Rozdział 151

94 2 45
                                    

— Panie Marku, spokojnie — przemówił lekarz tonem pełnym łagodności i serdeczności. — Wszystko jest w porządku — dodał z niezachwianą wiarą w prawdziwość wypowiadanych słów.

— Całe szczęście — odetchnął z ulgą Dobrzański, czując się tak, jakby właśnie spadł z niego olbrzymi kamień, który utrudniał mu normalne oddychanie. — Więc mogę wejść do żony? — spytał z nadzieją w głosie i dopiero w tym momencie, gdy emocje opadły, poczuł, jak trzymane w ręku torby zaczęły mu ciążyć.

— Tego bym absolutnie nie zalecał — odparł lekarz grzecznie, acz stanowczo. — Poród był dosyć ciężki, dlatego pani Paulina potrzebuje teraz wypoczynku i spokoju. Przynajmniej do jutra stanowczo radziłbym się wstrzymać z wizytami u niej.

— Rozumiem — westchnął Marek, nie kryjąc swojego zawodu. Tak bardzo chciał zobaczyć się z żoną, żeby nie tylko osobiście wręczyć jej kwiaty, ale też zapewnić ją o swojej miłości. Przy okazji zamierzał również przeprosić ukochaną za to, że wczoraj zostawił ją samą. Podejrzewał, że miała do niego o to żal, więc czuł się w obowiązku, żeby wytłumaczyć się przed nią ze swojego zachowania. Jednak argumentacja lekarza brzmiała na tyle rozsądnie, że nie sposób było z nią polemizować. — Tylko że przyniosłem dla niej trochę rzeczy...

— Może je pan przekazać pielęgniarce — poinstruował go medyk, spoglądając na trzymane przez Dobrzańskiego torby. — Poza tym — dodał szybko, wskazując na kwiaty.

— Dlaczego? — zmarszczył brwi Marek. — Czyżby bukiety były zabronione?

— Teoretycznie nie, ale... w praktyce usilnie zachęcamy odwiedzających, żeby ich nie przynosili. Część pacjentek cierpi na alergie lub bywa nadwrażliwych na intensywne zapachy. A biorąc pod uwagę, że na każdej sali leży kilka pań, to nawet jeśli żadnej nic nie dolega, to taka mieszanina zapachów nawet zdrowego mogłaby przyprawić o ból głowy. A poza tym na kwiatach mogą znajdować się zarodniki grzybów, więc...

— Racja — przytaknął Marek, w lot pojmując, co lekarz chciał mu przekazać. — Na przyszłość będę o tym pamiętał — dodał, robiąc minę niewiniątka. — Skoro nie jest wskazane, żebym wszedł do żony, to czy istnieje chociaż cień szansy, żebym mógł zobaczyć swojego syna? — spytał błagalnym tonem, a jego oczy momentalnie zaszkliły się łzami wzruszenia.

— Jak najbardziej — odparł medyk, uśmiechając się szeroko. — Jeśli kwiaty zostaną tutaj, a pan umyje ręce i założy odzież ochronną, to możemy iść od razu.

— Oczywiście — ochoczo zgodził się Dobrzański, odkładając bukiet na znajdujący się za jego plecami szeroki parapet. Zamierzał porzucić je tutaj tylko na chwilę, a przy wyjściu wziąć je ze sobą do domu. Prosto ze szpitala planował pojechać do rodziców i osobiście powiedzieć im o narodzinach Filipa, więc przy tej okazji mógł wręczyć kwiaty mamie. — Już jestem — powiedział dumnie, kiedy po mniej niż pięciu minutach stanął przed doktorem w kompletnym stroju ochronnym.

— Doskonale — pochwalił go lekarz. — A więc chodźmy — dodał, odwracając się na pięcie, by otworzyć drzwi prowadzące na oddział. A Marek podążał za nim niczym cień, drżąc z podekscytowania, że po raz pierwszy zobaczy swojego syna. — Pani Jadziu, bardzo proszę wziąć te torby dla pani Febo-Dobrzańskiej i przekazać je jej, kiedy się obudzi — zwrócił się do pielęgniarki, z którą Marek rozmawiał wcześniej.

— Dobrze, panie doktorze — przytaknęła, po czym przejęła od Dobrzańskiego obie torby i zniknęła z nimi za drzwiami pokoju dla pielęgniarek. Poczuł ulgę przede wszystkim dlatego, że wreszcie miał poczucie, iż jego ukochana będzie miała wszystkie niezbędne rzeczy. Nie bez znaczenia był również fakt, że długotrwałe trzymanie w jednym ręku znaczącego ciężaru sprawiło, iż dłoń mu zdrętwiała. Dopiero, gdy sprawnie ją rozmasował, znów odzyskał w niej pełnię czucia. W międzyczasie lekarz zaprowadził go na koniec korytarza i zatrzymał się przy olbrzymiej szybie, która oddzielała korytarz od sali dla wcześniaków.

A gdyby takWhere stories live. Discover now