28.

865 54 16
                                    

Rose weszła do szkoły, gdzie powiesiła swój płaszcz i kapelusz. Nie chciała tam iść zważając na siejącą się plotkę o niej i Cole'u. Na szczęście po chwili obok niej pojawiły się Diana oraz Ania, które jak zwykle chciały wesprzeć siebie nawzajem w trudnej sytuacji, a tym razem potrzebowała go Rose.
- Czyż nie jest dziś piękny dzień?- spytała Ania jak zwykle optymistycznie, jednak brunetka spojrzała na nią smutno.
- Nie chce tam iść. Wszyscy wciąż myślą, że Cole i ja robiliśmy coś niewłaściwego po lekcjach.
- Zapomną.- uspokoiła ją Diana.- Z resztą...- spojrzała na tłum uczniów zebranych w centrum głównej sali.
- Co to za zbiorowisko?- spytała Rose, na co ten spojrzały po sobie.- Chyba nie chodzi o mnie, prawda?
- Nie.- powiedziała spokojnie Diana.
- Rozpuść włosy.- poleciła jej rudowłosa.
- Po co?
- Zrób to i się obróć.- nakazała Ania, więc ta niechętnie rozpuściła swojego warkocza, a dziewczyny przywiązały jej do górnej części włosów błękitną kokardę Diany.- Wyglądasz czarująco.
- To prawda.- przytaknęła Diana.- Chodźmy.- rzuciła, łapiąc przyjaciółkę za rękę. Ania zrobiła to samo, a gdy stanęły przed tłumem puściły brunetkę przodem. Rose wzięła głęboki oddech i ruszyła ze spuszczoną głową wgłąb tłumu, by dojść do swojej ławki. Szła tak, jakby miała być osądzana za morderstwo, bądź inne karygodne zbrodnie. Czuła się osądzana, otoczona przez oceniających ją ludzi. Już była przy swojej ławce, gdy z tłumu wyłoniła się twarz Gilberta. Brunetka stanęła jak wryta patrząc w jego oczy, których myślała, że już nigdy więcej nie zobaczy.
- Rose.- uśmiechnął się do niej.
- Gilbert. Wróciłeś.- rzuciła zszokowana.
- Tak. Cześć.
- Co do złota to...
- Wiem. Nie ma go. Ale nie po to tu wróciłem.- stwierdził z uśmiechem, który Rose sztucznie odwzajemniła.- Miło cię widzieć.- dodał, gdy do sali wszedł pan Philips mówiąc, żeby uczniowie zasiedli w ławkach. Wszyscy tak uczynili, a Rose usiadła obok Ani sparaliżowana. Gilbert wrócił. I to teraz, gdy plotka Józi i Michała wciąż była żywa. Oczywiście, cieszyła się jego powrotem, jednak ostatnio tyle się działo, że wolała poukładać myśli w samotności.
- Otworzycie podręczniki na stronie dwudziestej.- nakazał pan Philips, jednak  Gilbert nie był w stanie skupić się na lekcji. Cały czas miał na oku swoją przyjaciółkę, która nerwowo przygryzała wargi i gniotła sznurek na szyi.

Jeździła na swoim koniu od godziny, co chwilę skręcając w las, bądź na polane. Nie przeszkadzał jej chłód, czy śnieg. Chciała być sama. Pomyśleć w samotności. W końcu postanowiła wrócić ze względu na zmęczenie Baldura. Dopiero wchodząc do ciepłego domu uświadomiła sobie, jak zmarzła.
- Gdzieś ty tyle była?- spytał ją ojciec, a widząc jej zaróżowione policzki pokręcił głową.- Jest środek zimy.
- Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem.- wyjaśniła zdejmując buty.
- Dlaczego? Problemy w szkole?- spytał, jednak ta nie odpowiedziała, a ruszyła do kuchni, gdzie zaczęła obierać polecone przez Valentine ziemniaki na obiad.- Co się stało?
- Mam sporo nauki. Musiałam pozbierać myśli nim znów usiądę do książek.- skłamała. Nie chciała mówić im o plotkach. Te miały w końcu wygasnąć, a Valentina bardzo przeżyłaby tą sytuację.- Mogę iść późnij do Ani? Wraz z nią, Dianą i Cole'm będziemy szykować stroje na przedstawienie. Pomoże nam pani Maryla.
- Jasne.- zgodził się mężczyzna.- Będziesz grać w przedstawieniu?
- Nie, pomagam tylko w organizacji strojów i...akcesoriów.
- Nie chcesz wystąpić?
- Nie lubię być w centrum uwagi.- przyznała wciąż zajmując się ziemniakami. Steven przytaknął, po czym wyszedł na zewnątrz, by sprawdzić  odśnieżyć przejście do domu. Śnieg wciąż padał, a to nie sprzyjało spacerom.

Valentina zapukała delikatnie do drewnianych drzwi. W koszyku miała równe smakołyki, które miała zamiar dać synowi Jana. Wieść, że młody Blythe wrócił rozniosła się echem, choć nie każdy chciał go w tym wesprzeć. Pani Murphy miała jednak pomysł, jak pomóc Gilbertowi w odnalezieniu się w starym domu i złożyła mu ową propozycje.

Próby szły opornie, jednak każdy wierzył, że z czasem będzie coraz lepiej. Aktorzy uczyli się tekstów, Ania tworzyła układ drzewa, a chłopcy budowali z kartonów i drewna różne akcesoria potrzebne do przedstawienia. Cole z kolei malował scenę, która miała piękne i artystyczne barwy. Co do Rose, to krzątała się pomagając każdemu po trochę. Głównie zastępowała panią Małgorzatę, która miała zająć się chórkiem dzieci, jednak jej obowiązki przewyższały jej możliwości. Wszędzie panował chaos.
- Jeszcze raz. Powtórzymy pieśń na pierwszej stronie.- powiedziała do dzieci, które o dziwo wzięły odpowiedni tekst. Rose spojrzała błagalnie na Cole'a, który obserwował jej poczynania z drabiny. Uśmiechnął się z rozbawieniem, na co ta westchnęła.- Dobrze. Na trzy. Raz...dwa...trzy.- dzieci zaczęły śpiewać w miarę równo i po swojemu. Brunetka wymierzała im rytm batutą, jednak myślami była nieobecna. W rogu sali dostrzegła Billy'ego, który wraz z kolegami ją naśladował. Kolęda się skończyła, a Rose zarządziła kolejną z pieśni. Już miała zacząć, gdy usłyszała huk upadającej drabiny. Na podłodze pod sceną znalazł się Cole, który krzyczał z bólu po upadku. Obok niego stał Billy z kawałkiem drewna, którym zapewne zahaczył o drabinę. Rose szybko zbiegła do przyjaciela, a po chwili przy nim pojawiła się reszta osób, w tym Gilbert. Ten jako jedyny zajął się złamaną ręką chłopaka.
- Co z nim?- spytała Małgorzata roztrzęsiona wypadkiem.
- Na pewno złamał rękę w nadgarstku.- stwierdził Gilbert.
- To był wypadek.- rzucił od razu Billy, jednak Blythe wiedział jaki jest Andrews. To nie był wypadek. Gdy blondyn spojrzał w stronę Rose, wzrok Gilberta również tam spoczął, co sprawiło dziewczynę w niezrozumienie. Cole został zabrany do lekarza, a próba z tym jakże smutnym skutkiem się zakończyła. Rose szła lasem, który był spowiły śniegiem. Wzdychała zimne powietrze, które pieściło jej delikatną skórę twarzy. Nagle usłyszała za sobą kroki, więc szybko się obróciła bojąc się, że ktoś ją śledzi.
- Wybacz.- powiedział spokojnie Gilbert unosząc ręce do góry.- Nie chciałem cię przestraszyć.
- Nic się nie stało.- odpowiedziała smutno, więc ten podszedł, by stanąć obok niej.
- Unikasz mnie?
- Nie.- zaśmiała się dziewczyna poprawiając włosy za ucho.- Po prostu mam...sporo na głowie.
- No tak, bycie prawą ręką pani Linde musi być ciężkie.- uśmiechnął się brunet, na co i ta posłała mu lekki uśmiech.
- Biedny Cole.- posmutniała wspominając upadek przyjaciela.- Myślisz, że wyzdrowieje?
- To nic poważnego. Potrzebuje tylko kilku tygodni...może miesięcy, żeby praca w ręce wróciła do normy.
- Skąd...skąd to wiesz?- spytała, a chłopak wzruszył ramionami.
- Trochę się nauczyłem podczas podróży.- wyjaśnił idąc w stronę domu, na co Rose ruszyła z nim.
- Byłeś w Trynidadzie.- stwierdziła zaciekawiona.- Jak tam było?
- Inaczej. Ludzie byli inni. Jedzenie było inne. Wyjątkowe.
- Brzmi wspaniale. Nic dziwnego, że tak długo cię nie było. Gdybym ja zaznała trochę tamtego życia, zapewne już bym tu nie wróciła.
- Też tak sądziłem. Ale im dłużej tam byłem, tym bardziej myślałem o Avonlea.
- Tęskniłeś za wścibskimi sąsiadami i pracą na roli?- rzuciła żartem Rose, co oczywiście wywołało uśmiech u chłopaka.
- Po części, tak. Brakowało mi przyjaciół, choć Sebastian sprawnie pozwalał mi zapominać o samotności.
- Sebastian?
- Mój przyjaciel. W sumie to jest dla mnie jak brat.
- Mieszka u ciebie?- spytała, na co ten przytaknął gestem głowy. Miał do niej jedno pytanie. Pytanie, które chodziło mu po głowie od kiedy tu wrócił, od kiedy dostrzegł kwiat róży. Jednak owego pytania nie zadał. Nie chciał wprawić jej w zakłopotanie. Dlatego odprowadził ją do domu, po czym wrócił do swojego, gdzie czekał na niego Bash.

Rose weszła do swojego pokoju, gdzie szybko dostrzegła opakowanie. Otworzyła go, a w środku znalazła fioletową sukienkę, która idealnie pasowała do jej typu urody. Zbiegła na dół, gdzie siedzieli jej rodzice.
- To dla mnie?- spytała pokazując sukienkę.
- To prezent świąteczny.- odpowiedział jej ojciec.
- Jeszcze nie ma świąt. Poza tym nasze oszczędności...
- Nie myśl o tym. Chcemy, żebyś założyła ją na wigilię.- wyjaśniła Valentina.- Będziesz wyglądać w niej pięknie.
- Jest śliczna. Dziękuję.
- A jak tam wasze przedstawienie?- spytał mężczyzna.
- Ciężko chwilami.
- Usiądź, musisz nam wszystko opowiedzieć.- zachęciła ją matka, więc Rose odniosła prezentu i usiadła przy bliskich.


Hejaaa
Jest rozdziałek, a kolejny będzie taki słodki, że wręcz nie mogę się doczekać!♥️♥️♥️♥️
Jak wam się podoba pierwsze spotkanie Rose i Gilberta? Jest słodkie, czy sztywne? Kto shipuje zostawia 🌹 w komentarzu

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now