Rozdział 037

131 4 0
                                    

Słysząc niewyraźny krzyk ojca dobiegający z pokoju Beatki i Jaśka, Ula porzuciła telefon na stole i poderwała się na równe nogi. Z prędkością huraganu wypadła na korytarz, o mały włos nie potykając się w popłochu o własne nogi. Po ciemku biegła po dobrze znanych sobie schodach, przy każdym kroku pokonując dwa stopnie, byleby jak szybciej znaleźć się na górze. Gdy wpadła przez otwarte drzwi do pogrążonego w półmroku pomieszczenia na poddaszu, ujrzała przerażoną twarz ojca siedzącego na brzegu łóżka młodszej córki.

— Co się stało? — wysapała Ula, z trudem łapiąc oddech. Gnana niepewnością i strachem najprawdopodobniej ustanowiła nowy rekord na odcinku swój pokój-poddasze. Gdy podeszła bliżej łóżka, zamiast odpowiedzi Józef podał jej trzymany w ręku termometr. — Boże, czterdzieści stopni? — dodała, patrząc z niedowierzaniem na wskazywaną przez niego wartość.

— Dwie godziny temu miała niecałe trzydzieści osiem, więc dałem jej syrop na zbicie gorączki. Dla wzmocnienia efektu zrobiłem jej zimne okłady i nic — przyznał drżącym głosem, załamując ręce. — Ulcia, co robić? — zapytał z nadzieją, patrząc na starszą córkę tak, jakby była ostatnią deską ratunku.

— Tatku, tylko spokojnie — powiedziała łagodnie, by dać mu do zrozumienia, że panowała nad sytuacją. Musiała zachować zimną krew, a przynajmniej udawać, żeby ojciec zupełnie się nie rozkleił. A tak naprawdę Ula bała się o Beatkę, jak jeszcze nigdy wcześniej. Co prawda młoda chorowała od czasu do czasu, ale przeważnie były to niegroźne infekcje. Tylko raz miała anginę, ale nawet wtedy nie miała tak wysokiej temperatury jak teraz.

A może to ten termometr przekłamuje?, pomyślała, spoglądając podejrzliwie na szklaną rurkę z rtęcią w środku. Już dawno mówiłam, żeby wymienić go na elektroniczny, przypomniała sobie, odgarniając włosy przyklejone do spoconej twarzy siostry.

— Jest strasznie rozpalona — westchnęła półgłosem Ula po dotknięciu dłonią czoła i policzków dziewczynki. Wyglądało na to, że jej błyskotliwa teoria o niedokładności termometru właśnie upadła. Zresztą wystarczyło tylko spojrzeć na Beti, by zorientować się, że miała wysoką gorączkę. Leżała bez ruchu, jak gdyby była pogrążona we śnie i nie drgnęła nawet wtedy, gdy Ula dotknęła chłodną dłonią jej zarumienionej twarzyczki. — Musimy jechać do szpitala, nie ma innej rady — zawyrokowała, nie odrywając wzroku od chorej. Sytuacja wyglądała groźnie i skoro domowe sposoby na obniżenie temperatury nie zadziałały, to nie było na co czekać. Należało działać szybko i zacząć leczyć przyczynę problemu, a nie tylko skutki.

— Ale jak? Przecież Maciek nas nie zawiezie — przypomniał córce Józef.

— Racja, ciągle jeszcze o tym zapominam — odparła, odruchowo uderzając się w czoło. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić, że przyjaciel wyprowadził się do Warszawy. — W takim razie trzeba wezwać karetkę. Zaraz wracam, skoczę tylko po telefon — dodała szybko, kierując się w stronę wyjścia. Po chwili rzeczywiście wróciła, dzierżąc w dłoni swoją komórkę. Gdyby wcześniej wiedziała, że będzie jej potrzebna, to zabrałaby ją ze sobą od razu ze swojego pokoju. Teraz jednak nie czas było o tym myśleć. Najważniejszą sprawą, którą należało się zająć, była pomoc Beatce. Dlatego Ula bezzwłocznie zadzwoniła na pogotowie i po krótkim oczekiwaniu na połączenie zwięźle przedstawiła dyspozytorce sytuację.

— I co? Przyjadą? — zapytał z nadzieją w głosie Józef, gdy dziewczyna skończyła rozmawiać.

— Tak, w ciągu pół godziny powinni tu być. A gdzie podział się Jasiek? — zapytała, dopiero teraz zauważając nieobecność brata.

— U Kingi albo u Robsona, nie wiem dokładnie. Wróci pewnie nie wcześniej niż za dwie godziny. Myślisz, że on mógłby nam w czymkolwiek teraz pomóc? — bardziej stwierdził, niż zapytał, z trudem powstrzymując łzy cisnące się do jego oczu.

A gdyby takWhere stories live. Discover now