Rozdział 099

98 3 2
                                    

Wracając do domu po wizycie w kościele, Ula była już przekonana, że sobotnie oświadczyny Piotra zapoczątkowały ciąg wypadków, którego nie dało się ani powstrzymać, ani nawet opóźnić przynajmniej o dzień lub dwa. Przywodziło to jej na myśl górską lawinę — kiedy zostanie wywołana, to już nie można tego cofnąć czy zatrzymać. A ona czuła się tak, jak gdyby pchała ją do przodu właśnie taka rozpędzona masa śniegu. Nie mając sił się temu przeciwstawić, pozwalała, by wypadki toczyły się same. W jej oczach sprawy zaszły już tak daleko, że nie było możliwości, żeby zmieniła wcześniej podjętą decyzję.

W końcu przyjęłam oświadczyny Piotra, a dzisiaj ustaliliśmy z księdzem termin ślubu i na dodatek złożyłam wymówienie w biurze księgowym, wyliczała w myślach, przechodząc przez pogrążone w ciemnościach podwórko. Klamka zapadła i nawet nie mam kiedy poukładać sobie tego w głowie. A z drugiej strony... może to dobrze, że wszystko dzieje się tak szybko? Nie mam czasu rozważać argumentów za i przeciw ani roztrząsać swoich wątpliwości. Tak chyba jest lepiej. Ani się obejrzę, a będę już żoną Piotra i tyle. On naprawdę bardzo tego chce. A ja prędzej czy później oswoję się z tą nową sytuacją i może nawet ją polubię?, spytała siebie w duchu. Z tą myślą Ula przekroczyła próg domu.

— No nareszcie! — wykrzyknął Józef, który wyszedł jej na spotkanie do przedpokoju. — Już się martwiłem, że coś ci się stało. Miałaś wrócić zaraz po pracy — grzecznie, acz stanowczo zwrócił jej uwagę.

— Przepraszam, tato, powinnam była zadzwonić — odparła ze skruchą w głosie Ula, zdejmując z siebie wierzchnie okrycie. — Mam nadzieję, że nie czekaliście na mnie z obiadem? — bardziej stwierdziła, niż zapytała.

— Próbowaliśmy, ale dzieciaki wytrzymały tylko kwadrans, więc nie było innego wyjścia, jak tylko je nakarmić. Sam też przy okazji zjadłem. A tobie zaraz odgrzeję — zapowiedział, wycofując się do kuchni.

— Dziękuję, tatku — powiedziała ze szczerą wdzięcznością, kiedy po chwili do niego dołączyła. — To był naprawdę ciężki dzień — westchnęła, siadając przy stole.

— Dużo pracy? — spytał z troską Cieplak, zapalając gaz pod stojącymi na kuchence garnkami.

— Nie, niespecjalnie. Miałam dzisiaj trudną rozmowę z kadrową o moim wypowiedzeniu. Zależało mi, żeby załatwić to z nią jak najszybciej przed końcem tego miesiąca.

— No tak, wspominałaś o tym wczoraj — przypomniał sobie Józef, kiwając głową. — I jak zareagowała?

— Lepiej niż myślałam — nieznacznie uniosła do góry kąciki ust, przez co na jej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. — Znowu wyszło na to, że niepotrzebnie się denerwowałam. Pani Marianna była bardzo miła, a na dodatek wyrozumiała. Powiedziała, żebym o nic się nie martwiła — dadzą nowe ogłoszenie i znajdą kogoś na moje miejsce od początku roku. A na koniec życzyła mi wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.

— Tak czułem — przyznał się Cieplak senior, nie kryjąc swojej satysfakcji. — Jak wcześniej o niej opowiadałaś, to nabrałem przekonania, że to mądra i rozsądna kobieta. Dlatego bardzo bym się zdziwił, gdyby teraz potraktowała cię szorstko lub robiła ci jakieś trudności. Tylko pamiętaj, żeby ostatniego dnia nie iść do pracy z pustymi rękami.

— Oczywiście, tatku. Zresztą już obiecałam pani Mariannie, że przyniosę coś słodkiego na pożegnanie.

— Doskonale — przytaknął Józef. — A ja dodatkowo dam ci jeszcze jedną butelkę mojej nalewki jako osobisty prezent ode mnie dla twojej kadrowej. Nie zapomniałem, że to właśnie ona zdecydowała się dać ci szansę i chciałbym chociaż w ten sposób jej za to podziękować. A gdzie byłaś po pracy? — zręcznie zmienił temat, spoglądając na nią pytająco.

A gdyby takOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz