3. Rozdział 13 cz. 2

237 28 22
                                    

Jej śmiech rozbrzmiał w moich uszach, uśmiechnąłem się mimowolnie słysząc ten zniewalający odgłos.

- Nie ruszaj się- wyszeptałem jej do ucha.

- Przestań mnie, więc torturować.

- To był twój pomysł.

- Tylko rzuciłam hasło, to ty od razu pobiegłeś po pędzle i farby.

- Cóż mogę rzecz, to było genialne hasło- złożyłem pocałunek na jej ustach.- Kocham cię.

- Ja ciebie też- z jej ust wyrwał się cichy jęk kiedy przejechałem pędzlem po jej piersi.

- Musisz częściej być moim płótnem- zostawiłem niebieską smugę przy zagłębieniu jej szyi.

- Jeśli pociągniesz to jeszcze dłużej mogę ci obiecać, że nie dasz już rady tego powtórzyć.

- Zobaczymy- wziąłem ją w ramiona i mocno do siebie przycisnąłem, nie przejmując się śladami od farby, które splamiły moją koszule.

Zaniosłem ją do łazienki i postawiłem przed lustrem, pozwalając jej obejrzeć się z każdej strony.

- Ty też jesteś moją coup de foudre- rzekła patrząc mi w oczy, nawiązując do tego co na niej wymalowałem.- Czym bym bez ciebie była Aaronie?

Wystarczy.

Otworzyłem oczy, przerywając wspomnienie. Nie mogłem już na nią patrzeć, jej osoba przywoływała zbyt wiele bolesnych wspomnień.

Uderzył mnie zapach świeżego powietrza, kiedy otworzyłem balkonowe drzwi z butelką szkockiej w ręce.

Musiałem się przewietrzyć i chociaż na chwilę oderwać swoje myśli od tego całego bagna w którym pogrążałem się z każdą chwilą, tonąłem i nie potrafiłem się wydostać, ucisk na mojej piersi zwiększał się z każdym dniem, a ja nie potrafiłem się go pozbyć. Miałem już tego dość.

Pociągnąłem spory łyk z butelki.

To był największy minus bycia wampirem, brak możliwości upicia się
i zapomnienia o wszystkim co niepotrzebne.

Jeszcze nigdy nie byłem tak zmęczony, nie chciałem dużo, chciałem tylko chwilę odetchnąć, jednak jak widać nie zasługuje nawet na to. Właśnie tak świat chce się na mnie odegrać za to co zrobiłem? Za to co stało się Kenie? Za to, że wyrzuciłem Scarlet z rodu przez co Kat z łatwością mogła zakończyć jej życie? O to w tym wszystkim chodzi?!

Czułem się niczym dziecko zamknięte w pułapce. Niczym mucha zamknięta
w dzbaneczniku, tak samo jak Lilith.

Każdy wokół mnie, kogoś ma, jeśli nie partnera to rodzinę. Ja zostałem sam, wszyscy zniknęli przez moje głupie błędy i nieuwagę.

Mogłeś to wszystko powstrzymać, zatrzymać każdego z nich, uratować każdą cholerną duszę. Wystarczył tylko mały gest. Jesteś słaby Aaronie, zawsze taki byłeś i zawsze taki będziesz. Jesteś nikim!- krzyczałem na siebie w myślach.

Pusta butelka rozbiła się o ścianę z głuchym trzaskiem.

- Aaron? Wszystko dobrze?

- Wyglądam jakby tak było?- niemalże warknąłem.

- Rozumiem, że miałeś zły dzień- mruknął cicho Nicolaus.

- Naprawdę tak uważasz? Hmm, pomyślmy. Moja żona zabiła Lilith, jej ciało podrzuciła tam gdzie na pewno byłoby zauważone. Gabriel został oskarżony
o zdradę i wydano na niego wyrok! Dowiedziałem się, że Kat miała kontakty
z wielkimi demonami już o wiele wcześniej niż się spodziewałem. Połowa mojej rodziny nie żyje. Dominik i Kataleja zostali wrzuceni do celi, tylko dlatego, że Kat zdołała przejąć nad nim kontrole. Kathrine prawie umarła a to wszystko moja wina!

- Wiesz, że to nie prawda.

- Popchnąłem pierwszą kostkę tego domina. Powinienem wyczuć, że Andrean się zbliża, wtedy kiedy mnie porwano, jednak pojąłem to zbyt wolno. Reszta... to już tylko efekt motyla, który wywołałem. Jestem skończonym kretynem.

Chwycił moją twarz w obie dłonie, zmuszając, żebym na niego spojrzał.

- Nie jesteś kretynem Aaronie. Nikt z nas nie potrafił przewidzieć tego co mogło się stać. Nie możesz mieć całego świata na sumieniu, rozumiesz. To droga, która prowadzi tylko donikąd. Rozumiesz mnie?

Nic nie odpowiedziałem, wpatrywałem się tylko w ziemię.

- Jesteś tak podobny do swojego cholernego ojca. Przepraszam, ale muszę to zrobić po raz ostatni raz w historii, nawet jeśli będę tego żałować.

Spojrzałem na niego, chcąc zrozumieć o co mi chodzi, wtedy jednak poczułem ostatnią rzecz jakiej się spodziewałem.

Złożył na moich ustach pełen smutku i tęsknoty. Byłem zbyt zaskoczony aby zrobić cokolwiek, nawet żeby go odepchnąć. Czułem się dziwnie, czując jego usta na moich. Były tak inne od tych, które należały do Kat.

Jesteś tak podobny do swojego cholernego ojca. Przepraszam, ale muszę to zrobić po raz ostatni raz w historii.

Jego słowa zabrzmiały ponownie w mojej głowie. Czy to znaczy, że on i mój ojciec byli...

Chciałem go od siebie odepchnąć, ale wtedy przerwał to co zaczął i odsunął się ode mnie, nawet na mnie nie spojrzał.

- Wybacz mi, proszę- po tych słowach opuścił balkon szybciej niż zdążyłem chociażby coś powiedzieć.

Miałem wrażenie, że lada chwila stracę władze w nogach, nie mogłem nawet trzeźwo myśleć.

Zbyt wiele pytań pojawiło się w mojej głowie. Zapanował w niej zbyt duży mętlik.

Po prosu tam stałem nie wiedząc co ze sobą zrobić.

Usłyszałem czyjeś kroki na korytarzu i to jak wchodzi na balkon. Miałem tylko nadzieję, że jeśli się odwrócę, nie zobaczę Nicolausa ani nikogo z jego rodziny.

- Aaronie-Xenovia, kamień spadł mi z serca.- Lucyfer i Arctulus chcą z tobą pomówić- kamień wrócił na swoje miejsce.

- Teraz?- spytałem z niemałą nadzieją, że powie nie.

- To podobno ważne.

- Chodzi o Katarinę, albo Nicolausa?

- Dlaczego niby miało by chodzić o Nicolausa? Mówili, że chodzi tu o ciebie.

To chyba nawet jeszcze gorzej, ale tak czy siak pokazałem jej ręką żeby prowadziła.

Stanęła przed drzwiami do sali konferencyjnej. Skinieniem głowy pokazała mi, że mam tam wejść sam.

Stanąłem przed mężczyznami z nieodgadnionymi wyrazami twarzy. Pierwszy zabrał głos Arctulus, spodziewałem się, wszystkiego.

- Panie Sanders, chcielibyśmy aby z kimś pan porozmawiał- zaczął.

- To brzmi tak jakbyście chcieli mnie wysłać do psychologa- powiedziałem poirytowany.

- Nic z tych rzeczy. Dzisiejsza sytuacja z Lilith sprawiła, że zrozumieliśmy jedną rzecz, otworzyła nam oczy na coś co powinniśmy zrobić już dawno temu, wraz z Gabrielem i Lucyferem podjęliśmy tą decyzje.

- Jaką decyzje? O czym wy mówicie?

- Aaron- słysząc ten głos cały się wyprostowałem i napiąłem wszystkie mięśnie jakie posiadałem. Odwróciłem się powoli w kierunku głosu. Mimo minionych lat, nadal go rozpoznawałem, ten dźwięk nadal wydawał się tak bardzo znajomy, tak bardzo bezpieczny. Spojrzałem na twarz przybysza i starałem się nie upaść na podłogę. Nie potrafiłem uwierzyć w osobę stojącą przede mną, tak bardzo podobną do mnie.- Witaj, synu.


____________________________

Uff, dałam radę, jestem z siebie dumna! 

Pytania, które mogły się pojawić po przeczytaniu tego rozdziału lub innych, poznacie odpowiedzi, przynajmniej na część z nich (Marlene King mówiła tak samo...)!

Życzę wszystkim miłych wakacji i do zobaczenia w kolejnym rozdziale!


Proszę o gwiazdki i komentarze! 

Kim ona jest?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz