4.

1.2K 71 4
                                    

- Nie przejmuj się. On taki już jest.- stwierdziła Ania.- Mi kazał stał przy tablicy z napisem, że mam paskudny charakter, bo uderzyłam Gilberta tabliczką w twarz.
- Co zrobiłaś?- spytała Rose myśląc, że się przesłyszała.
- Nazwał mnie marchewką i uderzyłam go w twarz.
- Tabliczką.- zauważyła Diana.
- W przepływie emocji. Nienawidzę go.- powiedziała spoglądając na bruneta, który spacerował wokół szkoły. Był to ten sam chłopak, który pożyczył kredę od Ruby.
- Nie ważne.- urwała temat Diana podając dziewczynom po ciastku z kremem.- Philips czepia się każdego, kogo może. Lepiej mu się nie narażać.
- Po prostu nie znałam odpowiedzi.- wyjaśniła Rose.
- To zwykłe dzielenie. Jeśli chcesz to mogę pomóc ci się tego nauczyć.- zaproponowała Ania z uśmiechem.
- Zastanowię się.- odpowiedziała dziewczyna odwzajemniając miły uśmiech rudowłosej. Po kolejnych kilku godzinach Rose wróciła do domu tą samą drogą, którą pokazał jej pan Murphy. Na jej głowie znajdował się kapelusik z wiankiem od przyjaciółki, a w dłoniach niosła swoje książki i torbę. Gdy doszła do domu rodziny Murphy, zatrzymała się przed zagrodą, położyła się rzeczy na trawie i usiadła na płocie spoglądając na okolice. Dom znajdował się w pięknym miejscu otoczonym lasem oraz polami ze zbożem. Dziewczyna uśmiechnęła się zdając sobie sprawę, że trafiła w idealne miejsce. Na swoje Zielone Wzgórze. Nagle poczuła, jak jej kapelusz podnosi się do góry, a gdy tam spojrzała, zobaczyła pysk kasztanowego konia. Szybko odskoczyła od płotu zaskoczona obecnością zwierzęcia.
- Spokojnie! Nic ci nie zrobi!- zawołał do niej pan Murphy, który szedł w ich stronę.- To mój ulubiony koń. Resztę pewnie odsprzedamy, ale ten jest jak rodzina. Byłem przy jego narodzinach i będę przy nim do końca.- wyjaśnił głaszcząc konia.- Jak było w szkole?
- Nie tak źle.- skłamała. Nigdy więcej nie chciała wracać do tego miejsca i słuchać uszczypliwych słów pana Philipsa.
- Będzie tylko lepiej. Pierwszy dzień zawsze jest najgorszy.- stwierdził mężczyzna.- Chcesz go pogłaskać?- spytał patrząc na zwierzę.- Śmiało, nie skrzywdzi cię.- zapewnił, na co Rose wyciągnęła rękę w stronę karku konia. Gdy go dotknęła, poczuła jego miękką sierść. Nagle koń szturchnął ją pyskiem.- Lubi cię.- zaśmiał się mężczyzna, a wraz z nim dziewczynka. To był pierwszy raz gdy usłyszał szczery śmiech dziecka. Ta szybko zdała sobie z tego sprawę i spoważniała ostatni raz głaszcząc konia.
- Muszę iść pomóc pani Murphy przy obiedzie.- powiedziała Rose podnosząc swoje rzeczy z trawy, po czym ruszyła ku domowi.
- Rose?- zatrzymał dziewczynkę.- Nie zapomnij kapelusza.- rzucił podając jej kapelusz, który koń porzucił na trawie. Widząc na nim kwiaty, uśmiechnął się szeroko, czego nawet nie próbował ukryć.
- Dziękuję.- rzuciła Rose odbierając od mężczyzny kapelusz, po czym pognała do domu.
- Rose, to ty?!- usłyszała z kuchni głos pani domu.
- Tak.- odpowiedziała zdejmując z siebie kurtkę. Nagle do pomieszczenia weszła pani Murphy.
- Nie, nie rozbieraj się.- wypaliła kobieta.- Do obiadu robię szarlotkę, ale nie zdążyłam odebrać od znajomych jabłka.
- Mam po nie iść?- spytała zdziwiona brunetka.
- Byłabym wdzięczna. To nie daleko.- stwierdziła podając adoptowanej córce koszyk.- Skręcisz na pola, a później przed siebie, aż do lasu. Pójdziesz wzdłuż niego, aż dojdziesz do pierwszego domu. Jego właściciel jest naszym dobrym znajomym. Często wymieniamy się wyrobami. Za jabłka daj mu proszę słoiki z dżemami...są w koszyku.
- Dobrze.
- Zapamiętałaś drogę? Może pójdę lepiej z tobą, żebyś się nie zgubiła.- zastanowiła się kobietą sięgając po kurtkę.
- Trafię sama. Na pola, do lasu, wzdłuż niego do domu.- streściła dziewczynka pewna, że trafi. Nie takie drogi już przebywała.
- Wracaj prędko.- uśmiechnęła się do dziewczyny pani Murphy, po czym Rose wyszła z domu kierując się zgodnie ze wskazówkami nowej mamy. Z końcu doszła do opisanego przez nią domu. Podeszła do drzwi i delikatnie w nie zapukała. Serce waliło jej jak szalone, a gdy drzwi się otworzyły to na kilka sekund się zatrzymało.
- Hej.- powiedział Gilbert krzywiąc ze zdziwienia brwi. Spodziewał się każdego, ale nie nowo poznanej dziewczyny.
- Pani Murphy wysłała mnie po jabłka.- wyjaśniła Rose próbując nie dać po sobie poznać, że też jest zszokowana jego obecnością.
- Jasne.- powiedział przypominając sobie słowa ojca odnośnie wymiany z sąsiadką.- Wejdź.- zaprosił ją, na co ta niepewnie weszła do środka domu. Na stole stał wazon z kwiatami, a obok na podłodze znajdował się duży kosz z jabłkami.- Wybacz, że się nie przedstawiłem wtedy w szkole.- wybrnął z niezręcznej sytuacji.- Jestem Gilbert.- przestawił się dziewczynie łapiąc jej spojrzenie.
- Rose.- odpowiedziała z lekkim uśmiechem, który rozpromienił twarz dziewczyny. Zapanowała cisza. Przerwała ją dopiero dziewczyna podając mu swój koszyk, z którego chłopak wyjął dżemy i ustawił je na stół.
- Więc jesteś tu nowa?- zagaił rozmowę młody Blythe.- Jak ci się podoba okolica?
- Jest w porządku.- odpowiedziała skromnie.
- A szkoła?
- Cóż...- zastanowiła się.- Spodziewałam się milszego powitania ze strony nauczyciela.
- Pan Philips już tak ma. Nie przejmuj się nim. Każdy przynajmniej raz u niego podpadł. Zwłaszcza Ania Cuthbert ma do tego szczęście.- stwierdził, a w głowie Rose rozbrzmiały słowa przyjaciółki odnośnie wpadki z tabliczką.
- Myślę, że przejmę od niej rolę ulubienicy pana Philipsa.- rzuciła żartem Rose, co szybko wpadło w gusta Gilberta, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Ktoś przyszedł?- spytał nagle męski głos, który należał do pana domu. Przytrzymywał się ściany krocząc w stronę kuchni.
- Tato, to Rose. Przyszła po jabłka dla państwa Murphy'ch.- wyjaśnił mężczyźnie Gilbert.
- Dzień dobry.- przywitała się kulturalnie dziewczyna, gdy chłopak wziął się za pakowanie jabłek do jej pustego już koszyka.
- Dzień dobry. Myślałem, że ma przyjść Valentina.- stwierdził mężczyzna.
- Nie mogła przyjść. Wysłała po nie mnie.
- Więc mieszkasz u Murphy'ch? Nie sądziłem, że zaleje nas fala nowych twarzy.- rzucił, na co Gilbert posłał mu wymowne dla nich spojrzenie.- Pójdę się położyć. Miło było cię poznać, Rose. Pozdrów proszę rodziców.
- Właściwie to nie są nimi. Tylko u nich mieszkam.- wyjaśniła. Gilbert na te słowa zatrzymał swoją rękę trzymającą jabłko, czego ta na szczęście nie dostrzegła. Drugi raz kogoś w tym poprawiła, a to oznaczało, że musi być to dla niej ważny aspekt. Ale czy mieszkanie u rodziny zastępczej nie oznacza, że opiekunowie stają się twoimi rodzicami? Cóż, w tym przypadku było to bardziej skomplikowane.
- Nie mniej, pozdrów ich w naszym imieniu.- powiedział z uśmiechem ojciec Gilberta.
- Pozdrowię.- odpowiedziała, na co ten wrócił do swojego pokoju. Wtedy jej towarzysz wyprostował się, kończąc pakować owoce. Gdy skończył, podał koszyk dziewczynie.- Dziękuję.
- Drobiazg. Cieszę się, że mogłem cię poznać. Poza tym dżemy pani Murphy są przepyszne.
- Często dzielicie się swoimi zbiorami i przetworami?
- Czasem. Lubimy sobie pomagać, a...- urwał zerkając na jabłka.- zgaduje, że pani Murphy zamierza zrobić szarlotkę.
- Faktycznie, taki ma zamiar.- powiedziała Rose nie ukrywając szczerego uśmiechu. Od wielu lat miała dystans do obcych, jednak Gilbert w niezrozumiały dla niej sposób zbliżył się do niej na tyle, żeby ta poczuła się przy nim pewnie.- Lepiej już pójdę, bo jeszcze pomyśli, że się zgubiłam.
- Może cię odprowadzę? To kawałek drogi.- zauważył, na co ta pokręciła głową.
- Nie trzeba. Trafię sama.- uśmiechnęła się życzliwie Rose, po czym Gilbert przytaknął również oddając uśmiech. Dziewczyna wyszła z domu Blythe'ów, jednak po chwili usłyszała głos bruneta.
- Spotkamy się jutro w szkole?- spytał z nadzieją w głosie.
- Jeżeli tam nie dotrę, to będzie znaczyć, że zgubiłam się w lesie z koszykiem jabłek.- rzuciła, co wywołało u Gilberta śmiech. Dziewczyna ruszyła do swojego nowego domu sprawnie odtwarzając drogę, która pokonała jakiś czas wcześniej.


Hejkaaa
Kolejny rozdziałek wlatuje♥️♥️♥️
Mam nadzieję, że wam się spodobał 🤨 zwłaszcza wątek z Gilbertem
Koniecznie zostawcie gwiazdkę i miły komentarz

𝑅𝑜𝑠𝑒 𝑤𝑖𝑡ℎ𝑜𝑢𝑡 𝑎𝑛 𝑖Where stories live. Discover now