Rozdział 86 ' Jesteście oszustami'

1.6K 148 28
                                    

Poczułam ten zapach. Jej zapach. Zawsze taki sam. Nikt inny tak nie pachniał, tylko ona. Wziełam głęboki wdech powoli podchodząc do drzwi.

- Czekaj!- krzyknął Christian łapiąc mnie za ramię. Pusto spojrzałam w jego stronę - Zanim to zrobisz chce, żebyś wiedziała...

- Puść mnie- wyrwałam się z jego uścisku po czym chwyciłam za klamkę. Spodziewałam się wszystkiego. Wróżek, elfów, gadajacego jednorożca, a nawet zombie, które po prostu w efekcie przypadku pachniałyby jak ona, ale jedna malutka, malusieńka iskierka gdzieś we mnie miała złudną nadzieje, że to ona. Okazało się jednak, że nie była złudna. Była to prawda. Prawa, jeszcze nigdy mnie tak nie zabolała i uszczęśliwiła jednocześnie

- Mamusiu- spojrzałam na ciemno włosą kobietę, na co ta się uśmiechnęła. Obu nam momentalnie napłynęły łzy do oczu

- Córeczko- pociągnęła mnie w swoją stronę zamykając w szczelnym uścisku. Czułam jak nogi się pode mną uginają.

- Ale jak?- zapytałam ocierając łzy, kiedy weszłyśmy w głąb domu. Potem spojrzałam na Christiana'a i chłopaków. Ich miny nie wskazywało na to, żeby byli choć trochę zaskoczeni. Nawet Lily nie okazała, żadnej oznaki niedowierzania.

- Chwila... Co się tutaj dzieje? Dlaczego nie jesteście zaskoczeni?! Skąd wiedziałaś, że tutaj jestem?! I gdzie byłaś tyle czas, co?! Dlaczego mnie zostawiłaś?!- potrząsnęłam moją mamą. Mamą za którą tak tęskniłam. Po fakcie dotarło do mnie co zrobiłam, tak nie powinnobyć to wiedziałam napewno. I to jedyne co było dla mnie pewne. Reszta to tylko jedna wielka niewiadoma.

Zaczęłam się trząść nie panowałam nad sobą. Na chwilę obecną to było dla mnie za dużo, znowu. Być może to ja jestem taka słaba, a może przesadzam.

- Chodź córeczko wszystko ci wytłumacze, tylko się nie denerwuj.

- Jak mam się nie denerwować? No jak? - zaszlochałam

***

17 lat wcześniej

Isabelle ( matka Liv)

- Pośpiesz się! Zaraz tu będą!- krzyknął mój mąż, kiedy wyciągałam naszą roczną córeczkę z kołyski. Pomimo hałasu była bardzo spokojna.

- Johnatan'ie dokąd pójdziemy? Gdzie się schronimy? Nie mogę walczyć z dzieckiem!

- Choć- chwycił mnie za dłoń ciagnąc za sobą. Potem wyskoczyłam przez okno z pierwszego piętra przytulając Liv do siebie prosto w ramiona męża.

- W porządku?

- Tak- biegliśmy kawałek do czasu, aż wrogowie nas zaskoczyli. Było ich kilkoro, ale o kilku za dużo jak dla nas. Mąż wystawił swoje kły chcąc odstraszyć przeciwników, ale ci tylko się zaśmiali.

- Myślałeś, że nam uciekniesz Jonathan'ie? Nas nie jest tak łatwo opuscić. Założyłeś sobie ludzką rodzinę. Bardzo niemądrze...- pokiwał głową udając przejęcie. - Brać ich.- skinąc w naszą stronę, a około dziesięciu wściekłych wampirów ruszyło do ataku. Przytrzymali mojego męża, a mnie przewrócili wyrywając dziecko z objęć.

- Teraz będziesz patrzeć jak to dla czego nas opuściłeś umiera.- wskazał na moją córkę, a jeden z jego ludzi wystawił kły. Krzyczałam, starałam się uwolnić, ale co może zrobić krucha ludzka kobieta dwóm silnym wampirom przytrzymujących ją. Zbliżył się za blisko Liv, a ja zamknęłam przerażona oczy. Po chwili krzyki ucichły, a ja upadłam bezwładnie na ziemie. Niemal od razu szukając córki wzrokiem. Znalazłam. Na jego rękach. Spojrzała na niego uśmiechając się, a on delikatnie pogładził ją po policzku. Wtedy wiedziałam, że nic nam już nie groźni. Przynajmniej tymczasowo.

Granice Wytrzymałości Where stories live. Discover now