32.

886 56 9
                                    

- Moja starsza siostra Susan usłyszała: ojciec przepisał na mnie farmę. Co ty na to mój skarbeńku, żebyśmy się pobrali?- zacytowała Ruby, która wraz z przyjaciółkami siedziała w ich kryjówce.- Słyszałyście coś podobnego?
- I już?- zdziwiła się Ania.
- Nazwał ją skarbeńkiem.- rozmarzyła się Diana.
- Romantyczne, jak czytanie listy obecności.- zauważyła Ania, na co jej przyjaciółki wybuchły śmiechem.
- Prissy ma przeczucie, że to się w końcu stanie.- stwierdziła Ruby.
- Co?- spytała Rose.
- Pan Philips jej się oświadczy.- wyjaśniła jej Diana z uśmiechem, po czym złapała Ruby za rękę.- Prissy, twa uroda zapiera mi dech. Wyjdź za mnie, bo inaczej się udusze.- powiedziała teatralnie, na co Rose i Ania się zaśmiały.- Wyjdziesz za mnie droga Ruby?
- Nie.- odpowiedziała zdecydowanie blondynka.- Będę miała kilku adoratorów, żeby doprowadzić Gilberta do szaleństwa zanim przyjmę jego oświadczyny.- stwierdziła, a Rose czuła, jakby ktoś ją wybudził ze snu. Z pięknego snu. Jak może być przyjaciółką Ruby, a jednocześnie nosić na szyi prezent od chłopaka, który jej się podoba? Czuła się źle. Tak samo, gdy Ania zabroniła jej rozmawiać z Gilbertem, a ta owy zakaz złamała.- Twoja kolei.- rzuciła do Ani, na co ta wstała teatralnie.
- Dla ciebie wzniosę zamek z cegieł wypalanych w sercu nad ogniem mej miłości.- dokończyła, po czym uklęknęła na jedno kolano przed Rose.- Przyjmiesz ten pierścień z brylantem? Co mi odpowiesz?
- Tak.- odpowiedziała Rose, po czym wszystkie się zaśmiały. Odpowiedziała, ale czy szczerze? Nie chciała wychodzić za mąż, należeć do kogoś. Choć w jej głowie wciąż słyszała słowa przysposobionego brata, że ta należy do niego. Nigdy więcej nie chciała tego usłyszeć. I nie chciała ranić przyjaciółki. Podjęła decyzję, nie będzie zbliżać się do Gilberta.

- Gdy jesteś w szkole, a ja nie mam do kogo gęby otworzyć, nie narzekam.- stwierdził Bash wiążąc sznurek przymocowany do bolącego zęba do klamki drzwi. Obok niego przy stole siedział uczacy się Gilbert.- Twoje paćki bez smaku przełykam w ciszy. Cierpiąc wytrwałem do mroźnej wiosny. Tolerowałem twoją nietolerancję względem miłości i dawałem cenne rady. Wiesz, że nie lubię marudzić. Gdy twierdzę, że inni już dawno by pękli...
- To co?- spytał pisząc coś Blythe.
- Jestem gotowy.- stwierdził odchodząc na bok.- Zamknij drzwi.
- Nie.- zdecydował Gilbert, gdy spojrzał na przyjaciela.
- Trzaśnij raz, a porządnie.
- Kiepski pomysł. Idź do doktora.- stwierdził wstając z miejsca brunet.
- Z powodu bolącego zęba? Bądź kumplem. Tylko ciebie mam w tym rozległym kraju.- nalegał, więc Gilbert niespodziewanie trzasnął drzwiami, a na podłogę upadł przyczepiony do sznurka ząb.
- Wreszcie odrobina spokoju.- powiedział Blythe, nie zważając na trzymającego się za policzek przyjaciela.

Czuła wiatr na twarzy, zimny wiosenny wiary, który dawał jej poczucie wolności. W końcu zatrzymała konia przed stajnią i z niego zsiadła.
- No już. Zaraz dam ci wody.- pogłaskała Baldura, którego po chwili napoiła i zostawiła w stajni. Gdy przekroczyła próg domu, zdała sobie sprawę, że jest jest sama. Weszła więc do sypialni rodziców, gdzie otworzyła szafę, a na jej spodzie znalazła pudełko z welonem Valentiny. Wyjęła go, po czym przyczepiła sobie do włosów i podeszła do lustra. Czuła, jakby była kimś innym. Kimś szczęśliwszym. A jednak myśl, że mężczyzna miałby traktować ją jak inni, których spotkała na swojej drodze sprawiło, że chciała podrzeć welony i suknie na całym świecie.
- Co tu robisz?- spytała matka, która właśnie wróciła z ogrodu.
- Ja...znalazłam go przypadkiem.
- W porządku.- uspokoiła ją, po czym stanęła obok, by spojrzeć na odbicie córki w lustrze.
- Czy muszę kiedyś wychodzić za mąż?- spytała Rose.
- Tylko jeśli będziesz tego chciała.
- A jeśli nie będę chcieć?
- Nikt nie może cię zmusić do małżeństwa. Nie mniej, welon będzie leżeć i czekać na tą okazję.- stwierdziła zabierając od niej ozdobę.- Założysz tą fioletową suknie na ślub Prissy i pana Philipsa?
- Chyba tak.
- To dobrze. Pięknie w niej wyglądasz.
- Tego dnia to Prissy ma wyglądać najpiękniej.- zauważyła brunetka, co wywołało uśmiech na twarzy jej matki.- Będzie z nim szczęśliwa?
- Nie zawsze małżeństwo jest wspaniałe, kochanie. Czasem miłość szybko gaśnie i pozostaje tylko rytuał, dzieci, które trzymają rodzinę razem.
- A ty i tata? Kochacie się?
- Oczywiście, że tak.- powiedziała podchodząc znów do Rose.- Ale ciebie kochamy najmocniej.- dodała, na co jej córka uśmiechnęła się szeroko.
- Rose! Valentina!- krzyczał z dołu Steven, więc obie pobiegły ku niemu przerażone.
- Co się stało?- spytała kobieta.
- Coś jest nie tak z Baldurem. Wygląda na chorego.- wyjaśnił szukając czegoś w szafkach.
- Jak to? Przecież jeszcze przed chwilą jeździłam z nim po wzgórzu.- wyjaśniła Rose.
- Nie zauważyłaś, że coś się z nim dzieje?
- Nie, napoiłam go i zostawiłam w stajni.
- Muszę jechać do Charlottetown po weterynarza.
- Jadę z tobą.- stwierdziła jego żona ubierając płaszcz.
- Idź do szkoły.- powiedział do córki.- Załatwimy to.
- Nigdzie się nie ruszam.- uparła się Rose.- To moja wina. Posiedzę z nim, a szkoła zaczeka.
- Dobrze, dawaj mu dużo pić. Jeśli to jakieś problemy z żołądkiem, to może pomóc.- wyjaśnił.
- Wrócimy najszybciej, jak się da.- Valentina pocałowała córkę w czoło, po czym wraz z mężem ruszyła ku stacji, a Rose pobiegła do stajni, gdzie usiadła obok swojego konia. Był zmęczony i słaby, przez co leżał bezwładnie na sianie.
- Jestem przy tobie, Baldur.- wyszeptała gładząc jego pysk.- Nie zostawię cię.- dodała obejmując go. Do wieczora czuwała nad koniem, aż jej rodzice wraz z lekarzem dla zwierząt wrócili do Avonlea. Wtedy Rose udała się do swojego pokoju, czekając na wieści. W końcu do drzwi zapukał jej ojciec.- Co z nim?
- Wychodzi na to, że ma grypę. Musiał zmarznąć podczas przejażdżki.
- Przeze mnie?- spytała ze łzami w oczach dziewczynka.
- Nie, Rose. To normalne, że czasem konie chorują. Tak jak ludzie. Zwłaszcza podczas okresu jesienno-zimowego lub zimowo-wiosennego. Nie ma w tym ani trochę twojej winy.
- Wyzdrowieje?
- Pan doktor będzie go szczepić i kontrolować jego stan co kilka dni. Będzie musiał teraz odpoczywać, ale bądźmy dobrej myśli.- uspokoił córkę.- To był ciężki dzień. Odpocznij.- powiedział, po czym zgasił świece w jej pokoju i wyszedł na korytarz. Z kolei Rose położyła się pod kołdrą i spojrzała na księżyc, który oświetlał całe Avonlea. Podobny księżyc widziała kiedyś z okien sierocińca, a jednak teraz była tu, na swoim Zielonym Wzgórzu pełnym beztroski i ciepła.




🌹🌹🌹🌹🌹
Było powiedziane, że tysiąc wyświetleń to maratonik i jest! Jak wam się podoba ten rozdział? Jest tu z pewnością mniej nawiązań do fabuły i mniej shipu, ale nie może być sama słodycz wylewająca się z ekranu, prawda? Dajcie znać czy podoba wam się ta forma, czy wolicie więcej Gilberta i Rose ♥️😘

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now