82.

652 39 6
                                    

Rose wstała wcześniej, by przygotować śniadanie dla reszty domowników. Ziewnęła delikatnie wchodząc do kuchni, gdzie od razu przystąpiła do gotowania. Przygotowała nakrycia na stole, pokroiła chleb oraz usmażyła jajecznicę z zebranymi przez Basha grzybami. Następnie zagotowała wodę na herbatę, w czasie której czekania spojrzała na rysunki Delphine umieszczone na szafce. Uśmiechnęła się szczerze widać rysunek czterolatki przedstawiający brunatnego konia, którego zapewne pokazał jej Steven. W oczy Rose rzuciło się też inne dzieło dziewczynki, a mianowicie falujący ocean, który był pełen kolorowych ryb. To przywołało brunetce wspomnienie z czasów studiów w Toronto, a raczej powrotu do Avonlea na weekend, podczas którego wraz z Gilbertem wybrali się na plażę, by spędzić chwilę we własnym towarzystwie.

- Chodź.- powiedziała wesoło dziewczyna, po czym pociągnęła chłopaka za rękę w stronę wody.
- To zły pomysł. Bardzo zły.- zauważył Gilbert, na co ta obróciła się w jego stronę i pocałowała go namiętnie w usta.
- Chodź.- powtórzyła cicho. Chłopak westchnął, a ta już wiedziała, że wygrała. Puściła jego dłoń i pobiegła do morza, które wieczorem było niczym gorąca kąpiel. Gdy ciepła woda otuliła ciało Rose, ta wypuściła powietrze z płuc, odprężając się przy tym. Zamknęła oczy i zapomniała o wszelkich problemach, dylematach, w tym o studiach i dzielącej ich od domu odległości. Nagle poczuła znajome dłonie na swoich biodrach oraz ciepły oddech na karku. Przeszedł ją dreszcz, gdy Gilbert odsunął włosy z jej szyi, po czym delikatnie ją pocałował.
- Kocham cię.- wyszeptał, na co dziewczyna obróciła się przodem do niego, a chłopak spojrzał w jej zielone oczy, które cały czas wywoływały u niego dreszcz.- Chciałbym, żeby tak było już zawsze.
- To znaczy? Żebyśmy byli skupieni na nauce, niby blisko, a jednak więcej spędzali czasu osobno niż razem?
- Miałem raczej na myśli, że chciałbym zawsze być blisko ciebie. Tak jak teraz.- wyjaśnił, więc ta położyła ręce na jego piersiach.
- Tak będzie. Już zawsze.
- Możliwe. Ale co jeśli kiedyś sie od siebie oddalimy?
- Przetrwaliśmy już tyle, że nic nas nie rozdzieli. Nikt.- wyszeptała pokazując mu obrączki na palcu. Zapanowała cisza, jednak nie niezręczna. Nigdy owa niezręczność im nie towarzyszyła. Cieszyli się swoim towarzystwem w ciszy.
- Powinniśmy wracać.- rzucił nagle Gilbert.- Robi się późno.
- Jesteśmy dorośli.- zauważyła brunetka, po czym pocałowała go w usta.- I małżeństwem.
- Nie zmienia to faktu, że twoi rodzice będą się martwić. Mieliśmy wrócić przed zmrokiem na kolację.
- Wiedzą, że jestem z tobą, więc są spokojni. Jesteś członkiem rodziny.- stwierdziła, poważniejąc.- Członekiem rodziny. Jak to pięknie brzmi.
- Ty jesteś moją rodziną, Rose. I myślę, że ojciec by cię pokochał.- wyznał, a ta lekko się uśmiechnęła. Oboje ruszyli ku drodze powrotnej, przy czym Gilbert okrył dziewczynę swoją marynarką, by ta nie zmarzła.
- Opowiesz mi o nim?- spytała po chwili dziewczyna.
- O kim?
- O twoim ojcu. Nie zdążyłam go poznać, a... chciałabym choćby w taki sposób.- wyjaśniła, na co Gilbert z uśmiechem przytaknął.
- Uwielbiał podróże. To on sprawił, że i ja je pokochałem.
- Może i ja je kiedyś pokocham. Dotychczas jedyną podróż, jaką przebyłam była ta z Nowej Szkocji do Avonlea. Słabo pamiętam ten dzień.- wyjaśniła. Stres jaki wtedy jej towarzyszył doprowadził ją do stanu monotonnego.
- Gdy skończymy studia, zabiorę cię w podróż po świecie.- stwierdził poważnie chłopak, na co Rose spojrzała mu w oczy.
- Gdzie?
- Gdzie zechcesz. Może do Nowego Jorku. Aobo na Florydę.
- A Karaiby?- spytała żartem, co ten prędko wyczuła i się uśmiechnął.
- Gdzie zechcesz.- powtórzył łagodnie, a brunetka złapała jego dłoń, którą prędko pocałowała i ruszyła w stronę domu Murphy'ch, ciągnąc za sobą męża.

- Wstałaś wcześniej?- spytał ją Bash, na co Rose wybiła się z rozmyśleń.
- Tak, pomyślałam, że zrobię śniadanie.- wyjaśniła podając mu kubek z gorącym napojem.- Gilbert jedzie po potrzebne rzeczy do Charlottetown, a ty i Elijah będziecie mieć sporo roboty w gospodarstwie, więc chętnie zajmę się Delphine.
- Dziękuję.- rzucił z uśmiechem Bash, czym również odwdzięczyła się dziewczyna.
- Dzień dobry.- powiedział Elijah wchodząc do kuchni.- Ładnie pachnie.
- Mam nadzieję, że będzie wam smakować.- stwierdziła Rose zasiadając, a przy niej usiedli ciemnoskórzy przyjaciele, którzy od razu wzięli się za śniadanie. Gdy byli w trakcie posiłku, do kuchni wszedł gotowy do wyjścia Gilbert.
- Dzień dobry.- przywitał się z przyjaciółmi, po czym pocałował jedzącą Rose w policzek.- Hej.- wyszeptał, wywołując u żony uśmiech, a następnie nalał sobie herbaty i usiadł przy stole.
- Długo ci zejdzie w Charlottetown?- spytał chłopak Bash.
- Wrócę przed kolacją.- stwierdził z pełną buzią brunet.- Dlaczego pytasz?
- Ostatnio nas biznes podupada. Tegoroczne zbiory były ledwo zadowalające, a Anglicy liczą na większe obroty.
- Może powinniśmy spróbować czegoś nowego?- zaproponował Elijah.- Czegoś, co rozwinie spółkę z panem Barry?
- Na przykład wiśnie. W Anglii nie mają odpowiednich warunków do ich produkcji, a na naszych ziemiach...
- Trzebaby to przemyśleć i porozmawiać zarówno ze Steven jak i panem Barry.- przerwał Bashowi Gilbert, po czym wstał i skierował się do wyjścia.- Muszę iść na pociąg, ale wrócimy do tego.- powiedział, jednak gdy już miał zniknąć za drzwiami odezwała się Rose.
- Gilbert.- rzuciła spokojnym głosem, na co ten się cofnął.- Torba.- przypomniała mu opierając łokcie na stole. Chłopak westchnął ciężko, łapiąc za torbę z dokumentami i sprzętami lekarskimi.
- Pamiętałem.- stwierdził ku rozbawieniu towarzyszy.- Do wieczora.- dodał wychodząc, a gdy drzwi się zamknęły wszyscy wybuchli śmiechem.
- Jeszcze trochę, a zapomni własnej głowy.- zaśmiał się Elijah.- Dobrze, że ma ciebie, Rose.
- Przynajmniej on ma z kim spać w nocy.-  rzucił Bash klepiąc przybranego syna w plecy.- Też byś mógł się ożenić.
- Która by chciała ciemnoskórego sierotę?
- Skoro rudowłosa sierota znalazła tego jedynego, to i ty w końcu kogoś znajdziesz.- zauważyła miło Rose.- Poza tym, to tylko skóra. W środku jesteś dobrym chłopakiem.
- O ile nie kradniesz i nie robisz krzywych interesów.- sprecyzował Bash, na co spoważniał. Zapanowała cisza, aż ten wstał i skierował się do drzwi.
- Przewietrzę się.- wyjaśnił wychodząc z domu. Bash wrócił do posiłku, z kolei Rose patrzyła na drzwi domyślając się, że coś się stało.
- Bash, czy Elijah...- zaczęła niepewnie.- Przeżył już śmierć Mary?
- Tak sądzę. Minęło już sporo czasu.- zauważył, jednak brunetka przekręciła głowę wymownie.- Lepiej się nie mieszać. Elijah jest skomplikowany o czym wiedziała sama Mary. Wychował się w biedzie, a gdy przybył tu...
- Poczuł się zraniony.- dokończyła Rose, a Bash przytaknął.- Może ktoś powinien z nim o tym porozmawiać? Zapewne czuję sie sam.
- Wierz mi, lepiej się nie wtrącać w jego sprawy.- wyjaśnił wracając do posiłku, jednak gdy skończyć i udał się do córki, Rose wyszła za dom, gdzie stał nad grobem matki Elijah.
- Wszystko w porządku?- spytała do łagodnie dziewczyna, na co ten ani drgnął.- To, co powiedział Bash...
- Nie ważne.- rzucił krótko chłopak, po czym skwitował sie do domu.
- Nie jesteś już tamtym człowiekiem. Bash ma rację, że mógłbyś ułożyć sobie życie. Mary by tego chciała.- dodała brunetka, na co Elijah sje zatrzymał.
- Skąd wiesz, czego by chciała? Myślisz, że ją znałaś? Ze ktokolwiek z was ją znał? Nie. Tylko ja znałem ją naprawdę.- stwierdził, a Rose spuściła głowę zakłopotana.- Co mi przyszło z jej śmierci? Nowy ojciec? Siostra?
- Powinieneś być wdzięczny, że masz chociaż to.- zauważyła dziewczyna.- Jesteś wściekły nie na nas, a na siebie. Dlatego stoisz w miejscu. Nie spędzasz czasu z Delphine, choć ta do ciebie lgnie. Bash też cię potrzebuję i nie tylko w gospodarstwie. Każdy chce dla siebie dobrze, ale ty odrzucasz naszą pomoc. Święta spędzasz sam, jeździsz na bagna i co wieczór stoisz tutaj.
- Myślisz się.- rzucił ku jej zdziwieniu.- Nie odrzucam waszej pomocy, a litości. Jestem tu, bo żal wam mnie i tego, że zostałem sam.
- Nie prawda.- powiedziała spokojnie Rose podchodząc do niego.- To nie litość. Jesteś członkiem rodziny Basha, a to sprawia, że i mojej oraz Gilberta. To twój dom, tak samo jak mój.- wyjaśniła, po czym spuściła głowę i ruszyła w stronę domu, jednak Elijah prędko ją zatrzymał.
- Nie mów Bashowi, ale jest pewna dziewczyna w moim życiu.- rzucił, na co Rose spojrzała mu w oczy.
- Naprawdę?
- Tak, jest... wyjątkowa.
- Może kiedyś ją zaprosisz? Chętnie ją poznam.- powiedziała z uśmiechem dziewczyna, a następnie wróciła do domu, zostawiając na dworze Elijah. Chłopak odprowadził ją wzrokiem, po czym spojrzał na grób matki. Chciał zacząć żyć po swojemu, jednak wszystko, co robił, co czuł, było destrukcyjne. Tak było również z jego miłością.



Wybaczcie, że wczoraj nie było rozdziału, jednak jako, że jestem kobietą to mam TE gorsze dni, w czasie którym nie mam głowy nawet pisać 😤 a tak to kocham
Nie mniej dajcie znać jak wam się podoba dzisiejszy rozdział i co sądzicie o wątku Elijah?

Ps: ktoś wie, czy odmienia się jego imię? Bo ja się nie znam

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now