Rozdział 64

10.3K 395 107
                                    

Perspektywa Rose: 

Ros: Co mielibyście obstawiać?- zapytałam kładąc głowę na jego ramieniu. 

Harry: Um nieważne.- wykręcił się od odpowiedzi. Chciałem zadać mu kolejne pytanie, ale wyprzedził mnie Louis.

Louis: Harry, mogę Cię na chwilkę prosić?!- krzyknął odchodząc na bok.

Harry: Ygh no dobra.- powiedział wstając.

Perspektywa Harrego: 

Harry: Co chcesz?- stanąłem obok niego.

Louis: Masz jakiś pomysł?- popatrzył na mnie.

Harry: Nie nie mam żadnego.- powiedziałem jakby to była najoczywistsza sprawa na świecie.

Louis: Czyli Ros musi tu zostać.- westchnął.

Harry: Myślisz, że o tym nie wiem!- nakrzyczałem na niego i wróciłem na swoje miejsce. Ugh serio Louis mnie dziś strasznie denerwuje. 

Ros: Coś się stało?- usłyszałem przy uchu jej cichy głos.

Harry: Nie.- posłałem w jej stronę udawany uśmiech i przeniosłem ją na swoje kolana.

Ros: Harry... puść mnie.- spróbowała wstać, ale jej nie pozwoliłem. 

Harry: Ciii tak jest dobrze.- przyciągnąłem ją do swojej klatki.

Perspektywa Rose:

Oparłam czoło o jego ramię i zamknęłam oczy. Ciekawe kiedy wreszcie wrócimy do domu. Już za długo tu jesteśmy i wcale mi się nie podoba. Ciekawe która jest już godzina? Moje przemyślenia przerwał jakiś głos, mówiący przez mikrofon.

-Dobrze czas zaczynać!- krzyknął do mikrofonu facet w kapturze. Z zaciekawieniem podniosłam głowę i patrzyłam na niego.

Po chwili na środek wyszło 4 facetów. Dwóch z nich miało związane ręce i zasłonięte oczy. Jeden był ubrany na zielono a drugi na czarno. Stanęli naprzeciw siebie, a wtedy pozostała dwójka odsłoniła im oczy i odwiązała ręce.

-Witamy na pokazie gdzie jeden zawsze ginie!!!

- Poznajcie Aidana- facet w kapturze wskazał na tego w czarnym stroju.

- Oraz Sama.- pokazał na zielonego.

- Za chwilę będziecie świadkami wyrafinowanej rozrywki i niezapomnianego przedstawienia. Jeden z nich zginie. Który? Przekonajcie się sami. 

Rose: Ale nic im się nie stanie, prawda?- zapytałam szybko Harrego. 

Harry: Spokojnie.- powiedział w czasie, kiedy Ci dwaj na scenie zostali skuci jednymi kajdankami. Tak, żeby obaj mieli wolną tylko jedną rękę. 

- Zabawę czas zacząć!- znowu usłyszeliśmy głos mówiący do mikrofonu. 

Facet w zielonym stroju otrzymał pistolet i przyłożył go do czoła przeciwnika. Chwyciłam mocniej Harrego za rękę i przymrużyłam oczy. Facet strzelił, ale pistolet okazał się bez naboju. 

Później pistolet przejął człowiek w czarnym stroju, ale na szczęście on też nie miał nabojów. Pistolet trafił od początku w ręce zielonego. Przyłożył go do czoła faceta w czarnym i strzelił. A wtedy ciało tego biednego człowieka upadło bez życia na podłogę. Pisnęłam i zamykając oczy przycisnęłam czoło do klatki Harrego. Przecież to nie może być prawda! Kilka łez spłynęło po moim policzku brudząc koszulę Harrego. 

Harry: Rosss. - dotknął delikatnie moich pleców. 

Rose: Mówiłeś, że nikt nie zginie.- wyjąkałem nadal płacząc. 

Porwana przez One Direction/ h.sWhere stories live. Discover now