3. Rozdział 6

277 36 37
                                    

   Od tamtego wydarzenia zdążyły minąć dwa miesiące. Dni ciągnęły się z różną długością, raz ciągnęły się niezliczoną ilością godzin, czas leciał wtedy tak wolno jakbym był zmuszony żyć w gęstej substancji, która nie pozwala mi zrobić nawet jednego kroku, ale pojawiały się też dni, które miało się wrażenie, że trwały ledwie godzinę i skończyły się zanim dobrze zaczęły się zacząć.

   Jednego można było być pewnym.

   Stan Kataleji uległ zmianie, mimo, że nadal się trzęsła i momentami zanosiła płaczem, który nie ustawał nawet po kilku godzinach, normalnie z nami rozmawiała, ale nadal zdarzało jej się mówić o sobie w trzeciej osobie. Kiedy tylko usłyszała, że ktoś mówi podniesionym głosem, natychmiast uciekła do Dominika, wciskała twarz w jego pierś i kurczowo obejmowała go w pasie. Mimo postępów jakie zrobiła w dalszym ciągu nie mogła się przełamać aby zbliżyć się do Ewangeliny, potrafiła obserwować ją jedynie z daleka, ale nic poza tym.

   Zresztą jej matka też nie był w stanie do niej podejść. Obydwie się bały wykonać jakikolwiek ruch.

   Ewangelina bała się, że sama jej obecność wyzwoli w Kataleji strach lub załamanie, że skrzywdzi ją samym faktem, że zbliży się bardziej niż na odległość piętnastu metrów.

   Kataleja, bała się tego, że przy jej matce znowu poczuje się wtedy kiedy była przez nią poniżana i wyśmiewana, była przerażona myślą o reakcji jej ciała na bliższe spotkanie z matką. Nie chciała tego, aby jej matka była zmuszona patrzeć na jej cierpienie.

   Mimo czasu, który minął, była przewodnicząca rodu Ducane dalej nie był w stanie mówić o tym co się stało. Jeśli ktoś poruszył przy niej ten temat, zamykała się w sobie i chowała przed całym światem nie podnosząc głowy nawet przez cały dzień, wpatrywała się tylko w swoje stopy albo ręce. Wyglądało tak jakby w głowie wracała do tych wspomnień i musiała wszystko na nowo przeżywać.

   Na świecie panowała cisza, żadnych ataków i nie wyjaśnionych zaginięć, ale i tak wszyscy byli gotowi na jakikolwiek atak z jej strony. Nikt nie zasypiał bez broni pod poduszką. Wanessa i Aqua nie odstępowały Kathrine na krok, co niezwykle irytowało małą tym bardziej, że nie rozumiała niczego co się dzieje. Zadawała coraz więcej pytań o Katarinę, ale nikt nie wiedział co i jak jej powiedzieć. Każdy wolał trzymać ją w cichej i spokojnej mydlanej bańce, ale nie można ukryć fakt, że mydlane bańki nie wytrzymują długo i prędzej czy później pękają, zostawiając po sobie mokre plamy, niczym znak popełnionego błędu, potknięcia, słabości.

   - Ekhem, wujku Aaronie?- o wilku mowa.- Możemy porozmawiać?

   - O co chodzi Kathrine?- zapytałem jednocześnie zastanawiając się od kiedy zaczęła nazywać mnie wujkiem.

   - Miałam zły sen- powiedziała wchodząc do gabinetu, ubrana w niebieską piżamę i przytulającą do siebie różowego królika z długimi uszami. Usiadła obok mnie.- W tym śnie, była ciocia Katarina, ale jej oczy były jakieś dziwne, inne, straszne, czerwone. Nachylała się nade mną, uśmiechała się w taki strasznie przerażający sposób i… powiedziała, że niedługo porozmawiamy, potem poczułam jakbym spadała i obudziłam się w łóżku… Aaronie, proszę powiedź mi co się dzieje z moją ciocią- w jej oczach pojawiły się łzy, które bardzo szybko zaczęły z nich uciekać.

   - Kathrine, twoja ciocia, sama nie spodziewała się jak dużo ma spraw do załatwienia we Francji , sprawy potoczyły się zupełnie nie tak jak zaplanowała.

   - Jest tak zajęła, że nie może nawet zadzwonić? Ty też masz swój kraj, ale nie zajmujesz się nim non stop.

   - Zachowujesz się tak jakbyś nie znała twojej ciotki- otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, jednak nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.- Widzisz? Mówimy tu o twojej ciotce Kathrine, przecież dobrze ją znasz, wiesz jaka jest.

Kim ona jest?Where stories live. Discover now