Rozdział 124

104 3 0
                                    

Z punktu widzenia Joaśki wypadki potoczyły się tak szybko, że nie była w stanie za nimi nadążyć. Gdy Marek położył swoją rękę na jej dłoniach, w pierwszej chwili nie widziała w tym nic nadzwyczajnego — jak sam powiedział, chciał tylko sprawdzić, czy zdążyła już się rozgrzać. Jednak kiedy na tym nie poprzestał, lecz zaczął gładzić opuszkami palców jej delikatną skórę, Kostrzewska nieco się zaniepokoiła. To zdecydowanie nie był zwyczajny, przyjacielski dotyk. A przynajmniej takie odniosła wrażenie. Spojrzała pytająco na Dobrzańskiego, dając mu do zrozumienia, że powinien wytłumaczyć się ze swojego zachowania. Zamiast tego skierował on nią swoje tęczówki o barwie lodowca w górach w taki sposób, że Joaśka poczuła się jak zahipnotyzowana. Zanim zdążyła otrząsnąć się z tego stanu, Marek zbliżył się do niej na tyle blisko, by ich usta złączyły się w pocałunku. W efekcie ciało Joaśki przeszedł dreszcz. Czy wynikało to z zaskoczenia, czy z przyjemności wywołanej jego nieoczekiwaną bliskością? Tego nie wiedziała. Jakkolwiek było, Marek miał w sobie coś zniewalającego, co nie pozwoliło jej się od niego oderwać. A on najwyraźniej to wyczuł, bo jego zmysłowe wargi, które początkowo całowały ją niepewnie, już po chwili zaczęły wręcz miażdżyć jej usta. Robił to na tyle umiejętnie, że Joaśka dała się porwać magii tej chwili i nie tylko biernie przyjmowała jego pocałunki, ale też zaczęła mu je oddawać. To najwyraźniej go zachęciło do tego, by w pewnym momencie wślizgnąć się językiem do wnętrza jej jamy ustnej. I paradoksalnie właśnie to otrzeźwiło Joaśkę na tyle, by zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje. Podniósłszy ręce na tyle, by móc położyć je na ramionach napierającego na nią Dobrzańskiego, z całej siły odepchnęła go od siebie. Korzystając z okazji, że Marek — sprawiający wrażenie zaskoczonego tym, co zrobiła — poleciał do tyłu, Joaśka wyskoczyła z samochodu jak wystrzelona z procy. Z całej siły zatrzasnąwszy za sobą drzwi, Kostrzewska biegiem pokonała odległość dzielącą ją od wejścia do budynku. Chociaż eleganckie buty, które miała na sobie, sprawiały, że jej szaleńczy pęd niósł za sobą ryzyko potknięcia się i upadku, a nawet skręcenia kostki, Joaśka nie dbała o to. Teraz myślała tylko o tym, by znaleźć się jak najdalej od Marka, który przecież mógł ruszyć za nią w pogoń i bez trudu dopaść ją, zanim uda jej się schronić za drzwiami budynku. Mimo iż obawiała się, że lada moment może dojść do konfrontacji z Dobrzańskim, Kostrzewska ani razu nie obejrzała się za siebie, lecz zogniskowała spojrzenie na wejściu do bloku. Dopiero gdy dopadła do przeszklonych drzwi, odblokowała je, przykładając chip do domofonu i starannie je za sobą zamknęła, na ułamek sekundy się odwróciła. Dysząc ciężko ze strachu i intensywnego wysiłku, Joaśka zauważyła Marka stojącego parę kroków od auta. Najwyraźniej wysiadł z samochodu, mając zamiar ją ścigać, ale coś sprawiło, że — na jej szczęście — jednak z tego zrezygnował. Odetchnąwszy z ulgą, Kostrzewska ruszyła w stronę wind, próbując ogarnąć umysłem to, co przed chwilą miało miejsce.

Co to było?, spytała siebie w duchu. Jak on mógł zrobić coś takiego?! Dlaczego? Przecież wie, że mam męża, którego kocham, a i on nie jest wolny — jest zaręczony z Pauliną, z którą lada dzień bierze ślub! Niepojęte! Co mu strzeliło do głowy z tym całowaniem?! Całkiem mu odbiło?! A może jednak dziewczyny miały rację, że on żadnej sekretarce nie przepuści i upatrzył sobie mnie na swoją kolejną ofiarę?! Więc planował to od początku i tylko udawał mojego przyjaciela, czy przyjaźnił się ze mną naprawdę i to... coś tak samo wyszło? Nie wiem, nic już nie rozumiem! Gdybym tylko mogła, najchętniej zapadłabym się pod ziemię, westchnęła z goryczą, czując, jak po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Joaśka szybko otarła ją rękawem płaszcza, po czym kilka razy szybko mrugnęła powiekami, by całkiem się nie rozkleić. Musiała robić dobrą minę do złej gry przynajmniej w obecności Andrzeja. Nie mogła ani nie chciała przyznać mu się do tego, co się stało. Obawiała się jego kolejnego wybuchu zazdrości, w wyniku którego Kostrzewski mógłby zrobić coś głupiego — na przykład pojechać do Dobrzańskiego i go pobić, co dodatkowo skomplikowałoby tę już i tak niełatwą sytuację. A nawet gdyby Andrzej jakimś cudem powstrzymał się przed jakimikolwiek działaniami, to z całą pewnością przez kolejne tygodnie, miesiące, a może nawet lata co i rusz by jej wypominał, że — w przeciwieństwie do niej — od początku przewidział taki scenariusz. A Joaśka — dla swojego dobra i świętego spokoju — wolała nie dawać mu tej satysfakcji. I bez tego miała poczucie, jakby przygniótł ją ciężki głaz, a ona w tym momencie nie miała zielonego pojęcia, jak mogłaby go z siebie zrzucić.

A gdyby takOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz