22.

951 48 6
                                    

Ubrała kapelusz gotowa na wyjazd do Charlottetown. Dziwiła się, że jej nowi rodzice zgodzili się na ten wyjazd. Nie wiedziała jednak, że im było to wręcz na rękę. Mieli przed sobą poważne rozmowy i nie chcieli mieszać w to dziewczynki. Rose spojrzała ostatni raz na spakowany bagaż. To był zły pomysł, żeby jechać do ciotki Diany i wysłać jej list do Gilberta. Nagle usłyszała pukanie do drzwi.
- Gotowa?- spytała Valentina, na co Rose przytaknęła gestem głowy.- Podobno dom pani Józefiny jest bardzo ładny.
- Zapewne.- odpowiedziała jej córka.
- Jedziesz z rodziną Diany oraz z Anią. A jednak mam wrażenie, że nie cieszysz się z tej podróży.
- Skąd, bardzo się cieszę, tylko...nie chce was zostawiać. Muszę wam pomagać, rozwozić kwiaty i zajmować się stajnią.
- To tylko na kilka dni. Damy sobie radę.
- Tego się obawiam.- stwierdziła niepewnie dziewczynka, na co kobieta złapała ją za ręce.
- Jesteś Rose Murphy. Nigdy to się nie zmieni.- powiedziała spokojnie, po czym przytuliła córkę, a ta odetchnęła głęboko słysząc te słowa. Dziewczynka wzięła swoje rzeczy, po czym wyszła przed dom, gdzie czekał już na nią powóz Barry'ch.
- Uważaj na siebie.- powiedział do brunetki ojciec, którego ta przytuliła i pognała do siedzących już w środku przyjaciółek. Ku małżeństwu wyszedł William, który kulturalnie przywitał się z sąsiadami.
- Stevenie, mam nadzieję, że przemyśleliście moją propozycję.- powiedział.
- Jeszcze nad tym myślimy.- odpowiedział mężczyzna patrząc na żonę.
- To świetna inwestycja. Wasza córka miała by szansę na wspaniałą przyszłość.
- Pieniądze to nie wszystko, panie Barry.- rzuciła kobieta ku zaskoczeniu jej męża.- Dziękuję, że bierzecie państwo Rose do Charlottetown. Liczę, że nie jest to dla państwa problem.
- Skądże. To wspaniałe dziecko. Tak samo jak Ania. Ciotka Józefina była stanowcza w swojej decyzji odnośnie ich przyjazdu. Bardzo chciałaby poznać waszą Rose.- wyjaśnił ze sztucznym uśmiechem William. Ten uśmiech wyrobił się u niego podczas interesów. Miał sprawach wrażenie rodzinnego i ciepłego, jednak w rzeczy samej było całkowicie inaczej. Pan Barry wrócił do swojej żony i dzieci, po czym ruszyli ku Charlottetown.
Podróż trwała trochę czasu, jednak było warto. Dom Józefiny Barry był ogromny i przypominał wyglądem dwór, bądź mały zamek z ogromnym i jakże zadbanym ogrodem. W środku było jeszcze wspanialej. Drogie meble, sofy, łóżka i dekoracje. Schody przypominające zamkowe. Prąd, dzięki któremu można było łatwo czytać nawet w nocy. I to jedzenie bogate w niesamowite smaki.

- Dziękuję za pomoc.- powiedziała Rose podając lokajowi list do Gilberta, który dzięki Ani zdążyła już zaadresować.
- Oficjalny ten list.- zauważył.
- Owszem, forma musi współgrać z treścią.- rzuciła Ania.- Życie Gilberta może się odmienić.
- Spróbujemy go namierzyć.- zapewniła dziewczęta pani Józefina, którą Rose uważała za zbyt śmiałą, ale jednocześnie życzliwą i samodzielną.- Jeśli jest na parowcu, to dowiemy się gdzie zacumuje.
- Będę się musiał uciec do przekupstwa.- zauważył jej lokaj.
- Tak, tak, wiem. Śmiało.
- Wieść o złocie dojdzie za ocean.- rozmarzyła się Ania, która włożyła list do koperty, po czym poddała go lokajowi. Rose patrzyła z niepewnością na ową kopertę.
- A może lepiej się wstrzymać?- zastawiła się głośno.- Nie wiemy czy jest u niego złoto, a jeśli wróci i się okaże, że go tam nie ma, to może tracić możliwość dalszych podróży.
- Chyba sobie żartujesz, Rose.- oburzyła się Ania.- Przecież chodzi o złoto. Jeśli będzie bogaty, to pojedzie gdzie będzie żywnie chciał. Dla mnie to lepiej, bo nie będę musiała go więcej oglądać.- dodała, na co Rose i Diana się zaśmiały. Rodzice i młodsza siostra Barry poszli się położyć, gdy w końcu odezwała się ciotka Józefina.
- Jak dla mnie to złoto to bujda.- rzuciła ku zaskoczeniu dziewcząt.- Choć mam nadzieję, że się mylę.
- Dlaczego?- spytała Ania, która wraz z przyjaciółkami zasiadła obok kobiety.
- Przypomniała mi się historia o pewnym miasteczku.
- Na naszej wyspie?- dopytała Diana.
- Tak. Na północy.- odpowiedziała przypominając sobie Barry.- Opowieść sprzed dziesięciu lat. Podobna sytuacja.
- Co się wydarzyło?- drążyła z zaciekawieniem Ania.
- Nic. Niewypał.
- Powiedziałaś o tym ojcu?- rzuciła do ciotki Diana.
- On nie słucha moich rad. Na żaden temat. Czytałam o rozbudzonych nadziejach mieszkańców. A potem przez kilka tygodni opisywano to fiasko w lokalnej gazecie.
- Ojciec jest pewny swego.- zapewniła Diana.
- Jak i większość mieszkańców Avonlea.- dodała Rose.
- Z pewnością zgłębili temat.- rzuciła kobieta widocznie z kpiną, po czym wzięła łyk wina. Dziewczynki spojrzały po sobie, myśląc nad słowami kobiety.
Leżały w czwórkę na łóżku, a między nimi bawiła się lalka siostra Diany.
- Określenie ,,gorączka złota" budzi we mnie niepokój.- powiedziała Diana.
- U mnie też.- odezwała się Rose.- Co jeśli to nieprawda? Będą ogromne straty.
- Musimy więc to zbadać.- zdecydowała Ania.
- Skąd wziąć te artykuły?- spytała Barry, na co Ania obróciła się w stronę przyjaciółek.
- Jutro u-c-i-e-k-n-i-e-m-y.- przeliterować, by zataić to przed najmłodszą dziewczynką.
- Do r-e-d-a-k-c-j-i.- dodała Diana, po czym cała trójka się zaśmiała.
- Na p-r-z-e-s-z-p-i-e-g-i.- powiedziała Rose, co rozwścieczyło siostrę Diany.
- Przestańcie.- jęknęła, po czym te ją uciszyły i poszły spać. Jednak w głowach opracowywały plan działania. Musiały odkryć prawdę.

- Nie zgadzam się!- krzyknęła Valentina chodząc w kółko po salonie.
- Gospodarstwo upada, a z koni wiele nie zarobimy. Sprzedając zimie...
- Nie, Steven!- przerwała mężowi.- Zwariowałeś?! To tylko ziemia.
- W której może być złoto.
- Właśnie. Może być. Nie wiemy nic na pewno. To za duże ryzyko.
- A nie było ryzyka, gdy adoptowaliśmy Rose?- spytał mężczyzna pocierając brodę.
- Nie mów, że robisz to dla niej. Wiesz dobrze, że nie pragnie mieszkać w dworze, a mieć normalną rodzinę.
- Za kilka miesięcy możemy nie mieć funduszy by wciąż do niej należała.
- O czym ty mówisz? Nie jest tak źle. Poza tym jest naszą córką. Nie oddamy jej.
- Zrozum, że może być bardzo źle. Jeśli będziemy mieć złoto to...
- Dość! William Barry miesza ci w głowie. To też moja ziemia i nie oddam jej. Nie oddam też Rose. A ty zastanów się, gdzie to wszystko prowadzi.- rzuciła kobieta, po czym poszła szybkim tempem do sypialni, by tam oddać się odpoczynkowi. Jej mąż jednak nie spał tej nocy. Siedział przy kominku, myśląc nad możliwym bogactwem. Gorączka złota. To stwierdzenie odzwierciedlało zachowanie Stevena Murphy tej nocy. I nie tylko tej, bo na niej się nie skończyło.


Nie dowierzam!
To już 500 wyświetleń 🥴
Jestem w ogromnym szoku, że w tak krótkim czasie dobiliśmy takiej liczby...nie my, wy! Jesteście niesamowici♥️😘
Ten rozdział jest trochę nudniejszy, jednak jest jakże istotny w całej fabule. Nathan zarzucił sieć nie tylko na pana Barry, ale i na pana Murphy. Jak to się skończy? To ich pogrąży, czy w porę się opamięta?

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now