79.

631 38 14
                                    

- Bash!- zawołał nucąc coś pod nosem Gilbert. Chłopak przeszedł po kuchni, gdy dołączył do niego przyjaciel.
- Co jest?- spytał, na co Gilbert uniósł do góry nowy garnitur.
- Co myślisz?
- Elegancki garniak.- stwierdził zainteresowany tym faktem Bash.- Ile za niego zapłaciłeś?
- Za dużo, ale było warto.- wyjaśnił z uśmiechem chłopak, po czym narzucił na siebie nowy strój, który już kolejnego dnia miał grać ważną rolę. Gdy założył granatowe spodnie oraz kamizelkę wraz z krawatem, Bash zagwizdał.
- No ładnie się wystroiłeś, Blythe.- rzucił ciemnoskóry, co wywołało śmiech u przyjaciela.- Ciekawe czy i Rose będzie równie elegancka.
- Zapewne. Dzisiaj mają cały dzień zajęty jakimiś...przymiarkami.
- Yhm...- przeciągnął z uśmiechem Bash, na co Gilbert westchnął.
- Co?
- Nic, jesteś pewien, że chcesz w wieku siedemnastu lat się żenić? Mógłbyś jeszcze skończyć studia przed ślubem.
- Sam poleciłeś mi się oświadczyć.- zauważył brunet.- Z resztą, kocham Rose i jeśli kiedykolwiek mam się ożenić to tylko z nią. Mamy już wszystko zaplanowane. Po ślubie zamieszkamy tutaj, później skończymy studia w Toronto...może uda mi się ukończyć medycynę rok wcześniej, żebyśmy w tym samym roku wrócili do Avonlea.
- A co z podróżą poślubną?- spytał chłopaka Bash.
- Po studiach.
- Dopiero? Będziecie wtedy już z trzy lata razem.- oburzył się ciemnoskóry, na co Gilbert posłał mu niepewne spojrzenie.- Okej, nic nie mówię. Wasza decyzja. Nie wiedziałem, że będziesz takim pantoflarzem.- rzucił, co spotkało się ze śmiechem bruneta, a to udzieliło się też Bashowi.

Rose wciągnęła powietrze, gdy jej przyjaciółki wiązały na jej talii gorset.
- Trzymaj!- zawołała Diana, na co brunetka wstrzymała dech, aż te zawiązały gorset na kokardę.
- Już, możesz oddychać.- powiedziała Ania, więc ta wypuściła powietrze z płuc z ulgą.- Będziesz wyglądać pięknie.
- O ile się nie uduszę.- zauważyła dziewczyna ze śmiechem, po czym założyła na gorset i halkę suknie ślubną zakupioną u krawcowej.
- Stresujesz się?- spytała ją szczerze Diana, na co ta wzruszyła ramionami.
- Może trochę.- odpowiedziała niepewnie dziewczyna, poprawiając suknie.- I jak?
- Wyglądasz...- zaczęła Ania przyglądając się przyjaciółce.- niczym najpiękniejsza....
- Przyniosłam welon.- przerwała rudowłosej Valentina, która zamarła na widok pięknej panny młodej. Do jej oczu napłynęły łzy, a jej ciało przeszedł dreszcz wzruszenia.
- Mamo?- spytała niepewnie Rose.
- Wyglądasz prześlicznie.- odpowiedziała córce, po czym ta usiadła z uśmiechem na prześlę, a Valentina związała jej włosy w luźnego warkocza, do którego przyczepiła biały welon.- Pokaż się.- poleciła córce, więc ta wstała i obróciła się kilka razy wokół osi. W istocie, jej talia była idealnie podkreślona przez niewidzialny pod suknią gorset, a nałożony na niego materiał z falbanami i koronami sprawiał, że mimo prostoty, Rose wyglądała niczym anioł. Właśnie, anioł. Tak kiedyś na ślubie Prissy Andrews Gilbert spostrzegł brunetkę. A teraz nawet w marzeniach nie mógł sobie wyobrazić piękniejszej przyszłej żony.
- Jak księżniczka.- rozmarzyła się Diana.- Gilbert oniemieje z zachwytu.
- Oby nie, inaczej kapłan będzie musiał go szturchnąć.- rzuciła Valentina, na co dziewczyny się zaśmiały.- Może rozpuścimy włosy? Masz piękne, długie pukle.
- To świetny pomysł, pani Murphy.- wtrąciła się Ania.- Do tego kwiaty...
- Kwiaty?- zdziwiła się kobieta.- To zbyt... nieeleganckie.
- Ale naturalne i bajeczne.- stwierdziła rudowłosa.- Co sądzisz Rose?- spytała, na co brunetka spojrzała na swoje odbicie w lustrze.
- Biel to niewinność, ale przełamana fioletem, bądź różem...- zaczęła dziewczyna zerkając niepewnie na matkę.
- To twój ślub, kochanie.- powiedziała z uśmiechem Valentina.- Może róże? Czy to zbyt banalne?
- A fiołki?- zaproponowała Diana.
- Nie o tej porze roku.- skarciła ją Ania.
- Chcę mieć na głowie wszystkie polne kwiaty.- rzuciła panna młoda patrząc wymownie na Anie.- Delikatne, a zarazem piękne.
- Zajmę się tym, najdroższa Rose.- stwierdziła Ania, po czym wraz z Dianą wybiegły z domu Murphy'ch. Dziewczyna z kolei po raz kolejny spojrzała na swoje odbicie z niepewnością.
- Czy...to dobra decyzja?- spytała matkę.
- Najodpowiedniejsza, jeśli go kochasz, a wiem, że tak.- wyjaśniła Valentina.- To dobry chłopak. Da ci szczęście, a jako lekarz również dostatek.
- Nie chce jego pieniędzy.
- Wiem.- rzuciła siadając na łóżku kobieta.- Ale te zawsze się przydają, dobrze o tym wiesz po historii ze złotem. Poza tym, nie będziesz sama. Domyślam się, że po zamieszkaniu u niego u Basha będziesz opiekować się Delphine. W końcu czy nie to obiecałaś Mary. Jakby przewidziała, że kiedyś tam zamieszkasz jako pani Blythe.- zaśmiała się kobieta, a wraz z nią Rose.- Dziecko wnosi radość do domu. Cieszę się, że to zrozumiecie, nim doczekacie się własnych dzieci.
- Własnych dzieci.- powtórzyła po Valentinie jej córka myśląc nad tym sformułowaniem.- Ty chciałaś mieć własne dzieci.
- Owszem.
- Czułaś to od zawsze, czy dopiero po ślubie, gdy...no wiesz.
- W twoim wieku nie planowałam zakładania rodziny, choć w przeciwieństwie do was, my ze Steven nie zamierzaliśmy studiować.- wyznała.- Po kilku latach razem narodziła się w nas chęć do założenia rodziny. Po kilku...nieudanych próbach, doktor z Charlottetown oznajmił nam, że nie mogę mieć dzieci. Mam coś w organizmie, przez co nie jestem w stanie utrzymać ciąży i urodzić dziecka.- wyjaśniła, a w jej oczach brunetka dostrzegła łzy. I ona posmutniała na te słowa.- Dlatego cieszę się, że mamy ciebie. To dar od losu. Szczęście. Liczę, że ty kiedyś będziesz mieć to, czego nigdy nie będę mieć ja. Nie bój się tego i nie unikaj. Macierzyństwo to coś pięknego, o czym marzy ten, kto tego nigdy nie doświadczy.
- A jeśli będę złą żoną i matką?- zastanowiła się dziewczyna.- Może moi rodzice byli złymi ludźmi.
- Nie uwierzę w to. Bo tylko prawdziwe dobrzy ludzie mogliby spłodzić tak cudowne dziecko, jak ty.- powiedziała Valentina, po czym po chwili ciszy wstała z miejsca.- Zdejmijmy to. Musisz wypocząć przed jutrem.

Wieczorem, gdy Gilbert w towarzystwie przyjaciół spotkał się na wódkę, dziewczęta wraz z Rose udały się do lasu, gdzie rozpaliły ognisko, by odprawić rytuał. Oczywiście główną organizatorką była Ania, która odpędziła wierszami przeszłość Rose, ustanawiając nowy etap w jej życiu. Nowy, wspaniały etap u boku ukochanego. Po zakończeniu rytuału, dziewczęta tańczyły i śpiewały radosne z myślą o ślubie przyjaciółki. Gdy ruszyły do swoich domów, rudowłosa pobiegła ku Rose, by dać jej podarek ślubny.
- Nie wierzę w zabobony.- wyznała brunetka, ale Ania szybko ją skarciła.
- A ja tak. Weź. Coś pożyczonego.- powiedziała podając jej swoją bransoletkę, którą otworzyła od bliskich na szesnaste urodziny.
- Dziękuję Aniu.- rzuciła mimowolnie Rose, po czym przytuliła przyjaciółkę. Kolejnego dnia wszystko było inne. Nawet słońce, czy powietrze. Wszystko było piękniejsze.




OMG!
8 tys. wyświetleń!!!
Jestem w takim szoku, że nic nie napiszę xd
Po prostu cieszcie się tym rozdziałem, jak ja waszą aktywnością i miłymi komentarzami

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now