Rozdział 066

110 2 2
                                    

Nie spuszczając wzroku z grobu rodziców, Aleks przyśpieszył kroku. Niemal biegiem pokonał kilkanaście metrów, jakie dzieliły go od celu, po drodze potykając się o wystającą płytkę chodnikową. Szczęśliwie jego zmysł równowagi działał bez zarzutu, więc Febo tylko lekko się zachwiał i jakby nigdy nic pomaszerował dalej. Zatrzymał się tuż przy kwaterze, w której spoczywali rodzice, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczył. Z wrażenia upuściwszy na ziemię niesiony bagaż podręczny, Aleks przetarł oczy ze zdumienia, myśląc, że to tylko przywidzenie. Grób nie tylko nie wymagał żadnych napraw, ale też był utrzymany we wzorowym porządku, co korzystnie wyróżniało go spośród innych. Na pomniku oraz płycie na próżno szukać było gałązek, liści czy choćby drobin piasku naniesionych przez wiatr lub grasujące po cmentarzu gryzonie albo owady. Co więcej, ktoś zostawił tu kwiaty. Aleks ostrożnie wziął do ręki wiązankę i — chociaż nie był ekspertem — po stanie roślin ocenił, że bukiet leżał tu nie dłużej niż tydzień.

Ktoś tu niedawno był, pomyślał, odkładając kwiaty na miejsce. To na pewno sprawka Lidii. Wiedziała, kiedy dokładnie przyjeżdżam, więc przyszła tutaj parę dni wcześniej i zrobiła porządki, żebym miał niespodziankę, stwierdził, uśmiechając się pod nosem na myśl o sympatycznej staruszce.

— Ci, których kochamy, nie umierają nigdy, bo miłość to nieśmiertelność — szeptem przeczytał tekst wypisany złotymi zgłoskami nad nazwiskiem i imionami rodziców oraz latami ich życia. Aleks doskonale pamiętał, że cytat ten wyszedł spod pióra Emily Dickinson — amerykańskiej poetki, której twórczość była szczególnie bliska sercu Lidii. A sentyment, jaki Boccia żywiła do tej autorki, zapewne potęgował także fakt podobieństwa niektórych szczegółów z ich życiorysów. Aleksa nigdy nie ciągnęło do tego rodzaju sentymentalnej literatury, ale za to w zupełności zgadzał się ze słowami, które Lidia poleciła umieścić na nagrobku. Stojąc w tym miejscu, Febo mimowolnie wracał pamięcią do wydarzeń sprzed kilkunastu lat — dnia pogrzebu rodziców.

To był wyjątkowo zimny wrześniowy dzień. Choć o tej porze roku pogoda w Mediolanie zwykle dopisywała, to tym razem stało się inaczej. Wbrew optymistycznym prognozom zwiastującym słońce, brak wiatru oraz umiarkowanie wysoką temperaturę, nazajutrz po wypadku Francesco i Agnieszki aura raptownie się zmieniła. Niebo na dobre zasnuło się ciemnymi chmurami, z których padał ulewny deszcz, czemu towarzyszyły momentami silne podmuchy chłodnego wiatru. Taka depresyjna pogoda utrzymała się przez kilka kolejnych dni, co prawdopodobnie nie ułatwiało Lidii przygotowań do pogrzebu. Kobieta jednak stanęła na wysokości zadania i sama wszystko zorganizowała, najszybciej jak się tylko dało. Chociaż Dobrzańscy proponowali, by ich przyjaciół pochować na jednym z warszawskich cmentarzy, Boccia nie chciała nawet o tym słyszeć. Bardzo zależało jej na tym, by Febo spoczęli w Mediolanie, żeby wciąż mieć ich blisko siebie. O jej determinacji świadczył fakt, że bez zastanowienia zaproponowała, by Francesco i Agnieszka zostali pochowani na miejscu, które swego czasu wykupiła dla siebie, jednocześnie prosząc o to, by położyć ją razem z nimi, kiedy przyjdzie na to czas. To ostatecznie przesądziło sprawę i nawet jeśli ktokolwiek chciał zgłosić swój sprzeciw dla tej decyzji, już nie miał odwagi tego zrobić.

Mimo że wiadomość o nagłej śmierci Febo nie była tajemnicą, to w uroczystości pogrzebowej uczestniczyło nie więcej niż kilkanaście osób. Wśród maszerującego w strugach deszczu konduktu jedynymi osobami z najbliższej rodziny byli Paulina i Aleks. Resztę stanowili przyjaciele. Nikt z licznych krewnych Francesco nie pokazał się na mediolańskim cmentarzu, by towarzyszyć mu w tej ostatniej drodze i złożyć kondolencje jego osieroconym dzieciom. Dopiero tego dnia Aleks zrozumiał w pełni, że po śmierci rodziców z fizycznej rodziny pozostała mu tylko Paulina. Skoro nikogo z pozostałych krewnych nie ruszyło sumienie i nie mieli w sobie choć odrobiny przyzwoitości oraz człowieczeństwa, by okazać szacunek zmarłemu, to Aleks nie chciał mieć z nimi nic wspólnego ani nawet o nich słyszeć. Był to kolejny bolesny cios zadany prosto w jego młode serce. Choć od śmierci rodziców upłynęło kilka dni, on wciąż nie mógł się z tym pogodzić. Targany na przemian złością, rozpaczą i niepokojem o przyszłość miał mętlik w głowie, który nie pozwalał mu na niczym się skupić ani spokojnie spać w nocy. Przeżywał jednak żałobę inaczej niż Paulina. Chociaż prawdopodobnie oboje cierpieli równie mocno, Aleks nie dawał tego po sobie poznać. W ogóle nie mówił o swoich odczuciach, nie płakał, a z jego poważnej twarzy trudno było cokolwiek odczytać. Za to jego siostra postępowała dokładnie na odwrót — przy każdej sposobności dawała upust swojemu rozgoryczeniu, wielokrotnie powtarzając to samo i zanosząc się przy tym spazmatycznym płaczem. Podczas pogrzebu także się rozkleiła, co dodatkowo zmotywowało Aleksa do tego, by zacisnąć zęby i w żaden sposób nie okazać słabości. Chciał być silny dla niej. Maszerując w milczeniu za dwiema trumnami niesionymi na ramionach przez tragarzy, Aleks prowadził szlochającą i ledwo trzymającą się na nogach Paulinę, w czym pomagała mu Lidia, która podtrzymywała dziewczynę z drugiej strony. Przygnębiający nastrój potęgowały krople deszczu uderzające o dębowe wieka trumien oraz parasole niesione przez żałobników, a także wycie wiatru przypominające jęki konającego człowieka. Wreszcie kondukt zatrzymał się przy odpowiedniej kwaterze, a idący w nim trójkami ludzie rozeszli się, by utworzyć wianuszek wokół otwartego grobu. Wtedy odezwał się stary ksiądz, by nieco zachrypniętym głosem odmówić modlitwy poprzedzające złożenie zmarłych w grobie. Kiedy skończył, wszyscy w napięciu patrzyli, jak tragarze z wprawą spuszczali obie trumny do dołu. Na koniec Lidia wystąpiła naprzód, by powiedzieć kilka słów na pożegnanie bliskich jej osób. Boccia wygłosiła przejmującą mowę, której obecni wysłuchali z należytą uwagą.

A gdyby takWhere stories live. Discover now