2.Rozdział 6

927 73 29
                                    

   Jeśli odległość, którą przeszliśmy z miejsca w którym się obudziłem do biblioteki w której miałem w końcu porozmawiać z Kat, Xenovia uważała za „blisko" to wolałem nie wiedzieć czym było „daleko". Skręcaliśmy tyle razy w lewo i w prawo, że straciłem rachubę.

- Jak wielkie jest to miejsce?- mruknąłem pod nosem.

- Gdyby scalić wszystkie piętra w jedno można by tu było przebiec więcej niż dwieście maratonów. Wszystkiemu winna jest biblioteka... zrozumiesz sam.

- A ile jest tu ogółem pięter?

- Pięć- odparła jakby od niechcenia w momencie kiedy ja przeżywałem głęboki szok.- Jesteśmy na miejscu.

Uchyliła duże dwu skrzydłowe drzwi z ciemnego, gładkiego drewna. Moim oczom ukazała się największa biblioteka jaką kiedykolwiek widziałem. Przy tym miejscu Biblioteka Kongresu Stanów Zjednoczonych* była niczym, ledwie mizernym piórkiem leżącym gdzieś na ziemi. Wszędzie stały kilkupiętrowe półki na książki. Do każdego piętra prowadziły schody, a także przy każdym piętrze było coś na kształt tarasu. Człowiek bez jakiejkolwiek mapy mógłby zgubić się między tymi wszystkimi półkami i zginąć. Znalazłem się w istnym labiryncie.

Xenovia poprowadziła mnie w głąb regałów i zatrzymała się dopiero po dłuższej chwili. Zobaczyłem swoją rodzinę siedzieli przy długim stole przy którym mogłoby usiąść przynajmniej dwa tuziny ludzi, byli otoczeni przez nieznanych mi ludzi, oprócz jednej, stała przy Dominiku, a on wpatrywał się w nią jak w obrazek. Talia, albo raczej Kataleja.

Lena i Rachel widząc moje przybycie uśmiechnęły się do mnie ciepło i odetchnęły z ulgą. Wskazano mi miejsce obok Dominika przez co uznałem, że jest to jakaś pomyłka ponieważ siedziałem najdalej od góry stołu w którym było porozrzucanych pełno kartek, nietrudno było zgadnąć kto tam usiądzie. Jedno miejsce z prawej strony było puste już chciałem tam pójść jednak na tamto miejsce ruszyła Xenovia. Z lewej strony natomiast siedziała Wanessa.

- Witam was wszystkich w moich skromnych progach. Miło was znowu zobaczyć rodzino Drake- powiedział dobrze znany mi głos wychodząc zza jednego regału. Ludzie stający w około mojej rodziny, oprócz Kataleji stanęli na baczność co tylko spotkało się z jej głośnym westchnieniem. Zapragnąłem do niej podejść, ale silny uścisk na moim ramieniu, które trzymała mnie Kataleja, skutecznie to uniemożliwiało, wkładała w to tyle siły jakby chciała żebym wręcz przykleił się do tego jakże wygodnego krzesła.- Panie Sanders- rzuciła chłodno nawet na mnie nie spoglądając.

- Panno Erlajn- odparłem tym samym tonem.

Usiadła na swoim miejscu i zaczęła mówić.

- Mam nadzieję, że zostaliście wprowadzeni w temat naszej rozmowy- przebiegła spojrzeniem po wszystkich oprócz mnie.

- Tak Wasza Wysokość jednak nie rozumiemy dlaczego nie mogliśmy zrobić tego za jednym zamachem- powiedziała Lena.

- Lena Drake. Jako jedyna nie byłaś zaskoczona moim pojawieniem się na tamtej polanie, a tym bardziej moim przyznaniem się kim jestem. Wprowadzono cię już w ten temat wcześniej jednak nie podano ci szczegółów, tylko ogół. Nie powiedziano ci w jakim czasie działo się to wszystko i po jakim wydarzeniu, nie powiedziano ci co się z nią stało. Przedstawiono ci tylko sytuacje, moje imię oraz moją pozycje nic poza tym. Chciałaś wiedzieć więcej jednak nie chciał wyjaśnić reszty jak myślisz dlaczego? Wiedział, że nie byłaś na to gotowa i nie chciał by coś ci się stało. Opadłaś wtedy z sił prawda czułaś jakby doszło do jakiegoś przeciążenia dostałaś tak mało informacji jednak to wystarczyło więc pomyśl teraz, że dostałaś resztę odpowiedzi tego same dnia jak myślisz co by się z tobą stało?

Kim ona jest?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz