- odpowiedziała Rose, co mogło odnosić się do słów kobiety, jak i pomocy przy splecieniu włosów. Valentina przegładziła głowę córki, po czym ruszyła do drzwi.
- Chodź na śniadanie.- powiedziała, na co Rose wstała i poszła za nią do jadalni, gdzie czekała już na nią jej ulubioną jajecznica, grzanki oraz ciepłe mleko.
- Dzień dobry.- przywitał się z córką Steven, który miał już zjedzone pół porcji jajek.
- Dzień dobry.- odpowiedziała Rose z lekkim uśmiechem zasiadając przy stole. Wzięła łyk mleka, po czym posmarowała grzankę masłem.
- Przygotowałem już bryczkę.- rzucił do żony, a ta przytaknęła z uśmiechem również zajmując się jedzeniem.- W drodze powrotnej musimy wstąpić do Tomasza i Małgorzaty. Miałem podrzucić im jakieś narzędzia.
- W porządku.- zgodziła się kobieta, a po jej słowach zapanowała cisza, przerywana tylko odgłosami jedzenia. Po posiłku cała rodzina ubrała się ciepło i wsiadła do bryczki, którą kierował pan Murphy. Dzień nie był jakoś bardzo piękny. Było wcześnie rano, a przyjaciele Rose byli o tej porze w szkole. Jednak mimo mrozu Rose pierwszy raz w życiu spojrzała na krajobraz w inny sposób. Zaśnieżone pola wyjątkowo wyglądały jak białe wzgórza z opowiadań Ani, a drzewa pokryte białym puchem przypominały bajkowy las. Pierwszy raz Rose widziała coś więcej, niż to, co widzi. Aż chciała, żeby owa podróż trwała w nieskończoność. Gdy jednak tak się nie stało, uciszyła się jeszcze bardziej. Rodzina Murphy'ch weszła do urzędu, gdzie zgłosili się do pokoju wysokiego mężczyzny z siwą brodą.
- Państwo Murphy.- przestawił ich Steven, na co pracownik spojrzał do papierów.
- Tak, tak...- przyznał znajdując ich nazwisko.- Proszę wypełnić wniosek, po czym tu z nim wrócić.- wyjaśnił podając im kartkę. Steven wziął ją i wraz z żoną o córką wyszli na korytarz, gdzie zaczęli wypełniać wniosek. Najpierw uzupełnili swoje dane, a potem dane córki. Dwa podpisy i prawie gotowe. Mężczyzna podał pióro Rose, która podeszła do kartki, by umieścić na niej swój podpis.
- W porządku?- spytała Valentina, widząc, że patrzy niepewnie na papier.
- Nie sądziłam, że kiedyś to się stanie.- przyznała cicho dziewczynka. Kobieta złapała ją za ramię, chcąc dodać jej otuchy. Rose uśmiechnęła się i przyłożyła pióro do papieru. Podpisała się, a po jej policzku spłynęła łza radości. Valentina również nie kryła wzruszenia. Po wypełnieniu wniosku, rodzina miała pewność, że są ową rodziną.

Wrócili do Avonlea, gdzie zatrzymali się przed domem małżeństwa Linde. Na powitanie wyszli im starszy mężczyzna oraz grubsza kobieta, która była znana w całym miasteczku. Małgorzata.
- Dziękuję, Steven.- podziękował Tomasz odbierając od znajomego mieszkańca narzędzia do naprawy dachu.
- Drobiazg, Tomaszu. Ty też nie raz pomagałeś mi w stajni.- uśmiechnął się Murphy.
- A któż to? Kolejna sierotka? Te pomysły Cuthbertów wpędzą Avonlea do grobu.- rzuciła Małgorzata dostrzegłszy Rose.
- Nie, Małgorzato. To Rose Murphy, nasza córka. I tylko tak się do niej zwracaj.- nakazała Valentina. Nie dało się ukryć, że nie przepadała za długim jęzorem sąsiadki. Mało kto za tym przepadał. Dało się lubić Małgorzatę, fakt, jednak jej plotki i mówienie bez zastanowienia denerwowało całe miasteczko.
- Oczywiście, Valentino, tylko spytałam.- wzruszyła ramionami Małgorzata.- Wasza przynajmniej ma ciemne włosy i nie gada od rzeczy.- westchnęła kobieta.
- Ania to miłe dziecko. A to, że jest rudowłosa w niczym nie przeszkadza.- stwierdziła pani Murphy widocznie zdenerwowana.
- A czy ja coś takiego powiedziałam?- zburzyła się Linde.- Mówię tylko, że...
- Powinniśmy już wracać.- wypalił Steven przerywając spór kobiet.- Za nami długa podróż, a nie chcemy się przeziębić.
- Wpadnę do ciebie jutro i oddam ci narzędzia.- powiedział do niego Tomasz.
- Bez pośpiechu.- uśmiechnął się Murphy, po czym ruszył bryczką w stronę domu.
- Denerwuje mnie ta Małgorzata.- rzuciła w połowie drogi Valentina. Rose musiała przyznać jej rację. Może i owa kobieta była miła, ale chyba bardzo głęboko w sercu.
- Daj spokój, ona już taka jest.- odpowiedział mężczyzna, po czym zapanowała cisza, która trwała, aż do przekroczenia progu domu. Rose poszła od razu do swojego pokoju, gdzie usiadła przy biurku i wzięła się za zadanie od pana Philipsa. Była tam aż do popołudnia. Wtedy udała się do domu Barry'ch, gdzie czekały już na nią Ania i Diana. Zajadały się ciastkami zrobionych przez Rose oraz Valentine, śmiały się i tańczyły w rytm pianina.
- Mogę prosić?- spytała Ania udając męski głos i podając rękę Rose.
- Oczywiście.- odpowiedziała brunetka, na co Diana wybuchła śmiechem, a dziewczynki zaczęły razem tańczyć. W końcu opadły na poduszki śmiejąc się w niebo głosy.
- Jak było w urzędzie? - spytała Diana biorąc filiżankę z herbatą.
- Jak to w urzędzie.- wyjaśniła Rose zbywająco.
- Od dzisiaj jesteś...- przerwała Ania wchodząc na sofę, by patrzeć na przyjaciółki z góry.- Rose Murphy. Królowa zimy i puszystego śniegu.- rzuciła rozmarzona rudowłosa, na co Diana odłożyła herbatę i stanęła obok Ani.
- Czy ślubujesz być naszą przyjaciółka na zawsze, dopóki śmierć nas nie rozłączy?- spytała, a Rose wyciągnęła rękę do Diany, aby ta pomogła jej wejść na sofę. Gdy tak się stało kucnęła i teatralnie przemówiła.
- Ślubuję.- odpowiedziała, po czym wstała z uśmiechem. Wszystkie trzy załapały się za ręce i wybiegły na taras, na którym znajdował się śnieg. Gołymi stopami weszły w biały puch, który otulił je zimnem.- Uwielbiam zimę.- przyznała Rose.
- A nie wiosnę?- spytała Diana.
- Wiosnę też, ale zima jest...
- Magiczna.- dokończyła za nią Ania.- Patrzysz na drzewa i widzisz magiczną krainę królowej zimy, która sprowadza tam samotne dzieci i pokazuje im piękno świata.- zamyśliła się rudowłosa. Nagle śnieżka wylądowała na jej piegowatej twarzy, a dwie pozostałe dziewczyny wybuchły śmiechem. Zaczęła się bitwa na śnieżki, która była odskocznią od ciężkiego tygodnia nauki. Zarówno Diana, jak i Ania miały już weekend, jednak Rose nie planowała przez kolejne dwa dni odpocząć od nauki. Wręcz przeciwnie. To właśnie te dwa dni miały być pewne intensywnego nauczania.


Hejkaaa
Jest poniedziałek, a mi mija on bardzo ciężko 😥 nie mniej cieszę się, że udało mi się napisać rozdziałek, a w planie mam napisać jeszcze jeden, który pojawił się dziś, bądź jutro wcześnie rano ♥️♥️♥️ jak wam się podobał ten rozdział? Trochę odskocznia od kłopotów, a jednak jest ważny, bo Rose w końcu poznała Małgorzatę xd

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now