Rozdział 110

125 3 1
                                    

— Acha! Tu jesteś, podły zdrajco! — krzyknął głośno Pshemko, wpadając do gabinetu Marka jak torpeda. — Wbiłeś mi nóż prosto w serce! Jak mogłeś mi to zrobić po tylu latach?! Po każdym bym się tego spodziewał, ale nie po tobie!— pomstował, jednocześnie wykonując różne teatralne gesty, by na koniec odpiąć kilka górnych guzików koszuli i obnażyć gładką klatką piersiową — zapewne po to, by pokazać miejsce, gdzie rzekomo Marek wbił mu nóż.

— O czym ty mówisz? — spytał Dobrzański, przyglądając się zachowaniu projektanta z niedowierzaniem.

— Nie wiesz?! Dobre sobie! Nie udawaj, ja wiem wszystko! Absolutnie się nie zgadzam, ot co! Słyszysz?! Mowy nie ma! — wrzeszczał Pshemko, czerwieniąc się ze złości. — Po moim, zimnym trupie!

— Ale o co chodzi? — dziwił się Marek, który dawno nie widział Mistrza tak wzburzonego. Nie miał też pomysłu, co do tego stopnia go rozjuszyło. Cokolwiek to było, musiało stać się coś naprawdę poważnego i należało podejść do rozwścieczonego projektanta z wyjątkową delikatnością i wyczuciem.

— I ty się jeszcze pytasz, Judaszu?! — oburzył się Pshemko, nerwowo wymachując rękami.

— Tylko spokojnie — poprosił Marek, przemawiając do niego łagodnie jak do dziecka. — Porozmawiaj ze mną. Powiedz mi najpierw: co się stało?

— Co się stało?! — Mistrz powtórzył za nim niczym echo, piorunując go spojrzeniem. — A to się stało, że przedstawiłeś na zarządzie projekt otworzenia sklepu internetowego — dodał bez owijania w bawełnę. — Bez konsultacji ze mną, tak?! I może jeszcze myślałeś, że o niczym się nie dowiem?! Ha, niedoczekanie!

— Skądże, miałem zamiar ci o tym powiedzieć... — zaczął tłumaczyć się Marek, gorączkowo próbując na szybko podać jakiś mądry argument, który Pshemko mógłby zaakceptować.

— Tak? — zdziwił się Mistrz, unosząc brwi. — Ciekaw jestem, kiedy? Pewnie po posiedzeniu zarządu, nieprawdaż? Jak mogłeś tak postąpić, pytam się?!

— Wybacz, ale nie sądziłem, że ta kwestia będzie miała dla ciebie aż takie znaczenie...

— Czyli sugerujesz, że jest mi wszystko jedno, co dzieje się z moimi kreacjami?! — ryknął na cały głos projektant, nie pozwalając mu dokończyć zdania. — Czy ja mogę pozwolić, by moje kolekcje pojawiły się w jakimś parszywym Internecie ramię w ramię z bezczelnymi podróbkami, szargającymi dobre imię firmy?! W żadnym wypadku! Veto! Veto!

— To nie tak... — zaczął Dobrzański, ale rozwścieczony Mistrz nie dał mu dojść do słowa.

— I od kogo ja się o tym dowiaduję? Od Aleksa, a jakże! Bo ty nie raczyłeś poinformować mnie o tak ważnej sprawie! — pomstował Pshemko, wykonując takie ruchy rękami, jak gdyby chciał wyrywać sobie włosy z głowy. — O, nie, w takich warunkach o współpracy nie może być mowy! Powtarzam, nie zgadzam się na żaden Internet! Albo ekskluzywne butiki, albo ja odchodzę! I nie żartuję! — przedstawił swoje kategoryczne żądanie, po czym zniknął z gabinetu tak szybko, jak się w nim pojawił.

— No to mamy problem — powiedział do siebie Marek, próbując poukładać sobie to, co przed chwila usłyszał. Sytuacja wyglądała naprawdę groźnie — Pshemko właśnie storpedował jeden z istotniejszych punktów opracowanego planu naprawczego. — Akurat teraz. Jakby było mało innych kłopotów — westchnął z rezygnacją, nerwowo spoglądając na zegarek. — Przed zarządem musimy coś wykombinować — postanowił, otwierając drzwi gabinetu na tyle, by móc wysunąć przez nie głowę. — Joaśka, mogę cię prosić?

— Jasne — przytaknęła Kostrzewska, podrywając się z zajmowanego miejsca. — Pshemko nie zgodził się na sprzedaż internetową.

— Słyszałaś? — bardziej stwierdził, niż zapytał.

A gdyby takWhere stories live. Discover now