Rozdział 026

129 4 1
                                    

— Marku, być może to, o co zaraz cię poproszę, wyda ci się dziwne, ale zaufaj mi — zaczął Krzysztof, starając się odpowiednio dobierać słowa. — Wierz mi, że bardzo dobrze to sobie przemyślałem i naprawdę wiem, co robię. Dlatego nawet nie próbuj przekonywać mnie do zmiany zdania.

— Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? — zapytał Marek, a w jego głosie dało się wyczuć nutę irytacji i zniecierpliwienia.

— Dobrze, w takim razie powiem wprost: potrzebuję, żebyś na jutro przyniósł mi w kopercie dziesięć tysięcy złotych — powiedział senior bez owijania w bawełnę.

— Słucham? Ale jak to? Po co? Na co ci tyle pieniędzy? Masz jakiś problem? — dziwił się młody Dobrzański.

— Chciałbym przekazać je jako pomoc finansową dla pana Józefa i jego córki. Wiem, że kwota wolna od podatku dla darowizn przekazanych osobom niespokrewnionym to około pięć tysięcy złotych, więc pomnożone przez dwa daje nam dziesięć tysięcy.

— No tak, to logiczne, ale nie rozumiem czegoś innego. Możesz mi wyjaśnić, dlaczego chcesz to zrobić? — dociekał Marek, wciąż nie przestając przyglądać się ojcu z niedowierzaniem.

— Od poniedziałku miałem okazję poznać bliżej pana Józefa. Opowiadał mi też dużo o swojej rodzinie. Naprawdę go podziwiam i próbuję sobie wyobrazić, jak ciężko mu było wiązać koniec z końcem przez te lata. Poza tym zarówno od niego, jak i od jego córki, zaznałem dużo życzliwości i troski. Zaryzykuję stwierdzenie, że nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo takiego. Dlatego czuję się w obowiązku zrobić coś dla tak wspaniałych ludzi — wyjaśnił motywy swojego postępowania. — Nie wyobrażam sobie, żebym mógł postąpić inaczej.

— To nie możesz po prostu dać panu Józefowi swojego numeru telefonu z zapewnieniem, żeby odezwał się, jakby czegoś potrzebował?

— Oczywiście, że mogę i pewnie to też zrobię — podchwycił ten pomysł Krzysztof. — Wiem jednak, że pan Józef jest człowiekiem dumnym w najlepszym znaczeniu tego słowa i prawdopodobnie nigdy w życiu nie zwróciłby się do mnie o pomoc. Właśnie dlatego chcę im udzielić takiego doraźnego wsparcia. Na pewno im się przyda.

— Skoro tak, to pan Józef tym bardziej nie weźmie od ciebie pieniędzy — zauważył rezolutnie Marek. — Chcesz mu je podrzucić do bagażu, kiedy nie będzie patrzył?

— Nie. Mam zamiar rozmówić się z jego córką. Jak już wspominałem, pani Ula jest miłą i porządną dziewczyną. Sprawia też wrażenie bardzo rozsądnej osoby. Myślę, że uda mi się ją przekonać, żeby przyjęła ode mnie pomoc finansową. Nie musisz się o to martwić, moja w tym głowa, żeby to załatwić. Od ciebie potrzebuję tylko, żebyś przyniósł mi pieniądze. Mogę na ciebie liczyć?

— Niech ci będzie — ustąpił Marek, chociaż jego mina wskazywała, że pomysł ojca go nie zachwycał. — Jutro wypłacę pieniądze ze swojego konta i przyniosę ci je po południu.

— Doskonale — ucieszył się Krzysztof. — Dziękuję, synu.

***

Leżąc na łóżku w swoim pokoju i rozważając wydarzenia z ostatnich kilku dni, Maciek znowu przypomniał sobie o Aldonie. Tym razem nie miał zamiaru odkładać tej sprawy na później. Poderwał się na równe nogi i przemierzał pomieszczenie wzdłuż i wszerz, zastanawiając się, co zrobić. Najbardziej oczywistym rozwiązaniem było spotkanie się z nią, by wyjaśnić wszystko raz na zawsze i rozstać się w zgodzie. Ale jak miałby to zrobić, skoro dostępu do dziewczyny strzegł jej ojciec, który i tak nie miał o nim dobrego zdania? Gdyby zobaczył, że wbrew danemu słowu Maciek próbuje się do niej zbliżyć, na pewno zareagowałby bardzo nerwowo. Bóg jeden wie, do czego był zdolny ten człowiek. Poza tym, nawet gdyby Szymczykowi udało się wywieść go w pole i jakimś cudem dotrzeć do Aldony tak, by się o tym nie dowiedział, to czy oboje umieliby odnaleźć się w takiej rozmowie? Czy potrafiliby omówić spokojnie i rzeczowo to wszystko, co wydarzyło się między nimi? Im dłużej Szymczyk o tym myślał, tym większe wątpliwości go ogarniały.

A gdyby takOnde histórias criam vida. Descubra agora