Rozdział 010

210 7 7
                                    

Po wyjściu z sali numer pięć Piotr udał się do pokoju lekarskiego. Wystarczył mu jeden rzut oka na Ulę, by dostrzec, że coś ją gryzie. A jej kiepski nastrój udzielił się również jemu i też zaczął się martwić, chociaż jeszcze nie wiedział z jakiego powodu.

Bardzo chciałbym wiedzieć, co tym razem się stało. Może teraz też będę w stanie jakoś jej pomóc?, przeszło mu przez myśl. Miał nadzieję, że po rozmowie z ojcem dziewczyna mu nie ucieknie, tylko przyjdzie prosto do pokoju lekarskiego. Przecież poprosił ją o to. Może w nieco zawoalowany sposób, żeby nie wzbudzić podejrzeń pana Józefa, ale Ula to inteligentna osoba, więc chyba zrozumiała jego przekaz. Taką miał przynajmniej nadzieję. Piotr liczył na to, że namówi ją, by na niego poczekała, aż skończy pracę, a wtedy mogliby pójść razem na kawę lub na spacer i spokojnie porozmawiać. Może razem uda im się znaleźć jakieś rozwiązanie jej problemu? Pogrążony w swoich rozważaniach, nie był w stanie znaleźć sobie miejsca w pokoju lekarskim. Snuł się z kąta w kąt i co chwila spoglądał na zegarek, co nie umknęło uwadze jego kolegi, Karola.

— A tobie co? Biegunka czy hemoroidy? — zapytał, nie kryjąc swojego rozbawienia.

— Dawid nie mówił, o której przyjdzie mnie zmienić? — odparł Piotr i po raz kolejny spojrzał na zegar, który wisiał na ścianie. Udał, że nie słyszał kąśliwej uwagi swojego kolegi.

— Czemu miałby cokolwiek mówić? Zawsze przychodzi około szóstej — zdziwił się Karol, wzruszając ramionami. — A co? Śpieszy ci się gdzieś?

— Owszem — przyznał Sosnowski. — Nie mógłbyś ty mnie zastąpić? Przecież to tylko niecała godzina.

— Nie da rady — odmówił Karol, rozkładając bezradnie ręce. — Sam widzisz, ile mam papierów do zrobienia a jeszcze obiecałem internistom dwie konsultacje. Nie mogę jednocześnie być na oddziale i jeszcze pilnować izby przyjęć. Przykro mi, ale musisz poczekać na Dawida.

— Panie doktorze, prosi pana rodzina pacjenta z ósemki — zakomunikowała pielęgniarka, która w tym momencie weszła do pomieszczenia.

— Akurat teraz — westchnął pod nosem Piotr, niechętnie opuszczając pokój lekarski. Miał nadzieję, że to potrwa tylko chwilę. Za nic w świecie nie chciał minąć się z Ulą. Jednak jeden z członków rodziny pacjenta okazał się być z zawodu ortopedą, więc zaczął zadawać mnóstwo wnikliwych pytań o stan zdrowia chorego. A Sosnowski, chcąc nie chcąc, musiał udzielić na nie wyczerpujących odpowiedzi.

— Myślałem, że mnie zamęczy ten ortopeda — jęknął Piotr, wchodząc do pokoju lekarskiego po dwudziestu minutach. — Czy Dawid z nimi nie rozmawiał? Przecież to jest jego pacjent.

— Z tymi z ósemki? — zapytał Karol, wciąż ślęcząc nad papierami. — Z tego, co wiem, to mówił im, co i jak. Ale im jest zawsze mało. Mnie już też maglowali w zeszłym tygodniu.

— Ciężki przypadek — westchnął Sosnowski, siadając na kanapie. Czuł się tak, jakby przed chwilą przerzucił tonę węgla.

— Czy ja wiem, chyba nie bardzo. Typowa niestabilność wieńcówki. Mamy tu takich na pęczki.

— Miałem na myśli rodzinę — roześmiał się Piotr.

— A, tu się z tobą zgodzę — przytaknął Karol, odrywając na chwilę wzrok od dokumentów. — A właśnie, przypomniałem sobie. Ktoś cię szukał parę minut temu.

— Z izby przyjęć? — zainteresował się Piotr, zerkając ukradkiem na swój służbowy telefon. Zauważył jednak, że nikt nie próbował się z nim kontaktować.

— Nie, nic z tych rzeczy — odpowiedział Karol, energicznie kręcąc głową. — Jakiś kaszalot.

— Że co proszę? — zdziwił się Sosnowski. To prawda, że w tym szpitalu widział już niejedno, ale na pewno nie wieloryba.

A gdyby takWhere stories live. Discover now