Rozdział 057

147 3 0
                                    

— Joaśka! — wykrzyknął przerażony nie żarty Marek, widząc, jak dziewczyna osunęła się na podłogę. Stało się to tak nagle, że nawet nie zdążył jej złapać. — Co ci jest?! Joaśka, słyszysz mnie?! — próbował nawiązać z nią kontakt, klękając tuż obok niej. Kostrzewska jednak w żaden sposób nie zareagowała. — Cholera, chyba straciła przytomność! — powiedział do siebie na głos, jednocześnie zauważając, że jej dotąd blada twarz zaczęła sinieć. Dobrzański pochylił się nad nią, by sprawdzić jej puls oraz oddech, który okazał się przyśpieszony i nierówny. Chociaż Dobrzański nie był lekarzem, to w pierwszym odruchu zaczął podejrzewać zawał. A jeśli tak, to nie było chwili do stracenia. Marek bez zastanowienia sięgnął drżącymi dłońmi po telefon, by wezwać pogotowie. Nim jednak zdążył wybrać numer alarmowy, ciałem dziewczyny zaczęły trząść bardzo silne drgawki, czemu towarzyszyły szybkie ruchy gałek ocznych i ślinotok. Teraz już Marek nie miał cienia wątpliwości, że Joaśka dostała ataku padaczki. Z racji tego, że Dobrzański nie pierwszy raz widział coś takiego, wiedział, jak należy postąpić w takiej sytuacji. Przede wszystkim konieczne było zachowanie zimnej krwi, mimo że tego rodzaju napady wyglądają naprawdę przerażająco. Pamiętając, że takie stany zamykają się w granicach stu dwudziestu do dwustu czterdziestu sekund, a karetkę należy wzywać dopiero gdy atak trwa powyżej dziesięciu minut, Marek włączył stoper i odrzucił telefon na bok. Mając wolne ręce, sprawnym ruchem ściągnął marynarkę i wsunął ją pod głowę Joaśki. Następnie bardzo ostrożnie obrócił ją z pleców na bok, wiedząc, że taka pozycja uchroni dziewczynę przed zakrztuszeniem się. A teraz pozostało czekać, spoglądając to na Kostrzewską, to na odliczający kolejne sekundy stoper. Każda z nich zdawała się trwać wieczność, a Dobrzański z każdą chwilą czuł się coraz bardziej załamany swoją bezsilnością. Wreszcie po niespełna trzech minutach — chyba najdłuższych w jego życiu — atak się skończył. Dopiero wtedy Marek odważył się, tak delikatnie, jak tylko potrafił, podnieść ją z podłogi i położyć na wersalce.

— Już dobrze, już po wszystkim — powiedział do niej uspokajająco, widząc, że Kostrzewska powoli odzyskuje świadomość.

— Co się stało? — wyszeptała ledwo słyszalnym głosem wyraźnie zdezorientowana. — Miałam atak?

— Tak — potwierdził Dobrzański, sięgając po leżącą na ziemi marynarkę, by wyciągnąć z niej poszetkę — jedyną chusteczkę, jaką miał przy sobie — Tak lepiej — dodał, uśmiechając się do niej jak do małego dziecka, kiedy wytarł jej twarz oraz szyję ze śliny.

— Marek, przepraszam, że musiałeś to oglądać — jęknęła żałośnie Joaśka, a jej oczy momentalnie zaszkliły się łzami. — Wybacz, tak strasznie mi wstyd...

— Ciii, spokojnie — przerwał jej Dobrzański, odgarniając z jej czoła i policzków pojedyncze kosmyki włosów ze zrujnowanej fryzury. — W ogóle się nie przejmuj — poprosił łagodnie.

— Kiedy nie mogę — rozpłakała się Kostrzewska. — Tyle kłopotu ci narobiłam!

— Ej, nie mów tak — delikatnie upomniał ją Marek, klękając obok wersalki tak, by móc ją przytulić. Wiedział, że ludzie po ataku padaczki przeważnie są przestraszeni i potrzebują kogoś, kto mógłby się o nich zatroszczyć i pomóc im się uspokoić. Dlatego, nie oglądając się na konsekwencje, Dobrzański pozwolił, by dziewczyna wypłakała się w jego ramię. Nie obchodziło go, że na jego koszuli powstanie mokra beżowo-szara plama z łez i resztek jej makijażu. — Nic się nie bój, jestem przy tobie — wyszeptał Joaśce wprost do ucha.

— Dziękuję — odparła z wdzięcznością, kiedy po dłuższej chwili udało jej się odzyskać panowanie nad sobą. — Długo to trwało? — spytała nieco głośniej, gdy Marek się od niej odsunął.

A gdyby takDonde viven las historias. Descúbrelo ahora