Rozdział 113

68 3 1
                                    

— Bartek?! — powtórzyła Ula niczym echo, odruchowo odskakując do tyłu. — Czego chcesz? — jęknęła żałośnie, czując coraz większą panikę. Gdyby miała wybierać, to wolałaby za swoim oknem mieć włamywacza niż Dąbrowskiego, od którego tyle wycierpiała. I już samo jego pojawienie się nie zwiastowało niczego dobrego. Cieplakówna miała powody, by sądzić, że wraz z jej byłym chłopakiem pojawią się nowe kłopoty.

— Chcę tylko porozmawiać — odparł półgłosem Bartek. — Wpuść mnie, nie bój się.

— A obiecujesz, że nic mi nie zrobisz? — spytała szybciej, niż zdążyła pomyśleć, poniewczasie zdając sobie sprawę, że jego przysięgi i tak nie mają większego znaczenia. Już niejednokrotnie przekonała się o tym, że jego słowo nic nie znaczy, bo on nigdy go nie dotrzymuje, więc i tym razem nie powinna mu wierzyć.

— Obiecuję ci na głowę swoją i mamusi, że nic ci się nie stanie — stwierdził z niezachwianym przekonaniem Dąbrowski. W jego głosie dało się wyczuć prawdziwą determinację i głębokie przejęcie, co zaniepokoiło i jednocześnie zaciekawiło Cieplakównę. Jeszcze przez parę chwil, które zdawały się być wiecznością, biła się z myślami, by w końcu przysunąć się do okna i otworzyć je na oścież.

— Wchodź — bąknęła, odsuwając na bok jedną z zasłon, po czym cofnęła się kilka kroków. A Bartek ze sprawnością małpy uchwycił się parapetu zaokiennego, podciągnął się i wskoczył do wnętrza pokoju.

— Dzięki. Jeszcze chwila i chyba bym zamarzł — stwierdził półżartem, rozcierając lekko zaczerwienione dłonie. — Gdybym wiedział, że będzie tak zimno, to wziąłbym ze sobą jakieś rękawiczki.

— Powiesz mi, co tu robisz? — zapytała oschle Ula, zamknąwszy z powrotem okno.

— Przyjechałem do ciebie — odpowiedział z rozbrajającą szczerością, wyszczerzając zęby w nienaturalnym uśmiechu.

— Tyle to sama zdążyłam zauważyć — burknęła, przewracając oczami. — A mogę wiedzieć po co? — ponowiła pytanie, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

— Musimy porozmawiać — zapowiedział takim tonem, że Uli aż przebiegły ciarki po plecach. Zanim jednak zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, do jej uszu doszedł dźwięk szurania kapciami o podłogę. To mogło oznaczać tylko jedno — ojciec, który ze względu na kiepskie samopoczucie położył się wcześniej, najwyraźniej się obudził i szedł tutaj.

— Schowaj się, szybko — rzuciła szeptem do Bartka, wskazując mu miejsce pod stołem. A Dąbrowskiemu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać — bez słowa zanurkował pod niewielki blat. I mimo że praktycznie zwinął się w kłębek, to jako rosły mężczyzna nie do końca się tam mieścił. Nie mając czasu ani do namysłu, ani tym bardziej na to, by Bartek schował się gdzie indziej, Ula przesunęła krzesło w taki sposób, by od strony drzwi nie dało się zauważyć siedzącej pod stolikiem postaci.

— Ulcia, wszystko dobrze? — zapytał ojciec, pukając do drzwi jej pokoju.

— Tak, oczywiście — odpowiedziała i, jeszcze raz upewniwszy się, że Dąbrowski był dobrze ukryty, podeszła do wejścia. — Stało się coś?

— Akurat byłem w kuchni się czegoś napić i... wydawało mi się, że słyszę jakieś głosy u ciebie — stwierdził Józef, drapiąc się po głowie.

— Głosy? U mnie? — zaśmiała się Ula, udając zdziwienie.

— No tak, ale to przecież niemożliwe — sam sobie odpowiedział Cieplak, uderzając się w czoło otwartą dłonią. — Przesłyszałem się, przepraszam. Już nie przeszkadzam, córcia. Śpij dobrze — rzucił na odchodne, po czym odwrócił się na pięcie i powędrował w stronę kuchni. A Ula dokładnie zamknęła drzwi od pokoju i najciszej, jak tylko potrafiła, przekręciła zamek — na wszelki wypadek, gdyby tata lub któreś z rodzeństwa wpadło na pomysł, by do niej przyjść. Za nic nie chciała, by ktokolwiek dowiedział się o nocnej wizycie Bartka — bez względu na to, jaki był jej cel. Cieplakówna jeszcze trochę stała przy drzwiach i nasłuchiwała. W międzyczasie Bartek wygramolił się spod stolika, uderzając się kolanem o kant krzesła. Odruchowo syknął z bólu i najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale Ula dała mu znak ręką, żeby milczał.

A gdyby takWhere stories live. Discover now