Rozdział 035

131 5 2
                                    

— Co ty chcesz zrobić? — spytał ciekawsko Maciek, zastanawiając się, co też Piotrkowi przyszło do głowy. Czyżby on wpadł na jakiś pomysł, który ja przeoczyłem?, pomyślał, drapiąc się po brodzie.

— Przekonać Bartka, żeby zrezygnował z szantażowania Uli — odparł Sosnowski zdecydowanie, a jego mina wskazywała, że nie żartował.

— No ale jak? Tak po prostu? — roześmiał się kpiąco Szymczyk, bo wydawało mu się to równie nieprawdopodobne, jak namówienie psa, żeby dobrowolnie wyszedł ze sklepu z mięsem. — I ty myślisz, że się zgodzi?

— Nie będzie miał wyjścia — wycedził przez zęby Sosnowski. — Tylko musisz mi pomóc. Sam nie dam sobie rady. We dwóch będziemy mieli nad nim przewagę. Wystarczy, że wymyślimy jakiś sprytny sposób, by zwabić go w jakieś odludne miejsce, żeby wszystko odbyło się bez świadków. Liczę na twoją kreatywność — dodał, patrząc znacząco na współlokatora.

— Niech pomyślę... mam! W środy Dąbrowska chodzi na wieczorną mszę na dziewiętnastą. Zazwyczaj wychodzi znacznie wcześniej, więc będziemy mieli do dyspozycji jakieś dwie, może nawet trzy godziny. Pod warunkiem, że zastaniemy Bartka w domu.

— Przestań krakać — upomniał go Sosnowski. — Powiedz sobie, że tam będzie, to tak się stanie. Dobrze, że jutro nie mam dyżuru. Czyli wiemy, kiedy odbędzie się operacja o pseudonimie „liść dębu" — dodał z podekscytowaniem.

— Nadal nie powiedziałeś mi, jak masz zamiar go przekonać, żeby zmienił zdanie — drążył temat Szymczyk, posyłając mu podejrzliwe spojrzenie.

— Siłą perswazji — odparł spokojnie Piotr z tajemniczym uśmiechem na ustach. — W końcu będzie nas dwóch, tak czy nie? Zdaj się na mnie i po prostu rób wszystko, co ci powiem. Zaufaj mi, wiem, co robię.

— Okej, niech ci będzie — machnął ręką Maciek. Skoro lekarz miał już jakiś plan, to wystarczyło się go trzymać. Ostatecznie Szymczyk nie musiał znać od razu wszystkich szczegółów. Wystarczyły tylko najważniejsze punkty. — Czekaj, czekaj. A jak pojedziemy do Rysiowa? Moje auto odpada. Zna je każdy w promieniu kilku kilometrów. Twoje zresztą też jest charakterystyczne. A że dopiero co je zmieniłeś, to nie sądzę, żebyś miał zamiar się go szybko pozbyć. A w tej sytuacji nie powinniśmy rzucać się z oczy.

— Słusznie, nie możemy zostawiać oczywistych śladów — przytaknął Piotr, kiwając głową ze zrozumieniem. — W takim razie pożyczę samochód od Karola. Myślę, że się zgodzi. Zwłaszcza, jeśli w zamian dam mu na trochę swoje nowe auto — roześmiał się cicho. — Jutro postaram się wyjść z pracy trochę wcześniej. Przyjadę po ciebie pod biuro i od razu lecimy do Rysiowa. Musimy znaleźć się na miejscu odpowiednio wcześnie, by zorientować się, czy Dąbrowska rzeczywiście pójdzie na tę mszę.

— Tego akurat jestem więcej niż pewien. To prawdziwa dewotka! Nawet dziesięć plag egipskich, potop oraz deszcz ognia i siarki razem wzięte nie powstrzymałyby jej od cotygodniowych wizyt w kościele.

— To bardzo dobrze, czyli nie ma o co się martwić.

— Chyba tylko o to, czy Bartek zgodzi się na nasze warunki — ironizował Maciek, dziwiąc się, skąd u Piotra taka nagła pewność siebie.

— Mówiłem ci już: więcej optymizmu. Uwierz w to, że wszystko się uda. W końcu wiara potrafi czynić cuda.

***

Pani Nawrocka ostatkiem sił wdrapała się na czwarte piętro, przeklinając w duchu, że akurat dzisiaj musiała zepsuć się winda. Od rana wszystko układało się źle, zupełnie jak w piątek trzynastego. Przed godziną ósmą pod oknami ich budynku został uruchomiony młot pneumatyczny. Jak się okazało, pod jezdnią pękła rura i robotnicy musieli się jak najszybciej do niej dobrać. Wyrwana ze snu Nawrocka wiedziała, że nie uda jej się ponownie zasnąć, więc wstała z łóżka i poszła do kuchni zrobić sobie kawę oraz śniadanie. Gdy odkręciła kran w kuchni, by nalać wody do czajnika, usłyszała tylko cichy pomruk.

A gdyby takWhere stories live. Discover now