Rozdział 073

118 2 1
                                    

— Dzwonię, żeby panią poinformować, że pani mąż... — tu lekarz na chwilę zawiesił głos — pół godziny temu odzyskał przytomność. Prosił, żeby pani jak najszybciej do niego przyjechała.

— Oczywiście, zaraz będę — zadeklarowała Helena bez zastanowienia, a jej strach w mgnieniu oka ustąpił miejsca euforii.

— Co się stało? — spytał Marek, kiedy tylko matka skończyła rozmawiać przez telefon.

— Nic, nic, muszę gdzieś pilnie pojechać — odparła wymijająco Dobrzańska, mając nadzieję, że syn nie będzie drążył tego tematu.

— Podrzucę cię.

— Nie trzeba, zamówię sobie taksówkę — odmówiła grzecznie, acz stanowczo, wybierając w komórce łatwy do zapamiętania numer jednej z najbardziej znanych korporacji w Warszawie.

— Mamo, poczekaj — poprosił Marek, chwytając ją za rękę, nim zdążyła nacisnąć w telefonie przycisk z zieloną słuchawką. — Przecież i tak musiałbym zabrać torby z rzeczami, które przywiozłaś. Nie ma sensu, żebym się z nimi woził w tę i z powrotem. Lepiej będzie, jak pojedziemy tam, gdzie potrzebujesz, a potem odstawię cię do domu — przedstawił swój plan.

— Nie mogę — upierała się przy swoim Helena, doskonale zdając sobie sprawę, że zdradzenie miejsca, w które teraz musi pojechać, będzie równoznaczne z wyznaniem całej prawdy o stanie zdrowia Krzysztofa. — Kiedyś ci to wszystko wytłumaczę, obiecuję.

— A dlaczego nie teraz? — zapytał Marek, marszcząc brwi. — Nie ufasz mi? Jeśli chodzi ci o zachowanie tajemnicy przed Pauliną i ojcem, to wiesz, że możesz na mnie liczyć — dodał szybko, jakby odgadując jej myśli.

— Wiesz, że jesteś uparty jak twój ojciec? — bardziej stwierdziła, niż zapytała z głośnym westchnieniem.

— Tak się składa, że akurat tę cechę odziedziczyłem i po nim, i po tobie. Powiesz mi w końcu, kto dzwonił i dokąd tak pilnie musisz pojechać? — nieustępliwie dociekał Marek, patrząc na matkę podejrzliwie.

— Dobrze, niech ci będzie, ale obiecaj, że zachowasz dla siebie to, co ci zaraz powiem — zażądała Helena, nie chcąc, by Krzysztof dowiedział się o tym, że nie udało jej się dotrzymać danego mu słowa.

— Będę milczał jak grób. O, pardon — zreflektował się, bo najwyraźniej dotarło do niego, że w tej konkretnej sytuacji jego słowa nie było do końca na miejscu.

— Dzwonił do mnie lekarz dyżurny z Instytutu Kardiologii, żeby mi powiedzieć, że twój ojciec wreszcie odzyskał przytomność — wyznała Dobrzańska bez owijania w bawełnę.

— Słucham? Ale jak to? — zdziwił się Marek, wybałuszając oczy ze zdumienia. — Instytut Kardiologii? Wreszcie odzyskał przytomność? — powtórzył za nią jak echo. — Nic z tego nie rozumiem.

— Wyjaśnię ci wszystko po drodze, a teraz już chodźmy — ponaglała go, nie chcąc tracić cennego czasu. Nie czekając, aż syn pozapina leżące na ziemi torby, kobieta prawie biegiem ruszyła przed siebie po wąskiej ścieżce. Zgodnie z oczekiwaniami Marek dogonił ją, ale dopiero tuż przed tym, jak skręciła w główną aleję. W milczeniu przedostali przez tłum ludzi do wyjścia z cmentarza, a potem dziarskim krokiem pokonali trasę od bramy do parkingu.

— Dowiem się wreszcie, o co tu chodzi? — niecierpliwił się Marek, kiedy oboje wsiedli do samochodu.

— Jedź, proszę. Do Anina — poleciła Helena, zapinając pasy bezpieczeństwa. — Od czego by tu zacząć... w poniedziałek... nie, muszę się cofnąć jeszcze dalej — zaczęła, kiedy ruszyli z miejsca. — Pamiętasz, jak ojciec był ostatnio w szpitalu na badaniach?

A gdyby takWhere stories live. Discover now