29.

911 61 28
                                    

- Wystarczy tych ciastek?- spytała córkę Valentina.
- Wyjdzie po dziesięć dla każdego z nas.- stwierdziła Rose patrząc na uformowane już ciastka z orzechami i suszonymi owocami.- Powinno wystarczyć.
- Będzie nas więcej w tym roku.- uśmiechnęła się do niej kobieta.
- To znaczy?
- Zaprosiłam dwóch gości.
- Kogo?
- Niespodzianka.- rzuciła urywając rozmowę.- Zrób więcej ciastek, a potem pomożesz mi posprzątać.
- Dobrze.- zgodziła się dziewczynka podbierając garść owoców, które wylądowały w jej ustach.

Założyła nową fioletową suknie, którą dostała od rodziców. Obróciła się w niej kilka razy, by przyjrzeć się sobie w lustrze. Spojrzała na swoje włosy, które opadały na jej ramiona niczym piórka. Na szczycie włosów przywiązała kokardę w tym samym kolorze, co sukienka, po czym przegładziła brązowe kosmyki myśląc nad słowami Ani.

- Chciałabym być brunetką, albo szatynką. Byle nie być rudowłosą Anią.- powiedziała ukrywając swój wewnętrzny ból.- Gdybym miała takie włosy, jak ty mogłabym znaleźć męża.
- Co do tego mają włosy? Jeśli ktoś cię pokocha, to nie za wygląd.
- Mówisz tak, bo jesteś piękna. Ja, rudowłosa z piegami na twarzy, jestem niczym jesienny liść, który upadł na pole stokrotek.
- Jestem stokrotką?- zaśmiała się Rose.
- Tak cię odbieram. Jesteś delikatna, drobna, ale w swojej prostocie wyjątkowa.
- Nie jestem wyjątkowa, Aniu, a dziwna. A uroda nie zawsze jest atutem. Gdybym była brzydka, a mądrzejsza, to nie spotkałabym tak złych ludzi.
- Na przykład na Billy'ego, czy Michała?- spytała zaciekawiona Ania. Na przykład na Marcusa, pomyślała brunetka.

Spojrzała na swoje odbicie, które nie było już tak niewinne i piękne, jak sprzed chwili. To imię na zawsze będzie już wypisane na jej ciele. Na ciele należącym do niego, do jej przysposobionego brata.
- Rose!- usłyszała głos matki, więc otrząsnęła się z rozmyśleń i przybrała radośniejszy wyraz twarzy. Wyszła z pokoju, gotowa już do zasiedzenia przy wigilijnym stole, jednak nie wiedziała, że w jej salonie czeka ją nie lada niespodzianka. Uśmiechnęła się widząc na kanapie Gilberta oraz jego ciemnoskórego towarzysza, o którym słyszała już od samego Blythe'a. Na szczęście nim doszła do salonu, zdążyła spoważnieć.
- Rose.- przywitał się Gilbert wstając z miejsca. Miał na sobie elegancką koszule oraz idealnie do niego pasujący garnitur. Zmierzył ją wzrokiem, co nie przystoiło młodzieńcowi, jednak jak mógłby się oprzeć przyjrzenia się dawnej przyjaciółce. Jej sukienka idealnie podkreślała jej urodę. Drobne, delikatne ciało, które Gilbert postrzegał jako łatwe do złamania, ułożone na jej ramionach czekoladowe włosy oraz zielone, przeszywające oczy, które z wzajemnością spoczęły na przyjacielu. Zapanowała ciszą. którą przerwało odchrząkniecie Stevena Murphy. Rose oprzytomniała i podeszła do drugiego gościa o ciemnej karnacji. Nie czuła lęku przed nim, nie była też zaskoczona tym faktem. W końcu przypłynął do Avonlea z daleka.
- Zapewne Sebastian? Miło pana poznać.
- Bash.- poprawił ją z uśmiechem mężczyzna, po czym podał jej rękę. Dziewczyna bez zawahania odwzajemniła gest, na co na twarzy Gilberta pojawił się szczery uśmiech. Obawiał się tego spotkania, a jednak jego intuicja go nie zawiodła i Murphy ciepło przyjęli tak z pozorów odmiennego gościa.- Wiele o tobie słyszałem.
- Doprawdy?- zdziwiła się, zerkając na Gilberta, który miał ochotę szturchnąć za to przyjaciela w bok.
- Z pewnością jesteście głodni. Zapraszam więc do stołu.- zaproponowała Valentina pełniąc rolę gospodyni.- Mam nadzieję, że smaki naszej kuchni przypadną panu do gustu.- zwróciła się do Basha.
- Chętnie spróbuję tutejszych specjałów.- odpowiedział kulturalnie mężczyzna.
- Rose, zdmuchnij świece.- rzuciła gospodyni, na co brązowowłosa przytaknęła i gdy wszyscy ruszyli do stołu, ta podeszła do choinki. Nie wszyscy wyszli za gospodynią. Młody Blythe wyciągnął z kieszeni zapakowany podarek, po czym niepewnie podszedł do dziewczyny.
- To dla ciebie.- powiedział, na co Rose się wyprostowała i wzięła od chłopaka prezent - Wesołych świąt.
- Ja...- uśmiechnęła się słodko.- Nie mam nic dla ciebie.
- W porządku.- stwierdził posyłając jej uśmiech. Rose przyjrzała się paczuszce. Chciała ją jak najszybciej otworzyć, jednak kultura wymagała, by otworzyła ją dopiero po kolacji. Dlatego też odłożyła ją pod choinkę, po czym przystąpiła do zmuchnięcia świec. Gilbert postanowił jej pomóc i zdmuchnął te po drugiej stronie drzewa. Nagle oboje dmuchnęli w środkową świece, po czym zamarli w bezruchu patrząc sobie w oczy. Chłopak mógłby przysiąc, że w tamtym momencie jego serce zabiło szybciej. Rose jednak urwała spojrzenie zmuchując ostatnią ze świec, po czym ruszyła powoli w stronę stołu. Powoli, by ten mógł ją dogonić. Bash z trudem ukrył uśmiech widząc tą dwójkę razem. Rose zasiadła po lewej ojca, obok ciemnoskórego gościa. Z kolei Gilbert znalazł się obok jej matki, która od razu zaproponowała wspólną modlitwę. Złapali się więc za ręce tak, jak siedzieli. Rose złapała swojego ojca i Basha, Bash Gilberta, Gilbert panią Murphy, a ta swojego męża.
- Panie Boże.- zaczęła modlitwę kobieta zamykając oczy.- Dziękujemy ci za ten rok, za wspaniałych ludzi na naszej drodze oraz tych, którzy powrócili do domów. Oby znaleźli tu spokój i szczęście. Dziękujemy też za owocne zbiory, dzięki którym mieszkańcy Avonlea mają co dziś spożywać. Strzeż naszych domów, zbiorów i naszych dzieci, które są przyszłością świata. Niech wyrosną na mądrych i uczciwych ludzi. Amen.
- Amen.- powtórzyli wszyscy po Valentinie, po czym puścili swoje dłonie.
- Częstujcie się.- zachęciła gości, po czym uraczyła Gilberta jedną z potraw.

- Więc pływaliście po zagranicznych portach.- zainteresował się Steven.- Gdzie dokładnie?
- W Nowym Jorku, Bostonie, na Jamajce.- wymienił Bash.
- Gdzie było najpiękniej?- spytała tym razem Rose, w której oczach Gilbert dostrzegł błysk ciekawości.
- U mnie, w Trynidadzie.- stwierdził ciemnoskóry z uśmiechem.
- Nie dziwię się. W końcu dom, to dom, choćby było to najbrzydsze miejsce na ziemi.
- Zgadzam się.- rzucił Bash, na co Rose posłała mu uśmiech. 
- Zapewne ciężko było panu przyzwyczaić się do naszych mrozów.- powiedziała Valentina.- Wątpię, żeby w Trynidadzie były takie zimy.
- Owszem, jest tu inny klimat. Ale o ile Gilbert nie zapomni rozpalić kominka, to idzie przeżyć.- rzucił uszczypliwie mężczyzna, na co Rose z trudem powstrzymała się przed śmiechem.
- Cóż, jeśli chce pan lepiej poznać naszą wyspę, to musi pan przyjść na przedstawienie.- wypalił pan Murphy, na co Bash zmarszczył brwi.
- Przedstawienie?- spytał przyjaciela.
- Tak, pomagam w przygotowaniach.- odpowiedział mu Gilbert.
- Nie tylko ty. Rose postanowiła być cieniem występu, choć mogłaby wystąpić na scenie.- rzucił mężczyzna, na co jego córka mało nie zachłysnęła się sokiem.
- Tato...
- Nie wątpię w to.- odezwał się Gilbert przerywając dziewczynie.- Ale gdyby miała grać, to pani Linde nie dałaby sobie sama rady z chórem.- stwierdził zerkając na nią z uśmiechem. Brunetka mimowolnie odwzajemniła uśmiech, który był niczym miód na serce chłopaka.
- Zapowiada się ciekawie.- stwierdził Bash.- Nie wspominałeś.
- Podobno chcesz przezimować w domu.- rzucił Blythe, na co Murphy się zaśmiali.- Właściwie przydałaby mi się twoja pomoc.
- Czemu nie. Chętnie dowiem się czegoś o tej niezwykłej wyspie.- powiedział, po czym uniósł szklankę z napojem do góry, a Rose z uśmiechem zderzyła z nią swoją.
- Za wyspę.- uśmiechnęła się do Basha.
- Za wyspę.- powtórzył równie radośnie.
- Wesołych świąt.- powiedział Gilbert unosząc swoją szklankę. Wszyscy zderzyli się nimi między sobą, po czym wzięli łyk pysznego mleka. Rozmowy o podróżach, rejsach i tym, co wydarzyło się w Avonlea oraz oczywiście pyszny posiłek trwały długo po zachodzie słońca. Dopiero późną nocą Gilbert oraz Bash opuścili dom rodziny Murphy'ch, a Rose przypomniała sobie o prezencie. Uklękła przed choinką, spod której wyjęła paczuszkę od przyjaciela. Rozwiązała wstążkę, po czym z papieru na prezent wyjęła szare pudełeczko. Otworzyła je, a ze środka wyjęła karteczkę.

Pasuje do siebie.

Ps: tylko tym razem go nie zgub.
G.B.

Zdziwiona odłożyła karteczkę na bok i spod papieru ochronnego wyjęła coś, na widok czego w jej oczach pojawiły się łzy.  Był to naszyjnik z wisiorkiem w kształcie róży. Taki sam, o którym kiedyś wspominała Gilbertowi. Minął ponad rok od tej rozmowy, a jednak ten pamiętał dokładnie co mu powiedziała. W końcu, jak również kiedyś powiedział, zawsze ją słucha. Po policzku spłynęła jej łza, gdy to sobie uświadomiła. Tego dnia wiele się zmieniło, a jeszcze więcej miało się zmienić.




Hejkaaa
Wy też macie łzy w oczach czytając końcówkę rozdziału? Jeśli tak, to znaczy, że udało mi się dokonać tego, co chciałam 😂 ♥️

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now