40.

819 59 20
                                    

Gilbert z oschłą miną odprowadził dziewczęta do domu ciotki Józefiny, z którego wybiegł Cole. Cała trójka zapiszczała na swój widok, po czym chłopak objął najpierw jedną, a potem drugą przyjaciółkę. Tęsknił za nimi bardzo, choć nie za zwyczajami Avonlea. Tu mógł być sobą i rozwijać się artystycznie. Po krótkiej rozmowie z ciotką Józefiną, nastolatkowie ruszyli w drogę do sierocińca w Nowej Szkocji.

Chłopak wszedł do gabinetu lekarskiego, gdzie od kilku miesięcy miał szkolenia. Już w progu usłyszał kobiecy głos, który bardzo go zainteresował.
- Musimy skończyć z tymk schadzkami. A jednak znów się widzimy, panie Kostku.- powiedziała dziewczyna, na co Gilbert uniósł jedną brew i cicho ruszył w stronę głosu.- I nie wygląda pan lepiej niż podczas ostatniego odkurzania. Lekarz na niewiele się zda. Musi pan o siebie zadbać, młodzieńcze. Marnieje pan w oczach. Za kogo pan mnie ma?- spytała oburzona. Z kolei Blythe zatrzymał się w progu z lekkim uśmiechem. Winifred znał już od jakiegoś czasu. Była to miła asystentka doktora, która z pewnością miała równie bujną wyobraźnię co Ania Cuthbert. W końcu nie każdy rozmawia w pracy z kościotrupem.- Mój ojciec odwiedzi pana ze strzelbą. A jeśli dostanie pan kulkę, to i tak ja będę pana składać. Taki to już los kobiet. Przez pana mam zszargane nerwy, a pan nerwów nie ma, co wyjdzie panu na dobre jeśli dojdzie do strzelaniny. Niechcący? Z tą skruszoną miną wydaje się pan niezwykle przystojny. Wybacz.- powiedziała, gdy skrzypneła podłoga pod nogami Gilberta, a dziewczyna spojrzała tam zdziwiona.- Na przedstawienie? Jeden bilet?- spytała, widząc minę chłopaka.- Panie Kostku, ma pan bilety? Niestety wyprzedaliśmy się. Dzień dobry panie Blythe.
- Panno Rose.- przywitał się z nią, na co ta ruszyła na korytarz.- Jeśli pan Kostek się zgodzi... przyjmie pani zaproszenie na herbatę?- spytał, a kobieta obejrzała się na kościotrupa.
- Z przyjemnością.- zgodziła się ku radości chłopaka. Ten odwrócił się, uderzając tym samym we framugę. Szybko jednak to zignorował i poszedł do gabinetu doktora z uśmiechem na twarzy.

- Upiorny. Wygląda jak nawiedzony.- stwierdził Cole, gdy stanęli przed bramą sierocińca. Serce Rose waliło, nim jeszcze przekroczyli jego próg. Dopiero wtedy pożałowała decyzji o podróży z Anią.- Długo tu mieszkałaś?- spytał rudowłosą.
- Po ich śmierci byłam tu stałą bywalczynią.- wyjaśniła Ania, po czym Rose się zatrzymała, co nie umknęło uwadze jej przyjaciół.
- Wybaczcie.- powiedziała wpadając w panikę. Czuła jak coś gniecie jej płuca, przez co nie mogła spokojnie odetchnąć. To miejsce było iście nawiedzone. Cole i Ania podeszli do brunetki zmartwieni.
- Jesteśmy tu razem, Rose.- wyszeptała łapiąc ją za rękę.
- Zabierzemy dokumenty Ani i wrócimy do domu.- wyjaśnił jej Cole, na co ta przytaknęła gestem głowy i wzięła głęboki oddech. Ruszyła przed siebie, a wraz z nią jej przyjaciele.
- Ostatni raz byłam tu przed przyjazdem do Avonlea.- wyjaśniła cicho brunetka patrząc ślepo na budynek.- Nie sądziłam, że kiedyś tu wrócę.
- Ani ja.- przyznała jej Ania. Weszli do środka, po czym zasiedli w poczekalni przed gabinetem dyrektorki. Echo odbijało płacz dzieci, krzyki wychowanek oraz rozmowę jednego z rodziców z dyrektorką. Dziewczęta wciąż trzymały się za ręce, jakby bojąc się, że jedna zostawi tu drogą.
- Dziękuję. Ich matka zmarła. Nie mogę się nimi zająć.- wyjaśnił ojciec przyprowadzonych dzieci.
- Wiek?- spytała kobieta niskim głosem, która Rose od razu rozpoznała.
- Cztery, pięć. Są pyskate.
- Nauczą się tu dyscypliny.- wyjaśniła dyrektorka.- Gdy podrosną, to po nie pan wróci, czy powiedzieć, że pan zmarł?- spytała, na co oczy brunetki zaszkliły się.
- Że zmarłem.- stwierdził mężczyzna, po czym wyszedł, a dwójka dzieci rzuciła się na niego z płaczem.- Nie mogę się wami zająć!- krzyknął na syna, na co jedną z wychowawczyń zabrała dzieci z pomieszczenia. Zapanowała cisza, która przerwał dopiero głos Cole'a.
- Nasza kolej.- powiedział, na co Ania przytaknęła i wstała z ławki. Gdy jednak Rose się nie ruszyła, ci spojrzeli na siebie niepewie. Była roztrzęsiona, co zarówno rudowłosa, jak i blondyn dostrzegli. Dlatego poszli do gabinetu dyrektorki sami, pozostawiając Rose w takim stanie. Brunetka jak przez mgłę słyszała głosy przyjaciół i kobiety, jednak je była w stanie się ruszyć. Była jak sparaliżowana. Jej płytki oddech był tak cichy, że można by pomyśleć, że wcale nie oddycha. I w istocie ledwo wtedy żyła. Po jej gładkim policzku spłynęła jedna łza, której nie wytarła. W końcu z gabinetu wyszła Ania, która pomknęła w stronę schodów, a Rose jakby się ocknęła i ruszyła za nią razem z Cole'm. Zeszli do wyjścia, po czym rudowłosa się zawahała patrząc w górę.
- Aniu?- spytał ją Cole.
- Muszę coś sprawdzić.- wyjaśniła i pomknęła z powrotem na górę, a jej przyjaciele za nią. Weszli na strych, na którym nie było nic poza gratami i kurzem. Owe pomieszczenie Rose widziała pierwszy raz, lecz mogła śmiało stwierdzić, że nie różniło się od jej oczekiwań.
- Przychodziłaś tutaj?- spytał znów McKenzie.
- Zakradałam się by pisać.- odpowiedziała, po czym wyjęła jedną z desek z podłogi, a tam Rose zauważyła kartki z opowiadaniami przyjaciółki.- Gdy wyjeżdżałam nie było czasu, żeby je zabrać. Nie wiedziałam, że zamieszkam na Zielonym Wzgórzu.- dodała. Gdy Cole czytał głośno opowiadania o księżniczce Cordelii, Ania szła zamyślona po pomieszczeniu.- Co za głupota!- krzyknęła nagle zrozpaczona.- Wierzyłam, że jestem księżniczką Cordelią! Żyłam w wyimaginowanym świecie i teraz nie umiem odróżnić rzeczywistości od fikcji! Co jeszcze sobie wmówiłam?! A jeśli moi rodzice żyją? Może podrzucili mnie tu, bo mnie nie chcieli?- spytała płacząc, na co Rose wstała i podeszła do przyjaciółki.- Może zmyśliłam opowieść i ich miłości do mnie i wszystko inne?
- Nie myśl tak, Aniu, nawet nie waż się tak myśleć.- powiedziała do niej Rose.- Jesteś życzliwą, piękną i inteligentą dziewczyną, która bez swojej wyobraźni nie przetrwała by pobytu tutaj. Twoi rodzice nie mogli cię nie kochać. Nie rodzice tak niesamowitej osoby jak ty.- wyjaśniła ze łzami w oczach. Ania zapłakała znów zakłamana.- Kochali cię, bo nie da się ciebie nie kochać, Aniu.- dodał ciszej, po czym objęła przyjaciółkę. Cole podszedł do dziewcząt, które przytulił. Nie wyobrażał sobie co te przeżyły, więc jedyne, co mógł zrobić, to je wspierać.
Na statku Rose nie odezwała się ani słowem. Nie była w stanie. Słuchała tylko przeżyć Ani i tego, że chce dalej szukać. Tym razem w kościele wśród umarłych. Nie dziwiła się jej. Gdyby Rose miała cień szansy na odnalezienie bliskich, to też by szukała. Gdyby.

Siedziała obok niego, patrząc nieprzytomnie w okno. Brunet powąchał fioletowy kwiat, który przypominał mu o spotkaniu z Winifred, jednak nie umknęło jego uwadze, że jego towarzyszka jest nieobecna.
- Wszystko w porządku?- spytał, a ta uśmiechnęła się sztucznie, chcąc ukryć smutek oraz nostalgię.
- Jasne.
- Znalazłyście to, czego szukałyście?
- Jasne.- powtórzyła, po czym znów spojrzała za okno. Tam wszystko było radosne, a jej serce było przepełnione bólem. Gilbert nagle wstał i podszedł do siedzącej kilka metrów dalej Ani, która zdziwiła się jego nadejściem.
- Mogę?- spytał wskazując na miejsce naprzeciwko niej. Ania wzruszyła w odpowiedzi ramionami.
- Myślałam, że siedzisz z Rose.- rzuciła, gdy ten usiadł.
- Chyba woli zostać teraz sama.
- Nie dziw się jej. Powrót do sierocińca nie był wcale łatwy.- przyznała Ania spuszczając głowę.
- Do sierocińca? Po co tam pojechałyście?
- Szukam swoich korzeni, a tam liczyłam znaleźć jakieś dane, adresy. Bez rezultatów niestety.
- Przykro mi.
- Mi też. Choć dokumenty to jedno, a...powrót tam to drugie.- wyjaśniła zerkając na nieobecną Rose.- Ciężko jest po tylu latach, tylu wspaniałych wspomnieniach, które przysłoniły nam te źle, wrócić do miejsca, skąd marzeniem była ucieczka.
- Było aż tak źle?- spytał niepewnie.
- Avonlea uratowało nam życie. Mi i Rose. Tylko to się liczy. Przeszłości i tak już nie zmienimy, a możemy spróbować o niej zapomnieć.
- Czy Rose... przeżyła tam jakaś traumę?- spytał widocznie zmartwiony. Nie chodziło o zwykłą ciekawość. Widok tak zagubionej i tak zamyślonej Murphy nie dawał jemu spokoju.
- Jeśli miała tyle szczęścia i siły, co ja to wyparła to, co tam przeżyła. Sierociniec był ciężki, ale rodziny zastępcze bywały jeszcze gorsze.
- Co to znaczy?- dopytywał, jednak Ania nie odpowiedziała mu. Wyparła to i nie chciała do tego wracać. Z resztą nie znała dokładnie przeżyć Rose. Czasem słyszała jakieś urywki, ale to, co działo się w głowie jej przyjaciółki było bardziej skomplikowane niż myślała. Gilbert spojrzał z niepokojem na wpatrzoną w nicość Rose, która nawet po powrocie do Avonlea nie mogła otrząsnąć się z szoku.

Hejaaa
Wiem, przykry ten rozdział, a jednak bardzo potrzebny 😞💔
Dajcie znać co myślicie o tym rozdziale i o tym, co czuła Rose

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now