1.

1.3K 65 4
                                    

Po posiłku, który Rose ledwo tknęła pan Murphy udał się na pole, a dziewczynka usiadła na swoim nowym łóżku przyciągając nogi do piersi. Jak mogła czuć się dobrze, będąc w nowym, obcym dla siebie miejscu? Z drugiej strony chciała jak najwięcej zapamiętać z tego miejsca, bo wiedziała, że wkrótce wróci do sierocińca. Zawsze tak to wyglądało. Pamiętała każdy dom, w którym była. W jednym było bogato i strojnie, jak w tym w Avonlea, a w innym biednie i chłodno. Te pierwsze lubiła najmniej. Czuła się w nich jak osioł umieszczony w stajni dla eleganckich i dostojnych koni. Z tych najszybciej znikała. Pamiętała jednak zapach potraw, dotyk drogich zasłon i chłód pięknej biżuterii.
- Mogę wejść?- usłyszała dziewczynka wraz z pukaniem do drzwi. Gdy nie odpowiedziała, te się otworzyły i stanęła w nich pani domu.- Domyślam się, że to dla ciebie trudna sytuacja, ale nie miej w nas wrogów. Ja i mąż bardzo chcemy, żebyś czuła się tu komfortowo.
- Komfortowo?- spytała zdziwiona brunetka. Kobieta uśmiechnęła się łagodnie i usiadła na łóżku obok dziecka.
- Żebyś poczuła się jak w domu. Bo teraz to jest twój dom.
- Nie prawda. To nigdy nie będzie mój dom.- rzuciła Rose, co sprawiło, że pani Murphy nie znalazła odpowiednich słów by jej odpowiedzieć. Dziewczyna mało mówiła, a gdy już się odzywała umiała sprawnie zakończyć temat. Trudne dziecko, pomyślała kobieta wzdychając ciężko.
- Dziś tak uważasz, ale jutro będzie lepiej. Zobaczysz.- zachęciła ją w końcu jej nowa mama.- Okolica jest piękna, a pobliska szkoła pełna miłych dzieci.
- Mam chodzić do szkoły?- spytała Rose. Nigdy nie chodziła do szkoły. Umiała tylko trochę czytać, co było zasługą jej jednej z chwilowych mam, która była nauczycielką.
- Jeśli chcesz. Bardzo bym się cieszyła, gdybyś się edukowała. Poza tym jutro pojedziemy na kolację do znajomych Stevena. To oni pomogli nam do ciebie dotrzeć. Jakiś czas temu przygarnęli z twojego sierocińca dziewczynkę w twoim wieku. Może się dogadacie? Obie jesteście tu nowe, choć ona zdążyła się tu zaklimatyzować. Jest bardzo miłą dziewczynką. Na pewno się polubicie.- stwierdziła, choć co do tego miała spore wątpliwości. Ania z tego co zauważyła pani Murphy była energiczną, wygadaną i bardzo otwartą dziewczynką. Z kolei ta, która siedziała przed nią była całkowitym przeciwieństwem Ani. Kobieta wstała z łóżka i skierowała się do wyjścia. Nie wiedziała co począć z ową dziewczynką. Bardzo chciała mieć córkę, ale nie spodziewała się, że przygarnie tą zamkniętą w sobie. Poszła więc do męża, który przebywał w stajni. Każda rodzina zajmowała się czymś innym. Jedni mieli pola uprawne, drudzy sady, a trzeci, jak rodzina Murphy'ch byli masztelarzami i zajmowali się końmi. Oczywiście również posiadali owoce i warzywa z własnych pól, ale głównym zajęciem tej rodziny oraz ich pracowników było opiekowanie się, podjeżdżanie i zajeżdżanie młodych koni, które sprzedawali. Niektóre były wręcz rodziną, bo ich właściciel traktował ich wyjątkowo dobrze, ale czym jest koń w porównaniu do miłości rodzica i dziecka.
- Steven?!- zawołała pani Valentina, na co jej mąż zszedł po drabinie na parter stajni.
- Coś się stało?- spytał z troską.
- To dziecko...
- Jest tu nowa. Odnajdzie się w nowym środowisku.- zapewnił żonę, choć nie był tego pewien.- Z resztą pamiętasz jakie akcje Cuthbertowie mieli z Anią? W tym sierocińcu dzieci doznają wielu traum.
- Ale Rose mało mówi. Wygląda jakby była zamknięta w sobie. Jak mamy zająć się dzieckiem, które nas do siebie nie dopuszcza?
- Uspokój się, jest tu od kilku godzin. Nie zna nas. Jest samotna, przestraszona. Potrzebuje czasu.- powiedział pan Steven głaszcząc kasztanowego konia.
- Martwię się, Steven. A jeśli to był błąd?
- Dajmy jej czas, Valentino. A na razie nich weźmie kąpiel i się dobrze wyśpi. Może Cuthbertowie nam doradzą co zrobić, żeby się otworzyła.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz.
- Zajmij się nią, proszę. W poniedziałek zaprowadzę ją do szkoły. Będzie dobrze.
- Oby.- rzuciła na wychodne kobieta, po czym wróciła do domu.

Z rana dało się słyszeć tysiące odgłosów. Wiatr, szum drzew, śpiew ptaków i odgłosy odżywiającego Avonlea. Rose otworzyła leniwie oczy. W jej nowym pokoju było jasno za sprawą dwóch sporych okien. Jak za porażeniem prądu, ręka dziewczynki wylądowała na jej naszyjniku. Był na swoim miejscu. Odetchnęła z ulgą, po czym zeszła z łóżka i podeszła do okna. Faktycznie dziś cała okolica wyglądała inaczej. Jakby mniej wrogo. Brunetka spojrzała na drzewo rosnące kilka metrów dalej, na którym usiadł wróbelek. Dziewczynka uśmiechnęła się lekko do ptaka, jednak ten szybko odleciał widząc ruch w pokoju. Drzwi się otworzyły, a w nich stanęła pani Murphy.
- Dzień dobry, Rose.- powiedziała z optymizmem.- Wyspałaś się? Mam nadzieję, że tak, bo dziś ważny dzień. Wieczorem pojedziemy do naszych sąsiadów, którzy bardzo chcieliby cię poznać. A na razie ubierz się, zwiąż włosy i zejdź na śniadanie.- dodała z uśmiechem, na co dziewczynka niechętnie podeszła do swoich wczorajszych ubrań i narzuciła je na siebie. Następnie rozczesała swoje bujne, brązowe włosy, które sięgały jej do połowy pleców. Związała je w luźnego warkocza, po czym zeszła na parter, gdzie czekał już na nią posiłek przy tak zwanym rodzinnym stole.
- Dzień dobry.- odezwał się do niej pan Murphy.
- Dzień dobry.- odpowiedziała cicho zasiadając na swoim miejscu. Pani domu siedziała naprzeciwko dziewczynki z lekkim uśmiechem.
- Zapomniałam grzanek.- rzuciła nagle wstając z krzesła. Kobieta poszła do kuchni, a jej mąż po raz kolejny spróbował nawiązać kontakt z dzieckiem.
- Jak ci się spało w nowym pokoju?- spytał nalewając sobie jednocześnie gorącego mleka.
- Dobrze.- stwierdziła brunetka nie patrząc w ogóle na nowego rodzica.
- Po śniadaniu pomożesz pozmywać, dobrze? Do wieczora będziesz mieć czas dla siebie, chyba że Valentina coś dla ciebie znajdzie.- wyjaśnił, gdy wspomniana kobieta wróciła do stołu.
- Jedzmy.- zaproponowała, po czym każdy nałożył sobie porcje grzanek, które były lekko spieczone oraz jajecznicę z pomidorami. Bardzo często jadano ten przysmak w domu Murphy'ch. Głównie ze względu na ich znajomości z rodziną hodującą właśnie pomidory. Jajka z kolei, jak większość mieszkańców Avonlea, mieli z własnej hodowli. Na kolację zazwyczaj pani domu piekła świeże bułki, które smarowano masłem, bądź konfiturą. Były to smaki, które Rose dopiero zaczynała poznawać. W końcu w sierocińcu pomidorów, czy świeżych bułek nie jadali. Jej zazwyczaj przypadały zaszczytne resztki posiłku koleżanek. Dzięki temu, bądź przez to była raczej drobnej postury. Smaki domu Murphy'ch bardzo przypadły jej do gustu. Wręcz chciałaby jadąc podobne śniadania codziennie, ale wiedziała, była przekonana, że długo tam nie postanie.



Hejkaaa♥️♥️♥️
I mamy pierwszy rozdziałek💪🏻 nie wiem jak wy, ale na jestem podekscytowana tym, co będzie później. W końcu niedługo późna Anię i jej koleżanki...i Gilberta 😏🤨 nic nie zdradzę, ale akcja będzie się coraz bardziej rozkręcać, więc koniecznie dajcie gwiazdkę i napiszcie miły komentarz, który z pewnością doda mi sił, by szybko napisać kolejny rozdział
Dobranoc🌟♥️🌟♥️

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now