Rozdział 162

92 2 60
                                    

Kiedy Marek obudził się w poniedziałkowy poranek, z wielką radością i prawdziwą ulgą stwierdził, że wreszcie poczuł się znacznie lepiej. Gorączka i ból gardła minęły jak ręką odjął, ataki kaszlu dopadały go sporadycznie i — co najważniejsze — zaczął odzyskiwać siły oraz nadzieję na szybki powrót do pełnej aktywności.

Wygląda na to, że rosołek Violetty postawił mnie na nogi, uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie zupy, którą jadł przez ostatnie dwa dni. Inne rzeczy pewnie też zrobiły swoje. Jeszcze przydałoby się poleżeć tak do jutra, żeby się zregenerować, ale myślę, że już od środy mógłbym wrócić do pracy. Tylko że Sebastian mi na to nie pozwoli. Jak go znam, to przypomni mi zalecenie lekarza, żebym został w domu pełne dwa tygodnie od pojawienia się pierwszych objawów choroby. A to oznacza, że najwcześniej w czwartek będę mógł pokazać się w firmie, westchnął ciężko, nie mogąc się doczekać powrotu do pracy, w której działo się tyle ważnych rzeczy. I najpóźniej w weekend Paulina i Filip będą mogli przeprowadzić się z powrotem do domu, ucieszył się jeszcze mocniej, bo naprawdę się za nimi stęsknił. Gdyby jednak ktoś spytał go, kogo bardziej mu brakowało, to Markowi trudno byłoby się zdecydować. W końcu kochał i żonę, i syna. Były to jednak dwa rodzaje miłości — czy wypadało je ze sobą porównywać? Poza tym nie widział on Filipa od dwóch tygodni, Pauli zaś — od ponad miesiąca, co dodatkowo komplikowało sprawę. Dobrzański postanowił więc nie roztrząsać dalej tej kwestii, lecz po prostu czerpać radość ze świadomości, że wkrótce znów będą wszyscy razem.

Tymczasem Marek zaczął nabierać ochoty na rzeczy, które przez cały okres choroby mogły dla niego nie istnieć. Sięgnął po dawno nieużywany pilot od telewizora i po naciśnięciu włącznika zaczął skakać po kanałach. Najpierw przejrzał propozycje głównych stacji, na których leciały różnego rodzaju seriale, których Dobrzański nie chciałby oglądać nawet wtedy, gdyby była to jedyna dostępna forma rozrywki. Potem Marek natknął się na serwis informacyjny — tu z ciekawości się zatrzymał, by zobaczyć, co aktualnie działo się w Polsce i na świecie. Jednym uchem słuchając doniesień ze świata polityki, Marek nalał sobie wody, po czym duszkiem wypił zawartość szklanki, by odstawić ją z powrotem na stolik nocny.

— Tragiczny wypadek pod Warszawą — dziennikarka płynnie przeszła do wiadomości, która przykuła uwagę Marka. — Wczoraj wieczorem kilkanaście kilometrów od Warszawy doszło do kolizji, w której wzięło udział pięć aut. Jedna osoba zginęła na miejscu, siedem zostało rannych, w tym dwie ciężko. Poszkodowani zostali przewiezieni do jednego ze stołecznych szpitali. Zdaniem lekarzy ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Na miejscu zdarzenia jest nasz reporter, Olaf Zalewski — dodała, po czym na ekranie pojawił się dziennikarz, za którego plecami dało się zauważyć nie tylko policyjny radiowóz, ale dwa auta nadające się jedynie do kasacji.

— Do wypadku doszło wczoraj około godziny dwudziestej pierwszej. Ze wstępnych ustaleń wynika, że wszystko zaczęło się od nagłego załamania pogody. Porywisty wiatr przewrócił na szosę jedno z drzew. Ze względu na słabą widoczność oraz śliską od intensywnych opadów deszczu nawierzchnię samochody marek BMW i honda nie zdążyły wyhamować i z impetem uderzyły w leżący na drodze pień. Na czas nie zatrzymały się też jadące za nimi volvo i mercedes. O ile jednemu z kierowców cudem udało się uniknąć kolizji, o tyle drugi wpadł na znajdujące się przy drzewie auto i prawdopodobnie właśnie to było przyczyną śmierci jego pasażera. Policja wciąż prowadzi intensywne czynności w celu wyjaśnienia okoliczności tego zdarzenia. Z nieoficjalnych informacji wynika, że wszyscy kierowcy byli trzeźwi.

Ale chyba nie na umyśle, pomyślał ironicznie Marek, przewracając oczami. Naprawdę nie można było zjechać na parking albo stację benzynową, żeby przeczekać burzę? Przecież takie nawałnice zwykle nie trwają długo. A tak zginął człowiek, a paru innych trafiło do szpitala. Niektórym się wydaje, że jak są w aucie, to nic im nie grozi. Dopiero musi dojść do jakiegoś wypadku, żeby zrozumieli, że samochód to nie bunkier, westchnął ciężko, po czym z uwagą wysłuchał reszty wiadomości.

A gdyby takWhere stories live. Discover now