67.

603 34 15
                                    

Szła przez zieleń ukochanego lasu, którym zaledwie kilka miesięcy temu kroczyła do szkoły. Uśmiechnęła się szeroko czując tą samą woń natury, co wtedy. Wszystko jakby do niej wróciło. Szkoła, jazda konna, spotkania z przyjaciółkami, rodzice...tak, to ostatnie było w tamtej chwili najważniejsze. Przeszła przez las, aż doszła na swoje ukochane wzgórze, gdzie stał dom Murphy'ch. Przełożyła torbę z rzeczami na drugie danie, po czym podeszła do drzwi i zapukała do nich lekko. W końcu drzwi się otworzyły, a w nich stanęła Valentina.
- Boże.- rzuciła obejmując córkę. Tęskniła za nią i to bardzo. Spotkania ograniczały się do jednego, dwóch w miesiącu, a tu minął już prawie pierwszy semestr studiów.- Co tu robisz kochanie? Sądziłam, że...- urwała niezręcznie, po czym zabrała torbę córki.- Wejdź.
- Jest ojciec?- spytała Rose rozglądając się po niezmienionym wciąż wnętrzu salonu.
- Załatwia interesy. Powinien wrócić niedługo.- wyjaśniła Valentina, chodząc z miejsce na miejsce podekscytowana.- Zjesz coś?
- Chętnie.- uśmiechnęła się dziewczyna, na co jej matka ukoiła kromki chleba, a na stół położyła własne dżemy, które ta tak uwielbiała. Rose zasiadła przy stole, powoli smarując chleb owocami.
- Dawno cię tu nie było. Na ile przyjechałaś?
- Na weekend.
- To wspaniale. Musisz zobaczyć jak Bash i ojciec zagospodarowali nasze pole. Tyle drzew owocowych jeszcze nie widziałam. Na szczęście już po zbiorach, więc teraz idą tylko zyski. Ale zbliża się zima, a wraz z nią inne problemy.
- Jakie?- spytała między kęsami Rose. Valentina jednak nie odpowiedziała, a uśmiechnęła się lekko, łapiąc córkę za rękę.
- Lepiej mów, co u ciebie? Jak studia?- zapytała, na co Rose zmizerniała.
- Źle, ja...- urwała czując napływające do jej oczu łzy. Odłożyła więc posiłek i schowała twarz w dłoniach.
- Rose?- zdziwiła się Valentina, po czym wstała i objęła córkę kojąco.- Już dobrze. Odpowiedz mi. Co się stało?
- Chcą mnie wyrzucić, bo przed Avonlea często zmieniałam miejsce zamieszkania, a dyrektor jest bardzo...formalny i nie chce sobie pozwolić na stratę studenta.
- Przecież ty się nigdzie nie wybierasz.
- Wie, że jestem sierotą. Ktoś mu doniósł i w poniedziałek mam albo zrezygnować, albo mnie wyrzucą. Pierwsza opcja jest lepsza, bo obejdzie się bez niepotrzebnych sporów i formalności, ale...chce się uczyć.- wyjaśniła płacząc dziewczyna.
- Poczekajmy na ojca. On coś wymyśli. Nie zostawimy cię z tym samej.- powiedziała Valentina, po czym pocałowała córkę w czoło. Po niecałych dwóch godzinach wrócił Steven, który wpierw ucieszył się na widok córki, jednak wysłuchawszy jej sytuacji czuł, jak coś w nim pęka. Pęka wiara w człowieka. W młodego człowieka, który chce się edukować, rozwijać. Wieczorem Murphy zabrał swoją córkę na spacer po sądzie, który niegdyś był tylko pustym polem uprawnym.
- Bash musi być szczęśliwy, że ma w tobie współpracownika.- zauważyła dziewczyna, idąc z ojcem pod ramię.
- Owszem, dogadujemy się. Na czas zbiorów zatrudniliśmy młodych z Avonlea oraz Elijah.
- Elijah wrócił?- zdziwiła się Rose. Gdy Mary żyła, jej syn okradł Blythe'a. Trzeba mieć tupet, bądź odwagę, żeby tu wrócić.
- Tak, ale wydaje się...sam nie wiem. Odmieniony.
- Może po śmierci Mary postanowił się zmienić?- zastanowiła się dziewczyna, na co Steven wzruszył ramionami.- Ważne, że wam pomaga.
- Oj tak, gdyby nie on, to byłoby więcej pracy na głowę.- zauważył mężczyzna.- Szkoda, że nie ma jeszcze Gilberta. Im więcej osób do pracy, tym szybciej robota idzie.- rzucił, a brunetka przytaknęła z poważną miną. Jej wzrok powędrował daleko przed siebie, co nie umknęło Stevenowi.- Gdzie masz naszyjnik?- spytał zauważając fakt, że na jej szyi nie ma róży.
- Zostawiłam w Charlottetown.
- Dlaczego?- drążył, na co dziewczyna spojrzała na niego niepewnie.- Coś się między wami wydarzyło?
- Nie, wszystko gra.- skłamała patrząc ojcu w oczy.- Po prostu o nim zapomniałam.
- Rozumiem.- stwierdził Steven.- Ale wiesz, że jeśli cię zrani, to się z nim rozlicze.
- Ani się waż.- zaśmiała się Rose, a ojciec wraz z nią.
- Do Toronto dojadę jeszcze dziś. Jedno słowo, a znajdę go i pogadam z nim.
- Wszystko gra, tato.- rzuciła dziewczyna wciąż się śmiejąc.- Ale dziękuję, że się martwisz.
- Zawsze się martwię. Bo cię kocham.- wyjaśnił, na co Rose położyła głowę na jego ramieniu.
- Ja was też bardzo kocham.- wyszeptała, idąc wciąż między drzewami.

Usiadła na swoim dawnym łóżku w zamyśleniu. Była rozdarta. Gilbert w tamtej chwili był jej najmniejszym problemem. Studia. Co miała zrobić? Zrezygnować ze swoich marzeń, czy dać się usunąć? Złapała za krawędź kołdry, która się okryła, po czym położyła się na łóżku. Westchnęła ciężko, gdy na biurku dostrzegła książki, których nie zdążyła spalić w piecu. Te same, które pożyczyła niegdyś Gilbertowi do nauki. Gilbert tak bardzo łączył się z jej edukacją, że wręcz to nie ludzkie. Gdy pomyślała o szkole, miała przed oczami jego. To on pomógł jej zajść tam, gdzie doszła. Drugi najlepszy wynik egzaminów. Dogoniła jego i Anię, a gdy dotarła do Avonlea nie umiała nawet obliczyć pola kwadrata. To wszystko dzięki niemu.

- Cześć, malutki.- przywitała się z Baldurem, gładząc jego pysk. Koń furknął coś, co wywołało uśmiech na twarzy Rose.- Tęskniłeś? Mam nadzieję, że tak. A też tęskniłam. Za tobą, rodzicami i...tym wszystkim. Tutaj czuję się sobą, wiesz? W Charlottetown byłam...nie wiem kim. Przyjaciółką? Studentką? Może po prostu nikim.- powiedziała smutniejąc.- Chcesz się przejechać?- na jej słowa koń drgnął znacząco. Rose uśmiechnęła się, po czym zabrała wodze i siodło, a po przymocowaniu nich na koniu wsiadła na niego i pokierowała nim przez wzgórza. Czuła się wolna, jak zawsze, gdy była sama z koniem, a wiatr pieścił jej policzki. Zatrzymała go dopiero na skarpie, gdzie spojrzała na horyzont morza.- Co mam zrobić, Baldur?- spytała nie oczekując odpowiedzi. Odetchnęła głęboko, po czym pogłaskała swojego konia. Wtedy coś sobie uświadomiła. Zawróciła konia i wróciła do domu, gdzie bliscy czekali na nią z kolacją.
- Jak minęła przejażdżka?- spytał ją z uśmiechem Steven.
- Zostanę tutaj.- rzuciła ku zaskoczeniu rodziców.
- Słucham?- odezwała się zszokowana Valentina.
- Zrezygnuje ze studiów. Po co mam walczyć o przegraną sprawę? Zostanę z wami. Będę wam pomagać z jabłkami, opiekować się Delphine i dbać o dom oraz konie. Tutaj jestem szczęśliwa, a studia nie są mi potrzebne do szczęścia.- powiedziała prawie na jednym wdechu.
- To twoja obiektywna decyzja?- spytał ją ojciec, na co ta przytaknęła zdecydowanie głową. Mężczyzna spojrzał na żonę, która odłożyła trzymane talerze i przytuliła córkę rozemocjonowana. Życzyła jej spełnienia się, ale jednocześnie bardzo za nią tęskniła. Dlatego owa wiadomość bardzo ją ucieszyła. Steven również się cieszył, choć był zdania, że Rose powinna się rozwijać. Ale nie kwestionował jej decyzji. Wiedział, że wiele ją ona kosztowała. Co więcej dużo miała kosztować ją rozmowa z dyrektorem.



Dodaje ♥️ liczę, że równie jak ja pokochaliście ten rozdziałek, ale kolejny będzie....przemocny 💪💪💪

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now