Rozdział 142

76 2 36
                                    

— Cześć, Maciek. Możemy pogadać? — spytał Marcin, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.

— Nie mamy o czym — odparł oschle Szymczyk, wzruszając ramionami. — Z donosicielami nie gadam.

— Stary, ale to naprawdę nie ja! — jęknął żałośnie chłopak, robiąc zbolałą minę.

— Akurat — bąknął Maciek, przewracając oczami.

— Mówię serio! Wszystko ci wytłumaczę, jeśli tylko mi pozwolisz...

— To słucham — rzucił chłodno Szymczyk, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Wprawdzie nie spodziewał się usłyszeć nic ponad to, co już wiedział, ale wrodzone poczucie sprawiedliwości i resztki sympatii do człowieka, którego do tej pory uważał za przyjaciela, zwyciężyły i Maciek postanowił nie odmawiać mu prawa do obrony.

— Nie wpuścisz mnie do środka? — zdziwił się Marcin, a jego niewyraźna mina sugerowała, że tego, co miał do przekazania, nie chciał omawiać na klatce schodowej, by mogli dowiedzieć się o tym pozostali mieszkańcy bloku.

— No dobra, wchodź — niechętnie zgodził się Szymczyk, chcąc mieć jak najszybciej za sobą tę rozmowę. Miał nadzieję, że kolega raz-dwa przedstawi swoje racje, choć nie sądził, będąc więcej niż pewnym, że nie istniało jakiekolwiek inne wytłumaczenie zaistniałej sytuacji. Skoro tylko oni dwaj znali całą prawdę w kwestii Aldony, a szef jakimś cudem się o tym dowiedział, to wnioski nasuwały się same. — To co masz mi do powiedzenia? — zapytał rzeczowo, kiedy obaj znaleźli się w salonie.

— Nie zaproponujesz mi, żebym usiadł? — zdziwił się Marcin.

— Może jeszcze mam zrobić ci herbatki albo kawki, co? — zakpił Szymczyk, czując, że jego cierpliwość została właśnie wystawiona na bardzo ciężką próbę. — Nie przeciągaj struny. W końcu nie przyszedłeś tutaj w gości, ale po to, żeby coś wyjaśnić, jak sądzę. O ile w ogóle jest sens tłumaczenia rzeczy oczywistych — westchnął głośno.

— Ty naprawdę myślisz, że to ja doniosłem na ciebie szefowi — powiedział smutno Marcin, wbijając wzrok w podłogę.

— A kto jak nie ty? — bardziej stwierdził, niż zapytał Maciek.

— Sonia — odparł chłopak bez owijania w bawełnę.

— Że co?! — wykrzyknął Szymczyk, a jego oczy momentalnie przybrały rozmiary monet pięciozłotowych. — Jak Sonia? Przecież ona nawet nie znała Aldony i nie miała o niczym pojęcia! Chyba nie powiesz mi, że... — urwał w połowie zdania, bo właśnie w tym momencie chyba domyślił się, co tak naprawdę się stało.

— Tak. Niestety, nieopatrznie się przed nią wygadałem — jęknął żałośnie Marcin, łapiąc się za głowę. — Znasz mnie i wiesz, że czasami zdarza mi się coś chlapnąć. I to właśnie stało się w ten weekend. Sonia i ja rozmawialiśmy o tym, jaka jest u nas w pracy tolerancja dla biurowych romansów i wtedy powiedziałem o kilka słów za dużo. Potem próbowałem jakoś odwrócić kota ogonem, ale ona drążyła temat tak długo, aż wyznałem jej całą prawdę. Ale zrobiłem to tylko dlatego, że przyrzekła nic nikomu nie mówić!

— I ty jej uwierzyłeś — załamał się Szymczyk, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Teraz tego żałuję, ale do dzisiaj w życiu bym nie przypuszczał, że Sonia to tak perfidna i podła osoba — zarzekał się Marcin, nerwowo przy tym gestykulując.

— Przecież cię przed nią ostrzegałem, zapomniałeś? — spytał z wyrzutem Maciek, czując się zawiedziony, że kolega zignorował jego przestrogę.

A gdyby takWhere stories live. Discover now