Rozdział 155

94 4 61
                                    

Kiedy mężczyzna nie zareagował na jej słowa, Ula przestraszyła się nie na żarty. Jednak nie poddała się panice, wiedząc, że w takich sytuacjach trzeba zachować zimną krew. Pamiętając wytyczne ze szkolenia z pierwszej pomocy, Sosnowska upewniła się, czy nic wokół nie stanowiło dodatkowego zagrożenia dla poszkodowanego ani dla niej samej. Ze względu na to, że w zasięgu jej wzroku nie było nikogo ani niczego podejrzanego, Ula przykucnęła, by móc pochylić się nad mężczyzną, który leżał na plecach i to w taki sposób, że jego głowa była nieco odgięta do tyłu. Dla Sosnowskiej była to szczęśliwa okoliczność, ponieważ nie musiała w żaden sposób zmieniać pozycji, w jakiej go zastała. Był to bowiem ten element udzielania pierwszej pomocy, którego dziewczyna zawsze potwornie się obawiała.

Skoro nie wiem, co się stało i nie umiem ocenić obrażeń poszkodowanego, to czy ruszając go, nie zrobię mu większej krzywdy?, zadała sobie w duchu pytanie, które nieustannie ją nurtowało, ilekroć myślała o procedurze postępowania z osobą nieprzytomną. Nie był to jednak czas i miejsce na tego typu rozważania, więc Ula nawet nie próbowała zastanawiać się nad odpowiedzią. Zamiast tego przysunęła się tak blisko twarzy mężczyzny, że wyraźnie poczuła woń jego wody kolońskiej.

— Boże, jak ślicznie pachnie — westchnęła pod nosem, lecz szybko się opamiętała. Przez następne dziesięć sekund skupiła się na ocenie oddechu poszkodowanego. W tych warunkach nie było to łatwe, ponieważ rozpraszał ją nie tylko zapach mężczyzny, lecz także wiejący wiatr. Przez to nie miała pewności, czy dochodzący do jej uszu szum oraz odczuwany na policzku ruch powietrza świadczył o tym, że nieprzytomny oddychał. Dopiero spojrzenie na jego umięśnioną klatkę piersiową, która wyraźnie unosiła się i opadała, pozwoliła jej utwierdzić się w przekonaniu, że mężczyzna ani nie był martwy, ani nie potrzebował, by ratować go przy pomocy metody usta-usta. A zatem nie pozostało jej nic innego, jak tylko wezwać karetkę.

Kurde blaszka, zirytowała się, kiedy po wyciągnięciu telefonu z torby zorientowała się, że się rozładował. Wyglądało na to, że nawigacja, dzięki której dojechała nad Como i której prawdopodobnie zapomniała wyłączyć, zjadła jej całą baterię. Akurat teraz, kiedy naprawdę potrzebuję zadzwonić, załamała się, nie wiedząc, co zrobić dalej. Z jednej strony zdawała sobie sprawę, że nie powinna zostawiać poszkodowanego bez opieki, ale z drugiej — nie miała pojęcia, jak inaczej mogłaby sprowadzić pomoc, skoro nie mogła skorzystać z komórki. Przez chwilę gorączkowo zastanawiała się, jaką podjąć decyzję, gdy nagle wpadła na genialny w swej prostocie pomysł. Czując się jak tytułowy bohater z bajki „Pomysłowy Dobromir", Ula sięgnęła do kieszeni nieprzytomnego człowieka w nadziei, że znajdzie przy nim telefon, z którego mogłaby zadzwonić. Niestety, po ostrożnym obszukaniu poszkodowanego Sosnowska stwierdziła, że nie miał on przy sobie niczego. Wtem leżący dotąd nieruchomo człowiek gwałtownie drgnął, co prawdopodobnie oznaczało, iż zaczął odzyskiwać przytomność.

— Halo, słyszy mnie pan?! — zawołała, bardzo delikatnie potrząsając go za ramiona dla wzmocnienia efektu swoich słów.

— Głośno i wyraźnie — wymamrotał, powoli otwierając oczy. — Co się stało?

— Stracił pan przytomność — odparła, podając mu jedyną informację, której była pewna. Sama chciałaby wiedzieć, co się tu wydarzyło. Sądząc po widocznych na twarzy obrażeniach, mężczyzna najprawdopodobniej z kimś się pobił, ale były to jedynie przypuszczenia. — Ma pan przy sobie telefon? — zapytała rzeczowo, choć spodziewała się, jaką odpowiedź usłyszy.

— Telefon — powtórzył za nią jak echo, jak gdyby nie mógł przypomnieć sobie znaczenia tego słowa. — Nie, został w samochodzie.

— Moja komórka się rozładowała, więc nie mam jak wezwać karetki — powiedziała drżącym głosem, wciąż nie wiedząc, co jeszcze mogłaby zrobić, żeby mu pomóc.

A gdyby takOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz