Rozdział 056

108 2 0
                                    

— Kto zna francuski? No powiedz wreszcie! — niecierpliwił się Marek, ledwo powstrzymując się przed rzuceniem się na przyjaciela, by siłą wydusić z niego tę ważną informację. Chociaż z Olszańskim znali się jak łyse konie i z niejednej opresji udało im się wyjść zwycięsko, to czasami Sebastian irytował Marka swoją niefrasobliwością i brakiem wyczucia powagi sytuacji. — Nie ma czasu na kalambury! Mów natychmiast, kto to jest?

— Twoja asystentka — odpowiedział Olszański prosto z mostu. — A przynajmniej tak miała wpisane w CV — dodał z lekkim powątpiewaniem po chwili namysłu.

— Joaśka? — Marek nie krył swojego zaskoczenia, a jego oczy momentalnie przybrały rozmiary monet pięciozłotowych.

— No tak, przecież masz tylko jedną asystentkę — odrzekł rezolutnie Sebastian.

— Znajdź ją i jak najszybciej przyprowadź do mnie — rozkazał Dobrzański tonem nieznoszącym sprzeciwu.

— Już mnie tu nie ma — rzucił na odchodne Olszański, oddalając się od nich w podskokach.

— A ty, Julia, idź do głównego wejścia i poinformuj mnie, kiedy Jacqueline się pojawi — zwrócił się do Sławińskiej, nerwowo spoglądając na zegarek.

— Zaraz, stój! — wtrącił się Artur, wyciągając z kieszeni pikający telefon. — Właśnie dostałem esemes od Jagody. Napisała, że wsiedli do taksówki i ruszyli sprzed hotelu.

— Ale którego? — zainteresowała się Julia.

— Nie wiem dokładnie — wzruszył ramionami Artur. — W każdym razie gdzieś tuż obok Okęcia. Pewnie wybrali Renaissance Warsaw Airport Hotel, bo ma pięć gwiazdek.

— Wszystko jedno — machnął ręką Dobrzański. — Z tego wniosek, że będą tu za jakieś dwadzieścia minut. Licząc jeszcze, że w drodze do wejścia napadną ich dziennikarze, a potem zamienią jeszcze kilka zdań z moimi rodzicami, to wystarczy czasu tylko na to, żeby zajęli miejsca — pomyślał na głos, próbując poukładać sobie wszystko w głowie.

— Artur, a możesz dowiedzieć się, ile osób towarzyszy Jacqueline? — poprosiła Julia, składając ręce w błagalnym geście. — Będzie mi łatwiej odpowiednio rozdzielić dostępne miejsca.

— Jasne, już piszę do Jagody — chętnie zgodził się Kaczmarek. — Wysłane — dodał po sprawnym wystukaniu wiadomości na dotykowym ekranie smartfona.

— Ciekawe tylko, czy ci odpisze — burknął Dobrzański bez entuzjazmu.

— Marek, więcej optymizmu — łagodnie upomniał go Artur. — Pamiętaj, że tylko spokój może nas uratować. Wszystko będzie dobrze, trzeba w to wierzyć — dodał, klepiąc Dobrzańskiego po ramieniu. — A nie mówiłem? — ucieszył się, słysząc dźwięk przychodzącego esemesa.

— I co, i co? — dopytywała się Julia, nerwowo przestępując z nogi na nogę.

— Jacqueline towarzyszy jej asystentka, Jagoda i jeszcze dwie osoby, czyli razem będzie ich pięcioro. Jak proponujesz ich usadzić? — spytał ciekawsko Kaczmarek.

— Niby mam pięć miejsc w pierwszym rzędzie, ale tak sobie myślę, że może lepiej będzie zastosować ustawienie trzy i dwa: Jacqueline, jej asystentkę i Jagodę dać w pierwszym rzędzie, a dwie pozostałe w drugim tuż za nimi — przedstawiła swój pomysł Julia. — Co o tym sądzisz?

— Popieram — przytaknął fotograf, kiwając głową z aprobatą.

— Dobrze, to ja lecę na salę. Przekażę Alicji, żeby usiadła w drugim rzędzie, a do pierwszego dam z brzegu Dorotę i Adama — pomyślała na głos, patrząc znacząco na Marka, jakby oczekiwała jego akceptacji.

A gdyby takWhere stories live. Discover now