93.

598 34 9
                                    

Dziewczyna stała na korytarzu wraz z Billy'm oczekując diagnozy Gilberta, który wraz z malcem i jego matką był w sąsiednim pokoju. Deli w tym czasie rysowała coś w kuchni. Między dawnymi znajomymi z klasy panowała cisza, której żadne z nich nie miało śmiałości przerwać. Oboje nasłuchiwali rozmów i kaszlu dziecka zza ściany.
- Chciałem...- zaczął Billy, po czym odchrząknął niepewnie.- Przeprosić. Ciebie.
- Mnie?- spytała dziewczyna patrząc ku niemu.
- Tak, bo wiem, że nie byłem... miły. Ani dla ciebie, ani dla twoich przyjaciół.- wyjaśnił, jednak Rose nie była pewna szczerości jego słów. Chociaż od ich ostatniego spotkania minęło około pięć lat, to wciąż miała mu za złe wiele. Bardzo wiele.- Cóż za ironia, że teraz stoję tutaj, przed tobą, czekając aż Blythe pomoże mojemu dziecku.
- Fakt, to... mało zabawny zbieg okoliczności.
- Właśnie.- zgodził się z nią blondyn.- Przepraszam cię, Murphy.
- Blythe.- poprawiła go, a ten przytaknął z delikatnym uśmiechem.
- Racja. Blythe. Jak to się stało, nie pytam, ale dziwię się, że zrezygnował z bogatej panny.
- Nie każdy robi wszystko dla pieniędzy.
- Ja tak nie robię.- stwierdził, jednak jej mina była wymowna.- No dobra, związałem się z Katherine dla pieniędzy, ale teraz, gdy jest Mike...jest inaczej. Zależy mi na nim. W końcu to mój syn. Z resztą, sama też to niedługo zrozumiesz.- zauważył, a Rose przegładziła brzuch z lekkim uśmiechem.- Wybaczysz mi, że byłem takim kretynem?- spytał, na co ta przytaknęła głową, a chłopak posłał jej niewymuszony wcale uśmiech. Wtedy drzwi do pokoju się otworzyły, a ze środka wyszła elegancka blondynka z niemowlęciem na rękach.
- To astma oskrzelowa.- powiedział Gilbert wychodząc do zgromadzonych na korytarzu osób.- Jest to częsta choroba u dzieci poniżej dwóch lat życia.
- To poważne?- spytała go Katherine.
- Cóż, to...dosyć poważna przewlekła choroba dróg oddechowych u dzieci. Może być spowodowana jakimś alergenem, jak na przykład pyłki, lub po prostu genami. Niemniej duszności i kaszel mogą się pojawiać często, bądź rzadziej. Nie jestem jeszcze w stanie określić na ile jest to poważne w jego przypadku, więc za każdym razem przychodźcie do mnie.
- A jeśli zacznie się dusić?
- Otwórzcie okno, żeby mógł odetchnąć, możecie zdjąć mu koszulkę. Ważne są też inhalacje. Napiszę wam wszystko.- dodał wracając do pokoju, by zanotować wymienione rzeczy. Rose tymczasem spojrzała na Katherine trzymającą śpiące już niemowle.
- Nie znamy się. Katherine Stewart.- przedstawiła się dziewczynie, na co brunetka posłała jej lekki uśmiech.
- Rose Blythe.- powiedziała brunetka, a dziewczyna spojrzała wymownie na blondyna.
- Widzisz, też mogłabym przejąć twoje nazwisko. Ale ty wolisz być na ustach całego Avonlea.- stwierdziła, po czym podkręciła głową.- To twoja córka?- spytała zerkając na rysującą Deli.
- Nie, to...córka przyjaciela, który z nami mieszka. Moje jest w drodze.- uśmiechnęła się z wzajemnością do dziewczyny.
- Dobrze ci radzę, ciesz się tym stanem. Jedz co chcesz i ile chcesz, odpoczywaj, bo po porodzie się nie wyśpisz.
- Kat.- upomniał ją Billy, gdy z pokoju wyszedł Gilbert, by przekazać zalecenia ojcu dziecka.
- Dzięki.- rzucił nieśmiało Billy, na co Gilbert słabo się uśmiechnął.
- Wszystko wypisałem, ale w razie wątpliwości przyjdzie do mnie.- zalecił im.
- Tak zrobimy.- powiedziała Katherine, po czym spojrzała na Rose.- Jeśli będziesz chciała porozmawiać o wiesz czym, to zapraszam do mnie.
- Do nas.- poprawił ją Billy, co jednak ta zignorowała.
- Dziękuję.- rzuciła Rose, po czym Andrews ze swoimi bliskimi opuścił dom lekarza. Wtedy Gilbert włożył ręce do kieszeni i spojrzał na żonę.
- Porozmawiać o czym?- spytał, a brunetka wzruszyła ramionami. Chłopak zmrużył oczy analizując ten gest.
- Przeszła bym się.- stwierdziła idąc w stronę drzwi, czym jednak zaciekawiła męża.
- Mam...iść z tobą?
- Nie, chcę być sama.- wyjaśniła z lekkim uśmiechem.
- Ale wrócimy do rozmowy o...no wiesz.
- Jasne.- zgodziła się, po czym wyszła przed dom, a Gilbert odprowadził ją wzrokiem.
- Jesteś głodna?- spytał Delphine, która oderwała się od rysowania.
- A co jest do jedzenia?- rzuciła, na co ten się zastanowił podchodząc do szafek.
- Może...kanapki z dżemem truskawkowym, albo marchewka w słupki?- zaproponował.
- Fuj, marchewka.- skrzywiła się dziewczynka, a Gilbert zmarszczył brwi.
- No dobrze, czyli dżem.

Rose zaszła nad swój dawny dom, przed którym rosły kwiaty, w tym symboliczne różowe róże, na których widok ta się uśmiechnęła.
- Któż to nas odwiedził.- odezwał się nagle Steven, który prowadził do stajni jednego z koni.- Mąż cię tak zdenerwował, że postanowiłaś się przewietrzyć?
- Przeciwnie. Ciągle mi nadskakuje.- zauważyła idąc w stronę ojca.
- To dobrze. Troszczy się o ciebie.
- Zdążyłam się już przyzwyczaić.- stwierdziła, po czym pogłaskała pysk Pyszałka. Ojciec przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Zawsze byłaś małomówna.- zauważył mężczyzna, na co Rose posłała mu niepewne spojrzenie.- Pamiętam, gdy cię tu przywiozłem. Przez kilka pierwszych tygodni mówiłaś tylko pytana i to skrótowo. Byłaś... zamknięta. Dopiero później stopniowo się przed nami otwierałaś. Zapewne za sprawą Ani, choć myślę, że i Gilbert miał w tym swój udział.- rzucił z uśmiechem.- Zmieniłaś się.
- Nie sądzę.- odparła dziewczyna spuszczając wzrok.
- Może tego nie dostrzegasz, ale ja tak. Jesteś szczęśliwsza i bardziej otwarta na nowe. Podróże, zmiana otoczenia, przeprowadzka. To wszystko dla dawnej Rose było ciężkie.
- I jest. Bo dalej nią jestem, choć może faktycznie z wierzchu tego nie widać.- wyjaśniła, po czym zawahała się patrząc w oczy ojca.- Poznałeś prawdziwą mnie jako pierwszy. Wiedziałeś o tym, że pan Philips mnie skrzywdził, choć ci o tym...nie powiedziałam.
- Owszem. Byłaś roztrzęsiona tego dnia, więc wiedziałem, że coś się musiało stać.
- To nie tylko pan Philips. Wszyscy przed Avonlea mnie ranili, bili i krzywdzili. Zarówno cieleśnie jak i psychicznie.- wyznała ku szoku ojca.- Tylko tutaj czułam się bezpiecznie. Tylko tutaj są osoby, dzięki którym mogłam zapomnieć o przeszłości. A jednak choć jestem szczęśliwa, przeszłość wciąż mnie rani, nie daje spać. Co mam zrobić?- spytała, a Steven zastanowił się nad słowami córki.
- Może pogódź się z nią. Uciekasz, próbujesz...zapomnieć.- stwierdził.- A może powinnaś się z nią zmierzyć i przyjąć ją.
- Staram się. Gilbert wspiera mnie w tym wszystkim, ale nie mogę przestać myśleć o dziewczynce, która wychowała się w sierocińcu.
- Przecież ty jesteś tą dziewczynką, Rose.- powiedział spokojnie mężczyzna.- Nie patrz na nią, jak na obcą osobę. Nie opowiadaj o niej, jakby była kimś innym. To jesteś ty. Mów o sobie.- wyjaśnił, a widząc niepewną minę córki, złapał ją za dłoń, lekko ją ściskając.
- Kocham cię, tato.- powiedziała, na co Steven posłał jej uśmiech.

Dziewczyna wyszła ze stajni, kierując się do swojego domu, aż nagle się zatrzymała przy kwiatach. Przyjrzała się różom, które jeszcze tego samego dnia postanowiła za zgodą matki wykopać i posadzić u siebie, przy grobie teścia i przyjaciółki Mary.


Heeej😊
Mam dobrą i złą wiadomość:
Którą chcecie najpierw?
?
?
?
?
?
?
?
?
?
?
?
?
?
?
?
Zaczniemy od złej:
Zbliża się koniec książki, ale spokojnie, będzie jeszcze około 7 rozdziałów, choć chcę dać wam jeszcze wiele, wiele wątków, ale postanowiłam, że zakończę książkę na 100 rozdziale 🥺 nie wiem, czy go dobrze, czy źle, ale myślę, że nie ma co rozciągać tej książki, a z drugiej strony nie chce też nic skracać, dlatego mogę pominąć pewne wolniejsze momenty, wybaczcie mi

Dobra wiadomość:
Będzie karta postaci ----> dzieci Blythe'ów
Nie powiem ile ich będzie, ani jak będą się nazywać, ale zapewne bardzo pokochacie tą gromadkę ♥️🥰 co do tego, to owy dodatek nie będzie liczony jako rozdział, więc będzie jeszcze 7 rozdziałów + DODATEK: KARTY POSTACI

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now