Rozdział 117

68 2 0
                                    

Julię obudził jasny snop światła padający prosto na jej twarz. Dziewczyna odruchowo się odwróciła, wydając z siebie pomruk niezadowolenia. Chcąc pospać jeszcze kwadrans, Sławińska szczelniej opatuliła się kołdrą, chowając się pod nią razem z głową. Coś jednak wzbudziło w niej dziwny niepokój. Przez dłuższą chwilę próbowała ustalić jego źródło, ale bezskutecznie. Nie umiała wytłumaczyć, co nie pasowało jej w tej sytuacji. Wreszcie ją olśniło — chodziło o światło wpadające zza okna. W jej pokoju hotelowym okno znajdowało się na prawo łóżka, więc jakkolwiek by się nie ułożyła, nie było szans, by snopy światła mogły padać prosto na jej twarz. Odkrycie to zaintrygowało ją do tego stopnia, że zrezygnowała z dalszej drzemki i, wychynąwszy spod kołdry, powoli otworzyła oczy. Półprzytomnym wzrokiem omiotła pomieszczenie, które z całą pewnością nie było jej pokojem hotelowym.

Gdzie ja jestem?, spytała siebie w myślach, w mgnieniu oka podnosząc się do pozycji siedzącej. Jednak ten gwałtowny ruch sprawił, że jej głowę przeszył potworny ból. Ałć, ale mam kaca, stwierdziła, krzywiąc się jak osoba, która właśnie zjadła kawałek cytryny. Zaraz, zaraz, co się wczoraj stało? Myśl, Julia, myśl, dopingowała siebie w duchu, oburącz łapiąc się za głowę w taki sposób, że wplotła palce w swoje potargane włosy. Przytłaczała ją świadomość, że znajdowała się w nieznanym miejscu i — co gorsza — nie miała zielonego pojęcia kiedy i jak się tu dostała. Spokojnie, powoli. Po kolei. Wstąpiłam do baru na drinka, żeby się rozgrzać. Tyle wiem na pewno, powoli przypominała sobie wydarzenia z poprzedniego wieczora. Zaraz, zaraz, coś mi świta. Jak przez mgłę kojarzy mi się facet, który się do mnie przysiadł. Jak on się nazywał? To było jakieś krótkie, dwusylabowe imię. Pietro? Mario? Marco? Carlo? Lucio?, zaczęła wymieniać kolejne włoskie imiona w nadziei, że w końcu trafi na to właściwe. Nie wiem, załamała się, kiedy mimo usilnych starań nie udało jej się przypomnieć sobie tego istotnego szczegółu. Ja nigdy nie miałam takich kłopotów! Zawsze szczyciłam się swoją fotograficzną pamięcią! A teraz? Nie kojarzę ani imienia, ani nawet tego, jak dokładnie wyglądał tamten gość. Boże, a jeśli on dosypał mi czegoś do drinka?, przestraszyła się tak bardzo, że zaczęła trząść się jak galareta. A co jeśli... to była pigułka gwałtu?!, poszła dalej tym tropem, zdecydowanym ruchem odrzucając kołdrę. Z ulgą stwierdziła, że właściwie — wyłączając buty oraz żakiet — była kompletnie ubrana. To by znaczyło, że nic się wczoraj nie stało...

— Dzień dobry, Śpiąca Królewno. — Jej rozważania przerwał znajomy, męski głos. Julia momentalnie odwróciła się w stronę, z którego dobiegał, a wtedy jej oczom ukazał się człowiek, którego poznała w barze. — Mam nadzieję, że było ci wygodnie? — spytał z troską.

— Tak, chyba tak — odpowiedziała bez przekonania.

— Mam coś dla ciebie — zakomunikował wesoło, wyciągając zza pleców półtoralitrową butelkę wody. — Myślę, że teraz właśnie tego ci potrzeba.

— Zdecydowanie — podchwyciła, niemal wyrywając mu z rąk plastikowe opakowanie, by po sprawnym odkręceniu korka przyssać się do niewielkiego otworu jak glonojad. — Dzięki — dodała półgłosem, gdy po upiciu kilku solidnych łyków odsunęła na chwilę butelkę od ust.

— Nieźle dałaś wczoraj czadu — stwierdził z tajemniczym uśmieszkiem na ustach, co spowodowało, że Julia zakrztusiła się wodą.

— To znaczy? — wydusiła z siebie, kiedy w końcu udało jej się opanować atak kaszlu.

— Nic nie pamiętasz? — zainteresował się, spoglądając na nią z rozbawieniem.

— Jeśli mam być szczera to... niewiele. Nawet nie pamiętam, jak masz na imię — przyznała się, w mgnieniu oka robiąc się czerwona jak burak.

A gdyby takTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon