2. Rozdział 2

854 76 25
                                    

Kiedy usłyszałem jej głos krew zamarła mi w żyłach. Odwróciłem się, ale nikogo nie zauważyłem. Zwróciłem się w kierunku martwej dziewczyny, ale jej także nie było na swoim poprzednim miejscu.

Jedynym znakiem, który mówił, że leżał tam ktoś śmiertelnie ranny była tylko wielka plama krwi. Spojrzałem na plamę i po raz kolejny tej nocy serce zabiło mi szybciej zarówno ze zdenerwowania jak i ze zdziwienia.

Plama zaczęła się poruszać. Wpełzała na ściany i zabierała ze sobą krwawe napisanie zostawiając po sobie żadnych smug. Patrząc wtedy na tamto miejsce nie można było powiedzieć, że cała ta sytuacja miała miejsce.

Może naprawdę oszalałem...

Plama wślizgnęła się na budynek tak szybko jak udało się jej sprzątnąć całe miejsce. Zniknęła za krawędziom dachu, a ja dalej stałem tam jak słup soli.

Mimo tego, że żyje na tym świecie już wiele lat i widziałem naprawdę wiele to nigdy nie spotkałem się z żyjącą palmą krwi.

Rozległ się za mną jakiś dźwięk jakby ktoś kopnął metalową puszkę. Kiedy zobaczyłem dwójkę osobników wychodzących zza rogu wiedziałem, że mam kłopoty, nie mogłem uciec ponieważ oni także zauważyli mnie.

Zobaczyłem dwójkę policjantów, nie wyglądali na zbyt przyjaznych. Podeszli do mnie

Obcokrajowiec, stojący sam w pustej uliczce podczas stanu wyjątkowego. Moja sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze.

Zaczęli mówić do mnie po francusku, ale rozumiałem tylko co trzecie słowo.

- Nie mówię po francusku!- powiedziałem już drugi raz w ciągu tej konwersacji.

Ręka jednego z nich, wysokiego blondyna mojego wzrostu, zaczęła przesuwać się w stronę kajdanek przy jego pasku.

Musiałem się powstrzymać żeby nie warknąć na niego. Jeśli teraz mnie zakują równie dobrze mogę pożegnać się z myślą o zobaczeniu kiedykolwiek Kat. Nawet nie wiem kiedy kły zaczęły mi się wysuwać.

Przed rzuceniem się na niego powstrzymał mnie dźwięk dzwonka jego współtowarzysza.

Po drugiej stronie rozległ się głos mężczyzny mniej więcej po pięćdziesiątce.

- Macie zostawić tego chłopaka w spokoju, rozkaz z góry- nie mówił po angielsku, ale zrozumiałem wszystko co powiedział.

Policjanci spojrzeli na mnie dziwnie, jednak nic nie powiedzieli, skinęli mi tylko głową i zostawili samego w uliczce rozmyślającego co dokładniej znaczył „rozkaz z góry"

***

Do miejsca w którym pomieszkiwałem przez cały mój pobyt w Paryżu wróciłem dopiero o czwartej rano.

Było to małe mieszkanie, ale nie przeszkadzało mi to bo i tak nie spędzałem tutaj dużo czasu.

W pokoju stało tylko jedno dwuosobowe łóżko, biurko, mała lodówka w której trzymałem swoje krwawe zapasy. Było tu także jedno okno z widokiem na budynek po drugiej stronie ulicy.

Podszedłem do lodówki i wyciągnąłem z niej jedną butelkę. Zacząłem sączyć gęstą ciecz znajdującą się w niej. Pozwoliłem swoi myślą płynąć, przemierzały cały mój umysł kiedy natrafiły na pewne wspomnienie.

- Aaronie, jeżeli kiedykolwiek będziesz we Francji i będziesz miał jakieś problemy z władzami nalegaj na rozmowę z ich szefem.

- Dlaczego?

- Kiedy będziesz z nim rozmawiał, powiedź, że mają cię puścić. Powołaj się na commande à partir du haut.

- Co to znaczy?

- Rozkaz z góry- powiedziała Kat mrugając do mnie.

Zadzwonił mój telefon, który przerwał potok moich myśli. Nie spojrzałem na imię na wyświetlaczu i zrozumiałem, że to był błąd.

- Wracasz w tej chwili do domu!- wydarłam się do ucha Rachel.

- Po pierwsze to dzień dobry Rache.

- Daj spokój! Wracasz do domu i to w tej chwili!

- Nie wrócę dopóki nie znajdę i nie porozmawiam z Kat.

- Aaronie. Paryż to ogromne miasto to pierwsza rzecz, a po drugie...

- Przestań Rachel! Dopóki jej nie zobaczę, nie wrócę!

- Ja cię proszę tylko o jeden dzień, nic więcej. Za parę dni w naszej szkole jest organizowany bal absolwentów. Wróć chociaż na tę jedną noc, potem będziesz mógł latać gdzie chcesz.

- Rache... ja nawet nie wiem czy dalej chodzę do tej szkoły, od kiedy Kat zniknęła dwa razy byłem w szkole nie napisałem nawet testów semestralnych!

- W takim razie pójdziesz jako partner Dominika.

- Wiesz jak to zabrzmiało...

- Mam to gdzieś! Przyjeżdżasz.

- To była prośba czy rozkaz?

- Prośba rozkazująca- rozległo się za mną.

Odwróciłem się w tamtą stronę i zobaczyłem Rachel siedzącą na ramie okna.

- Co ty tu robisz?- zapytałem rozłączając naszą poprzednią rozmowę.

- Upewniam się, że wrócisz.

- Rachel...

- Nie znajdziesz jej Aaronie! Wyjechała, ruszyła w świat! Musisz ruszyć naprzód!

- Wystarczy Rachel! Nie spocznę dopóki jej nie zobaczę, muszę po raz ostatni spojrzeć w jej oczy potem mogę wrócić!

- Proszę cię tylko żebyś wrócił na jedną noc, a nie na całą wieczność!

Spojrzałem na nią. Wiedziałem, że się nie podda i nie pożuci tego tematu. Nie chciałem wracać do domu tylko dlatego, że czułbym się wtedy jakbym już zrezygnował.

- Kiedy jest ten bal?

- Szóstego.

- Zgoda wrócę, ale tylko na jedną noc, a na balu zostanę niecałe dwie godziny może być?

- Byłoby wręcz idealnie- powiedziała, a na jej twarz wkradł się delikatny uśmiech.

***

Szósty maj nadszedł jak dla mnie zbyt szybko. Przez ostatnie dni jeszcze bardziej przykładałem się do poszukiwań, Rachel także mi pomagała z tym wyjątkiem, że ona nie wierzyła, że Kat w ogóle tu jest. Nie powiedziałem jej, że czuje się obserwowany ani o tym, że Kena żyje. Była moją najlepszą przyjaciółką, ale nawet dla mnie samego całe zajście z Keną było szalone.

Dochodziła już szósta wieczorem, bal zaczynał się o siódmej. Moja przyjaciółka słysząc, że będzie miała tylko godzinę na przygotowania była wściekła, ale mnie nie popędzała.

Chwyciłem ją za rękę i pomyślałem o swoim domu, chwilę później świat rozpłynął się nam przed oczami. 


___________________________________

Rozdział nudny i mało się w nim dzieje (praktycznie nic) jednak musiałam go napisać jako wprowadzenie do następnego rozdziału :-)

Kim ona jest?Where stories live. Discover now