Rozdział 003

284 9 0
                                    

Ula jeszcze przez chwilę próbowała nawiązać kontakt z ojcem, ale bezskutecznie. Krzyczała, błagała, by dał jakiś znak życia, próbowała nawet nim potrząsnąć. Nic to nie dało. Wyglądało na to, że stracił przytomność, ale dlaczego? Intuicja podpowiadała jej, że to może być coś groźnego. Należało działać szybko i zdecydowanie. Wciąż nie przestając wołać brata, dziewczyna pobiegła po telefon i zadzwoniła na pogotowie. Dyspozytorka zadała jej kilka pytań, a Ula starała się odpowiedzieć na nie rzeczowo, opanowując drżenie głosu. Nie było łatwo, ale udało się i zgłoszenie zostało przyjęte. Tymczasem krzyki Uli w końcu obudziły Jaśka, który, zaniepokojony dziwnym zachowaniem siostry, szybko zbiegł na dół. Zanim zdążył o cokolwiek zapytać, zobaczył ojca leżącego na podłodze. Wtedy wszystko było już jasne.

— Karetka już jedzie — powiedziała Ula na jego widok jakby w odpowiedzi na jego myśli.

— Lecę po Maćka, może się przydać — odparł Jasiek i, nie czekając na jej odpowiedź, jak strzała wybiegł z domu i pobiegł do sąsiadów z naprzeciwka. Na jego szczęście furtka była otwarta. Kilkoma susami pokonał podwórko i, nie zważając na późną porę, z całej siły walił pięściami w drzwi Szymczyków. Po krótkiej chwili otworzył mu wyrwany ze snu Maciek:

— Jasiek? Co jest?

— Tata zasłabł, zaraz będzie tu pogotowie — wysapał Cieplak, jedną ręką opierając się o framugę a drugą trzymając na brzuchu. — Musimy z Ulką jechać do szpitala. Pomożesz?

— Co to za hałasy o tej porze? Co się tu dzieje? — zapytała mama Maćka, która w tym momencie pojawiła się w przedpokoju.

— Mamo, idziemy do Cieplaków. Pan Józef zasłabł — zakomunikował jej Maciek. Te dwa krótkie zdania wystarczyły, by kobieta bez słowa wzięła wiszący w przedpokoju płaszcz i czym prędzej wyszła. Jasiek, usłyszawszy w tej chwili dźwięk syren tak charakterystycznych dla karetki, wybiegł na chodnik, żeby wskazać ratownikom drogę. A Maciek sięgnął po kluczyki i dokumenty od auta, po czym pobiegł do garażu, żeby wyprowadzić samochód.

W chwilę później do domu Cieplaków wpadli ratownicy medyczni. Zbadali podstawowe parametry życiowe Józefa, zabrali go na nosze i podjęli decyzję, że trzeba jak najszybciej jechać do szpitala. Ula trzymała ojca za rękę, idąc krok w krok z ratownikami niosącymi chorego do karetki.

To wszystko przeze mnie!, krzyczała na siebie w myślach, a łzy jedna za drugą spływały jej po policzkach. Boże, nie pozwól, żeby coś mu się stało! On musi żyć! Nie mogę go stracić!

— Ula, jedziemy do szpitala — z zamyślenia wyrwał ją Szymczyk, ujmując jej rękę. — W karetce nie możesz jechać, zabiorę was moim autem.

— A co z Beti? — zapytała, przypominając sobie w tej chwili o siostrze. — Zabieramy ją?

— Nie martw się, dziecko, przypilnuję jej — odezwała się pani Maria, która do tej pory stała na podwórku, obserwując rozwój wypadków.

— Dziękuję — odparła Ula ledwo słyszalnym głosem. Szymczykowa posłała jej tylko ciepły uśmiech, po czym odwróciła się na pięcie i weszła do domu, by zaopiekować się małą. Tymczasem Maciek, Jasiek i Ula wskoczyli do samochodu i jechali za karetką w stronę szpitala, starając się mieć pojazd służb ratowniczych cały czas w zasięgu wzroku. Dobrze, że o tej porze na drogach był mały ruch i ta szaleńcza jazda po mieście nie zakończyła się wypadkiem. Kolejne godziny były dla Uli męczarnią. Cały czas płakała i nawet przez pięć minut nie mogła usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Na przemian siadała i zaczynała chodzić po korytarzu, wyraźnie nie mogąc znaleźć sobie miejsca.

A gdyby takTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon