Rozdział 116

103 3 1
                                    

Niespodziewana propozycja Aleksa wprawiła Amelię w osłupienie. Spojrzała mu prosto w oczy, jak gdyby chciała zajrzeć mu głęboko do duszy i zrozumieć, co kryło się za jego pytaniem. Wszystko wskazywało na to, że te słowa zaskoczyły nie tylko ją, ale jego również, o czym świadczyła niepewność, a wręcz lęk, które dostrzegła w jego oczach.

— Może innym razem — odmówiła uprzejmie, acz stanowczo. — Jestem zmęczona i jedyne, o czym marzę, to jak najszybciej wrócić do hotelu — wyjaśniła, starając się, by jej głos brzmiał tak obojętnie, jak to tylko możliwe.

— Rozumiem — przytaknął Aleks, otwierając dziewczynie drzwi do taksówki. — Hotel MDM — rzucił do kierowcy, jednocześnie zajmując na tylnym siedzeniu miejsce obok Amelii.

— To która z trzech symfonii Mozarta najbardziej ci się podobała? — zapytała Scacchi, kiedy tylko samochód ruszył, chcąc zamaskować swoje zakłopotanie i uniknąć niezręcznej ciszy.

— Czy ja wiem... trudno wybrać jedną, bo każda jest inna — rezolutnie zauważył Febo.

— Co jest o tyle ciekawe, że — jeśli wierzyć autorskim datowaniom — powstały one w ciągu zaledwie kilku tygodni.

— Słuszna uwaga — przytaknął Aleks, nieznacznie kiwając głową. — Jeśli ktoś nie wierzy, że Mozart był prawdziwym geniuszem, to powinien posłuchać tych trzech utworów. Oczywiście najbardziej znana jest Symfonia nr 41 C-dur, powszechnie zwana Jowiszową. Szczerze mówiąc, nie wiem, skąd się wzięła ta nazwa.

— Nie jestem pewna, ale chyba początek ten symfonii skojarzył się komuś z mitologicznym Jowiszem i jego piorunami. I tak już zostało — pomyślała na głos Amelia, wzruszając ramionami. — Gdzieś kiedyś czytałam, że to mogła być też jakaś gra słów, ale już nie pamiętam dokładnie, o co chodziło. Zresztą, czy to ważne? — spytała retorycznie. — Mnie zawsze urzeka rozbudowany finał tej symfonii.

— Fakt, to robi wrażenie. Chociaż trzeba przyznać, że Symfonia nr 40 g-moll również jest piękna — wyraził swoją opinię Aleks.

— Piękna? — powtórzyła za nim jak echo, marszcząc brwi. — Różne rzeczy można powiedzieć o tym utworze, ale to określenie chyba najmniej do niego pasuje. To chyba jedyna znana światu symfonia, która jest aż przygniata swoim smutkiem.

— Mam inne zdanie — odparł zdecydowanie Febo. — Ja bym raczej określił ją jako zachętę do głębszej refleksji, a jednocześnie genialny pomost pomiędzy optymistyczną i wesołą Symfonią nr 39 Es-dur, a majestatyczną Symfonią Jowiszową.

— Z tym drugim stwierdzeniem to jeszcze od biedy mogłabym się zgodzić — niechętnie przyznała Amelia. — Będę się jednak upierała, że w tym utworze, jak w żadnym innym, dominuje strach i cierpienie. Od początku do końca czuć tutaj pesymizm i czarnowidztwo. I trudno się dziwić, biorąc pod uwagę ówczesną sytuację Mozarta. Spadek popularności wśród wiedeńskiej publiczności w połączeniu z problemami małżeńskimi mogły go skłonić do wyrażenia swoich negatywnych emocji w muzyce.

— Myślę, że trochę przesadzasz — uśmiechnął się do niej pobłażliwie. — Na twoim miejscu nie wyciągałbym aż tak daleko idących wniosków. Bardziej skłaniałbym się ku teorii, że miał to być swego rodzaju eksperyment. Zachęta do tego, by słuchacz spojrzał w głąb swojej duszy, była czymś nowatorskim. Zauważ, że nie spotykało się tego w innych utworach z tamtej epoki.

— Z tym akurat mogłabym polemizować, ale to już kiedy indziej, bo zaraz będziemy przed hotelem — zauważyła Amelia, przez przednią szybę auta dostrzegając oddalony o kilkaset metrów budynek. — Dziękuję ci za miły wieczór — powiedziała bardzo oficjalnym tonem, wyciągając do niego rękę.

A gdyby takWhere stories live. Discover now