13.

1K 55 25
                                    

Pani Murphy stała przy oknie przyglądając się córce, która krążyła na koniu po zaśnieżonym ogrodzie.
- Siedzi tam od kiedy wróciła.- stwierdziła idąc w stronę męża zaczytanego w gazecie.
- Ze szkoły?- spytał zdziwiony.
- Nie, wpierw zdążyła mnie okłamać, nawrzeszczeć i pójść na lekcje do Gilberta. Gdy od niego wróciła, wsiadła na konia i tak jeździ. Od pięciu godzin. Jest już prawie ciemno.
- Zmarznie, wróci. Może potrzebuję chwili dla siebie. Nie narzucaj się jej.- powiedział zamyślony, na co Valentina wyrwała mu gazetę i spojrzała na niego wściekła.
- Ktoś ją pobił.- rzuciła z wyrzutem.- Ma siniaka na policzku. A gdy spytałam, co się stało, skłamała, że upadła na schodach.
- Skąd wiesz, że skłamała? Schody przed domami są śliskie od mrozu.
- Wykrzyczała, że każdy ma ją za kłamcę, bo jest sierotą.- na te słowa mężczyzna potarł oczy. To słowa bardzo go zaniepokoiły. Cicha i spokojna dziewczynka wykrzyczała do matki coś takiego. To brzmiało jak wymysł jego żony. Tym bardziej nie mógł zlekceważyć jej słów.
- Porozmawiam z nią.- zaproponował kierując się do drzwi. Ubrał kurtkę, po czym podszedł do galopującego Baldura.- Nie zimno ci?- spytał, na co ta odpowiedziała ciszą.- Robi się późno, a pewnie masz coś do zrobienia ze szkoły. Jadłaś coś w ogóle?- znów brak odpowiedzi.- Rose, zejdź, pogadamy.
- Nie jestem zainteresowana.- stwierdziła robiąc kolejne kółko. Steven podbiegł do niej i zatrzymał konia, łapiąc za wodze. Dziewczynka westchnęła.
- Zejdź.- nakazał córce, na co ta spuściła głowę.- Proszę, daj odpocząć Baldurowi. Jest zimno i ciemno. Koń też potrzebuje odpoczynku.- Rose spojrzała na mężczyznę smutnym spojrzeniem, po czym zgodnie z jego prośbą zsiadła z konia.- Powiesz mi, co ci się stało?
- Upadłam na...
- Schodach?- spytał pan Murphy wzdychając.- Valentina chodzi po całym domu z nerwów. Ja też się martwię.
- Nie ma o co. To było jednorazowe.
- Z kim?
- Nie ważne.- odpowiedziała, łapiąc się za sznureczek schowany pod szalem, jednak po chwili syknęła przez ból dłoni.
- Co to było?- rzucił zaniepokojony, po czym ta spuściła slowę. Złapała się za rękawiczkę na rannej ręce i delikatnie ją zdjęła. Mężczyzna przeklnął widząc czerwoną dłoń dziecka.- Kto ci to zrobił?
- Nie mogę powiedzieć.
- Musisz. Jestem twoim ojcem i chce...- urwał zdenerwowany.- Muszę wiedzieć kto cię skrzywdził.
- Co zmieni taka wiedza? Czasu już nie cofniesz, a ja będę czuła się lepiej wiedząc, że się nie martwicie.
- Martwimy się za każdym razem, gdy wychodzisz z domu. Powiedz prawdę. Kto ci to zrobił?
- P...- zaczęła ściskając mocniej powieki.- Pan Philips.
- Twój nauczyciel? Dlaczego to zrobił?
- Zarzucił mi oszustwo pracy... mówiłam mu, że zrobiłam ją sama, ale on mnie nie lubi.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież nie doszłoby do tego, gdybyś mi powiedziała.
- Przecież to nic nie zmieni.
- Zmieni. Pan Philips nie miał prawa tego zrobić. Nie dziewczynce i nie za coś, czego nie był pewien.- wyjaśnił, po czym Rose wypuściła łzę, która spłynęła jej powoli po zmarzniętym policzku. Ojciec widząc to, przytulił ją do siebie, tym samym biorąc ją na ręce. Dziewczynka bez zawahania objęła jego szyję.- Nikt nie ma prawa cię skrzywdzić, słyszysz? Nigdy. Nie pozwól by inni tak cię traktowali.- mówił tuląc płaczącą córkę. Wtedy w jego głowie pojawił się pomysł.- Nie wspominaj o tym mamie. Niepotrzebnie się zdenerwuje. Powiemy jej...że ktoś z uczniów popchnął cię na schody. W porządku?
- Dobrze.- zgodziła się, na co ten postawił ją na śniegu.
- Idź do domu. Zjedz coś i połóż do łóżka. Zajmę się koniem.- powiedział, więc Rose ruszyła ku domowi, a Steven odczekał, aż ta weszła do środka. Wtedy wskoczył na konia i pognał go galopem w stronę tylko jemu znajomą.
Zapukał kilka razy do drzwi, a gdy nikt nie otworzył, uderzył znów, tym razem mocniej. W końcu drzwi się otworzyły, a w nich stanął Philips.
- Pan Murphy?- spytał i tylko to zdążył powiedzieć nim Steven uderzył go pięścią w twarz.
- Ty gnoju. Jak śmiałeś uderzyć moją córkę.- rzucił wściekły mężczyzna, widząc jak nauczyciel się zatacza i przytrzymuje bolący policzek.
- Jej praca była niesamodzielna.- wydukał przerażony Philips.
- Oboje wiemy, że była samodzielna. Pastwił się pan nad Ania, ale na Rose pan nie będzie się znęcać. Jeśli jeszcze raz zobaczę, że płacze z pana powodu, bądź ma nowy siniak, to tu wrócę i oddam panu potrójnie. Rozumiemy się?- spytał, a nauczyciel spojrzał na niego pytająco.- Rozumiesz?!
- Tak, tak...Rozumiem, panie Murphy.- odpowiedział w końcu mężczyzna, więc Steven poprawił czapkę i skłonił się.
- Miłej nocy.- rzucił jakby nigdy nic, po czym wrócił na koniu do domu, na swoje białe wzgórze.

- Rose, spóźnisz się do szkoły!- zawołała Valentina kręcąc się przy schodach. W końcu dziewczynka zeszła niechętnie i takim pesymistycznym tempem szła aż do szkoły. Nie spodziewała się tego, co tam zastanie.
- Prawie nie widać.- powiedziała, Diana patrząc na policzek Rose.
- Jest piątek. Cieszmy się tym, a nie smućmy.- rzuciła Ania z uśmiechem.- Przecież każdy dzień, to nowa szansa.
- Jakoś mnie to nie pociesza.- wyjaśniła brunetka poprawiając warkocza. Diana przytaknęła ze zrozumieniem, jednak Ania szybko się nie poddała i zmieniła temat.
- Słyszałaś w ogóle o Gilbercie Blythe?- spytała przyjaciółkę.
- W sprawie?
- Jego ojca.- odpowiedziała Ania, nie wiedząc, że właśnie trafiła w sedno tym tematem. Rose spojrzała na nią niepewnie, ciekawa jej słów.- Podobno jest śmiertelnie chory. Dlatego Gilbert nie chodzi teraz do szkoły.
- Aniu, to plotki.- upomniała ją Diana.
- Biedny Gilbert.- westchnęła Ruby.- Pewnie bardzo to przeżywa.
- Skąd o tym wiesz?- zaciekawiła się Rose.
- Kilka razy przynosiłam mi książki. Pan Philips mi kazał. Poznałam pana Blythe'a. Wyglądał na schorowanego. Spytałam więc Małgorzaty...
- Ania!- upomniała znów panna Barry.
- Mówię prawdę.- oburzyła się Ania.- Pewnie jest bardzo smutny, bo skoro ojciec choruje od dawna, a dopiero teraz Gilbert przestał chodzić do szkoły, to znaczy, że jest z nim gorzej. Może...w ogóle mu się nie polepszyć. Wróci do szkoły jako sierota.
- Nie powinnaś o tym mówić.- stwierdziła stanowczo Rose.- To sprawy osobiste.
- Ale...
- Nie, Ania. Nie dociekaj.- poleciła jej brunetka, na co Cuthbertówna westchnęła ciężko.
- Rose, do mnie!- zawołał pan Philips, który wszedł z kantorka do sali. Dziewczyna wstała wystraszona i ruszyła w jego stronę. Dopiero po chwili zauważyła, że mężczyzna ma fioletowy od pobicia policzek.- Przyrzekasz na wszystko, że to była twoja samodzielna praca?- spytał, a ta przytaknęła gestem głowy.- Dobrze, tym razem ci odpuszczę.- stwierdził, na co Rose zmarszczyła brwi.- Jeszcze coś. Jak mam się do ciebie zwracać? Murphy, czy Rose?- spytał ku zaskoczeniu dziewczynki poważnie.
- Może być po nazwisku. Jeśli to nie problem.
- Skąd. Wręcz przeciwnie. Tak powinno to wyglądać od początku, jednak z powodów...oczywistych musiałem mówić na ciebie po imieniu.- wyjaśnił niezdarnie.- Wróć na miejsce.- nakazał, więc dziewczynka wróciła do swojej ławki, gdzie od razu spotkała się z pytaniami przyjaciółek.
- Co ci powiedział?- spytała Diana.
- Znów masz coś pisać?- dodała Ania, na co Rose pokręciła głową.
- Czy ja śnie? Jeśli tak, to nie jest śmieszne.- powiedziała, więc Ania uszczypnęła ją w rękę.- Ałć!
- Nie śnisz. Co ci powiedział?- ponowiła pytanie Cuthbertówna.
- Chyba... przeprosił. Sama nie wiem.- zastanowiła się Rose patrząc na swoją rękę. W porównaniu do policzka mężczyzny, była niczym. Jego policzek był siny i obrzęknięty. Ktoś nieźle go załatwił. Tylko kto? Ania, Diana i Ruby spojrzały po sobie niepewnie zaskoczone słowami przyjaciółki.



Alleluja!
Philips dostał w mordę 😂😂😂 czy też czujecie chorą satysfakcję z tego powodu? Dajcie znać i zostawcie 👊 w komentarzu dla tego oto pana

Ps: powoli wracam do fabuły serialu xd mam nadzieję, że nie przeszkadza wam takie odejście od fabuły ♥️ jeszcze jeden, dwa rozdziały i będziemy iść zgodnie z serialem 😘😘

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now