Rozdział 006

215 7 1
                                    

— Dzień dobry, zapraszam — odparł chłodno Sosnowski, nawet na nią nie patrząc. Bezbłędnie rozpoznał jej głos, nie miał jednak odwagi na nią spojrzeć. — Przyszły pierwsze wyniki badań pani ojca. Wszystko jest w porządku. W poniedziałek niektóre z nich powtórzymy oraz wykonamy dalszą diagnostykę.

— Przecież byliśmy „na ty", zapomniałeś? — zdziwiła się Ula. Słysząc te słowa, Piotr oderwał wzrok od trzymanych w ręku dokumentów i spojrzał na nią pytająco. Spodziewał się, że zacznie mu robić wymówki lub po prostu będzie traktować go oschle i z dystansem. Ona jednak zdawała się zachowywać przyjaźnie, co bardzo go zaskoczyło.

— Nie zapomniałem — odpowiedział z wyraźnym zakłopotaniem. — Po prostu nie miałem odwagi. Wczoraj chyba trochę się zagalopowałem.

— Powiedzmy raczej, że narzuciliśmy sobie zbyt szybkie tempo. Lepiej brzmi — zasugerowała, uśmiechając się tajemniczo.

— Czy chcesz przez to powiedzieć, że już się na mnie nie gniewasz? — dopytywał się Piotr, nie wiedząc, jak ma zinterpretować jej słowa.

— Ani przez moment nie byłam na ciebie zła — przyznała szczerze. — Po prostu cała sytuacja mnie zaskoczyła i dlatego zareagowałam tak, a nie inaczej. Nie byłoby rozsądnie przerywać tak mile zaczętą znajomość, nie sądzisz?

— Nic dodać, nic ująć — stwierdził, po raz pierwszy pozwalając sobie na uśmiech. — Tylko jest jedna kwestia, którą powinniśmy ustalić. Chcę, żebyś wiedziała, że ja wcale nie żałuję tego, co wydarzyło się wczoraj. I nie obiecam ci, że nigdy więcej tego nie zrobię — dodał, nie odrywając od niej wzroku. I co na to powiesz?, dopowiedział sobie w myślach.

— Wcale tego od ciebie nie oczekiwałam — odparła, delikatnie się rumieniąc. — Skoro wszystko jest jasne, to pozwól, że przedstawię cię swojej rodzinie.

— Jako kogo?

— Oczywiście jako lekarza prowadzącego naszego tatę — odparła rzeczowo. — Przynajmniej na razie — dodała półgłosem, puszczając do niego oczko. — Idziesz?

— Jasne — uśmiechnął się, po czym oboje wyszli na korytarz.

— Moi drodzy, to jest Piotr Sosnowski, lekarz, który opiekuje się tatą — przedstawiła go Ula. — To jest moja siostrzyczka, Beatka, mój brat, Jasiek i nasz sąsiad oraz przyjaciel, Maciek.

— Miło was wszystkich poznać — stwierdził Piotr, niepewnie spoglądając na Szymczyka. Nie wiedział czy ma go traktować jak rywala czy może sprzymierzeńca. — Zaprowadzę was do pana Józefa. Tylko z góry uprzedzam, że to nie będzie długa wizyta, bo nadal jest bardzo osłabiony.

— Postaramy się nie męczyć go za mocno — powiedziała Ula w imieniu wszystkich.

— W takim razie proszę za mną — odparł Sosnowski, po czym odwrócił się i wolnym krokiem ruszył przed siebie. Kiedy znaleźli się przed salą numer pięć, zatrzymał się i ostrożnie otworzył drzwi, żeby sprawdzić, czy pacjent nie śpi.

— Dzień dobry, panie Józefie — powitał go Piotr, wchodząc do środka. — Jak się pan czuje?

— Właściwie dobrze — westchnął Cieplak ledwo słyszalnym głosem.

— Tatusiu! — wykrzyknęła uradowana Beatka. — Przyniosłam dla ciebie misia koalę, żeby nie było ci smutno. Cieszysz się?

— Bardzo — uśmiechnął się Józef.

— Panie doktorze, czy mogę go tutaj zostawić? — zwróciła się do Piotra błagalnym tonem.

— Oczywiście — odpowiedział Sosnowski, uśmiechając się do niej przyjaźnie. Nie miał serca odmówić tak uroczej dziewczynce. Miał tylko nadzieję, że pan Józef nie zapomni schować pluszaka do szafki stojącej przy łóżku przed obchodem z ordynatorem oddziału.

A gdyby takWhere stories live. Discover now