56.

800 55 19
                                    

Dziewczęta spotkały się Ani Cuthbert po obiedzie. Myśl o studiach bardzo je cieszyła, choć obie martwiły się również opuszczaniem Avonlea. W końcu po ciężkim dzieciństwie trafiły tutaj, gdzie spędziły najpiękniejsze lata życia. Maryla upiekła dla nich swoje ptysie śliwkowe, a po ich zjedzeniu, Ania zaczęła się pakować.
- Myślisz, że potrzebne będą nam jakieś książki?- zastanowiła się rudowłosa.- Może mają ogromną bibliotekę z wszystkimi książkami świata?
- W to akurat wątpię, ale z pewnością jakaś biblioteka tam będzie.- stwierdziła Rose.- Chciałabym odwiedzić Basha i Delphine przed moim wyjazdem.
- Ja chętnie pójdę do panny Stacy. Była najlepszą nauczycielką i moją bratnią duszą.
- Owszem.- zgodziła się z nią brunetka.- Ciężko mi wyjeżdżać. Tak bardzo kocham to miejsce i tych ludzi.
- Ja również, ale studia to magiczny czas. Będziemy mogły się usamodzielnić, rozmawiać do późna i będziemy mieć wspólny pokój. To takie niezwykłe.
- Diana rozmawiała z rodzicami?- spytała, zmieniając temat Rose.
- Ciężko na to zareagowali.- odpowiedziała Ania wkładając do torby ubrania.- Nie chcą jej puścić do Queens.
- Jak to? Przecież Diana chce tam jechać.
- Też tego nie rozumiem.- stwierdziła rudowłosa, odrywając się od pakowania.- Powinno zależeć im na jej szczęściu, a gdy rano u niej byłam, była załamana.
- Może Maryla mogłaby porozmawiać z panią Barry?
- Spytam ją później.- rzuciła, po czym usiadła przed Rose.- A teraz mów, co z Gilbertem.
- A co ma być?- spytała zdziwiona brunetka.- Wyjeżdża do Paryża i żeni się z Winifred.
- I nie chcesz o niego dalej walczyć?
- Przegrałam, Aniu.- stwierdziła spuszczając głowę.- Z resztą sama mówiłaś, że powinnam o nim zapomnieć.
- Wiem, ale wierzę w prawdziwą miłość. A wy jesteście sobie przeznaczeni.
- Nie sądzę.- rzuciła, poprawiając sukienkę, by zająć czymś dłonie, które normalnie już bawiły się naszyjnikiem od Gilberta.- Nie chcę do tego wracać, a tym bardziej rozbijać jego szczęście.
- Skąd wiesz, że jest z Winifred szczęśliwy?- zaciekawiła się Ania.
- Bo go znam.- odpowiedziała dziewczyna.- I wiem, że to, co robi, zawsze wcześniej przemyśla. Skoro wybrał ją, to znaczy, że ją kocha. Może między nami nic nie ma i nie było, a łączyła nas tylko bliska przyjaźń...nie wiem.
- Ale ja wiem.- rzuciła prędko rudowłosa, która złapała dłonie przyjaciółki.- Kochacie się. To było widać i choć wciąż jestem zła, że dziele z nim pierwsze miejsce w wynikach, to pod tym względem chcę, żeby był z tobą. To by było wspaniałe, gdybyście jednak wybrali siebie.- mówiła na jednym wdechu Ania, na co Rose spuściła wzrok.
- On już wybrał, Aniu.- rzuciła cicho, po czym wstała i wyjrzała przez okno, za którym widniało letnie popołudnie.

Chłopak zapukał kilka razy do drzwi, a gdy nikt nie otworzył, niepewnie wszedł do środka. Pod ręką trzymał książki Rose, z których uczył się do egzaminów, a teraz mimo jej słów w domu panny Stacy, postanowił je zwrócić. Nie tylko książki. W kieszeni miał również jej pióro, które również chciał oddać w jej ręce.
- Dzień dobry?!- zawołał bez odpowiedzi. Już chciał wyjść, gdy dostrzegł na stoliku kawałek kartki. Zawahał się, aż w końcu odłożył książki na stół, otworzył pióro i zaczął pisać na odwrocie kartki.

Droga Rose,
Rozdzielamy się...być może na zawsze. Nie mogę jednak ukrywać tego co czuje. Kocham cię i chce żebyś wiedziała, że nie oświadczyłem się. Jeśli kiedyś to zrobię to z tobą.
Nie martw się, nie oczekuje, że odwzajemnisz moje uczucia, ale nie mogę żyć nie mówiąc ci o tym.
Zawsze byłaś i zawsze będziesz tylko ty, Rose.

Kocham,
Gilbert

Ps: Dzięki za pióro i powodzenia w Queens.

Zamknął pióro, po czym włożyła karteczkę pod okładkę pierwszej z książek. Tak samo uczyniła niegdyś Rose, gdy podrzuciła mu podręczniki pod drzwi domu. Gilbert uśmiechnął się, wspominając tą chwilę. Wtedy uświadomił sobie, że owe książki mogą zostać schowane przez Valentine do regału, przez co nie trafia w ręce zielonookiej. Dlatego zabrał podręczniki oraz pióro i odłożył je do jej pokoju licząc, że w Rose domyśli się ich pochodzenia i odnajdzie list. Niestety owy list podobnie jak ten od Rose miał nigdy nie zostać przeczytany.

Dziewczyna wróciła do domu, a wiedząc, że musi zacząć się pakować, od razu udała się do swojego pokoju. Po przekroczeniu progu drzwi zamarła, widząc książki, które rozpoznała, oraz pióro. To ostatnie wzięła do ręki i pokręciła głową.
- Ale osobiście oddać nie mogłeś.- stwierdziła zasmucona, po czym do jej głowy przyszła myśl. Otworzyła szufladę z listami i wszystkie ułożyła na szafce. Gdy wszystko już wyciągnęła, zabrała książki, listy i naszyjnik, i zeszła do kuchni, gdzie paliło się w piecyku. Zaczęła kolejno wkładać do paleniska kartki, a gdy natrafiła na naszyjnik, obróciła zawieszkę z różą kilka razy w palcach. W końcu zrezygnowała z uśmiercania go i schowała naszyjnik do kieszeni. Wtedy złapała za pierwszą od góry książkę i bez namysłu wrzuciła ją w ogień. Patrzyła jak się spala, nie dostrzegając jednak, że spała się również list ukryty pod jego okładką. Już miała spalić kolejną z książek, gdy do domu wróciła jej matka.
- Co ty robisz?- spytała zdziwiona kobieta.- Jest lato. Nie potrzebujemy upału również w domu.
- Musiałam tylko coś spalić.- wyjaśniła, a gdy Valentina podeszła do niej zamarła.
- Przecież to twoje książki? Mogą ci się przydać na studiach.
- Wątpię. Zresztą są skażone złymi uczuciami.- stwierdziła, na co kobieta pokręciła głową.
- Spalenie ich nie pomoże ci zapomnieć o Gilbercie.
- Nie wiesz tego.
- Wiem. Zostaw je, choćby do zimy. Wtedy będzie nam potrzebny papier do ogrzania domu.- rzuciła Valentina, a Rose przytaknęła i zaniosła książki do salonu, gdzie je pozostawiła.

Po kolacji dziewczyna spojrzała na spakowaną już torbę do Queens. Zadowolona z siebie postanowiła przebrać się i oddać snu, jednak wtedy w jej kieszeni zabrzęczył naszyjnik od Blythe'a. Rose westchnęła ciężko, wyciągając go, po czym spojrzała na swoją torbę. Powinna go spalić, wyrzucić, zostawić tutaj, jednak siłą wyższą kucnęła przy torbie i włożyła naszyjnik z różaną zawieszką do środka. Uśmiechnęła się smutno, a następnie położyła do łóżka, gdzie prędko zasnęła, myśląc teraz tylko o studiach.

Kolejnego dnia każda z dziewcząt szykowała się na wyjazd do Charlottetown, gdzie miały mieć swoją stancje. Gdy Ania udała się do nauczycielki, Rose chętnie odwiedziła Basha, który na szczęście był w domu tylko z córeczką i matka. Bez Gilberta, którego ta nie chciała spotkać. Los również też nie chciał.
- Będziesz tęsknić z Avonlea?- spytał mężczyzna, gdy Rose nosiła po pokoju Delphine.
- Z pewnością. Nie wyobrażam sobie tu nie wrócić.- odpowiedziała Rose, na co Bash się uśmiechnął.- Szkoda, że Charlottetown jest tak daleko od domu.
- Mogło być gorzej. Pociągiem to zaledwie kilkadziesiąt minut.
- To i tak za dużo.- uśmiechnęła się dziewczyna.- Ale będę tu wracać. W końcu nie zostawię tu rodziców i was.- dodała, patrząc na śmiejącą się do niej deli.- Jesteście moją rodziną.- powiedziała ciszej, na co mężczyzna przytaknął.
- Jeszcze nie podziękowałem ci za to, co zrobiłaś dla Mary. To był twój pomysł.
- Nie do końca. Ja miałam pomysł, ale to Ania go dopracowała.
- Nie bądź taka skromna.- rzucił ciemnoskóry, na co ta pokręciła głową. Nie czuła się godna pochwały. Zrobiła to, co należało.
- Mary była moją przyjaciółką. Zrobiłam to samo, co zrobiłabym również dla Ani, Diany, czy dla Cole'a.- wyjaśniła kładąc Deli w kołysce. Uśmiechnęła się do dziecka, po czym usiadła przed Bashem.- Czy choć Mary odeszła...czy ty wciąż ją kochasz?- spytała, a jego wzrok zdradzał wszystko.
- Owszem. Choć nie tak, jak gdy była z nami.
- A jak?- zaciekawiła się dziewczyna.
- Bardziej jak wspaniałe wspomnienie, która wciąż jest żywe w Delphine.
- To wspaniałe, że tak to postrzegasz. Ciekawe, czy kiedyś przestaniesz to czuć i...pokochasz kogoś innego, przestaniesz kochać osobę, która odeszła.
- Kiedyś z pewnością. Chociaż nie wiem czy chce. Kocham teraz tylko jedną osobę.- przyznał, zerkając na córkę, a Rose posłała mu lekki uśmiech.
- Nie chcesz zapomnieć? Zacząć od nowa?
- Nie, bo choć to bolało, to ból w końcu ustał. Teraz myśląc o Mary nie czuje straty, nie ogarnia mnie smutek. Jestem szczęśliwy, a myśląc o niej, mam przed oczami tylko najpiękniejsze chwile z naszego życia. Nie jej śmierć, pogrzeb, rozpacz. A pomogli mi ludzie, dobrzy ludzie, którzy uświadomili mi, że muszę żyć dalej. Dla niej.- wyjaśnił Bash, co ta prędko zrozumiała. Ciekawe, czy ja też kiedyś pogodzę się ze stratą Gilberta, zastanowiła się Rose. Choć ten nie umarł, to czuła, jakby zniknął z jej życia. Wybrał inną, wyjeżdżał na drugi koniec świata i jeszcze oddał pożyczone od niej rzeczy tak, jakby chciał się pożegnać. Wszystko wskazywało na to, że więcej go nie spotka, a ta strata była dla niej bardzo bolesna. Jak życie bywa czasem przewrotne.


Hejaaa
Trochę późno, wiem, ale musiałam dodać w ramach piątku♥️ nie wiem czy przez weekend coś dodam, bo mam mnóstwo nauki, ale postaram się przynajmniej jeden rozdziałek napisać 😘 życzcie mi powodzenia
Dobranoc

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now