Rozdział 18, IV.

317 19 0
                                    

Pobiegliśmy co najmniej dwa kilometry dalej od łowców. Byłam w szoku, że las był taki duży i że Brett miał tyle sił. 
- Dobra, przystopuj. W maratonie nie biegniesz. - kazałam mu się zatrzymać przy najbliższym drzewie. - Trzeba to z ciebie wyjąć. - wskazałam na strzałę w jego klatce piersiowej. 
- Na trzy wyrwiesz to z całej siły. 
- Jesteś pewny? - uniosłam jedną brew. - W tym może być tojad. Będzie działał wolniej, jeśli strzała zostanie. 
- Vivian, w obu przypadkach istnieje ryzyko, że umrę. Po prostu to wyciągnij zanim stracę przytomność. 
- Okej. Na trzy. - czekałam aż potwierdzi głową, że się zgadza i gdy dostałam pozwolenie na wyjęcie strzały z trucizną, chwyciłam za nią. - Raz. - wyszarpałam z niego ustrojstwo z całej siły, przez co musiał stłumić krzyk bólu. - Sorki. - oddałam mu strzałę. - Co dalej? Jesteś praktycznie na oparach swoich sił, nie mamy z nimi szans, jeśli posługują się takimi broniami. 
Brett bez słowa wyciągnął telefon, ale jego zrezygnowana mina mówiła, że to na nic. 
- Brak zasięgu. - powiedział. - A co z twoim? 
Sprawdziłam czy u mnie również nie było możliwości skontaktowania się z kimkolwiek, ale (nie)stety tak.
- Wygląda na to, że też sobie nie pogadam. 
- Cholera, nie.. 
Zatkałam mu usta usłyszawszy szelest liści. Monroe i Gerard byli szybsi niż myślałam. Czas na scenkę. 
- Musimy się schować. - powiedziałam po cichu, na co skinął głową. 
Ukryliśmy się za pniami drzew, co było głupie, ale Talbot za pomocą strzały chciał zaatakować któregoś z nich. Szczerze, wisiało mi co się stanie z tymi łowcami, musiałam dopiąć swego.
- Jest coraz dalej, musimy przyspieszyć. - Monroe zaczynała się irytować.
Przewróciłam oczami zastanawiając się, czy wydała mnie Gerardowi, a ten jej powiedział czym jestem. 
- Mówisz jak amatorka. 
- Amatorka, która zabiła Piekielnego Ogara. 
Spojrzałam na Bretta, doskonale wiedząc, że mnie chroniła. Tylko nie rozumiałam po co. 
- Rannego. - staruszek ewidentnie śmiał się z rzekomych sukcesów towarzyszki. 
- I wilkołaka. 
- Również rannego i bez watahy. Nie mylmy szczęścia z umiejętnościami. Im dłużej czekamy, tym jest słabszy. 
- Będzie mógł wezwać pomoc. 
- Największe zwycięstwo odnosi się bez walki. - zacytował pisarza. 
- Sun Tsu, rozumiem. Możemy iść? 
- Tamoro, odnoszę wrażenie, że coś przede mną ukrywasz. Czemu się tak niecierpliwisz? 
Nie dane było jej odpowiedzieć przez telefon Bretta, który nagle zadzwonił. Spojrzałam na chłopaka myśląc, że podczas nagłej ucieczki komórka mu upadła, ale on gestem głowy poinformował mnie, że zrobił to celowo. Nie wiedziałam czy mam odetchnąć z ulgą. W końcu rzucił precyzyjnie strzałę w Monroe, która stała nad dzwoniącym telefonem, ale Gerard, który miał znacznie większe doświadczenie, uratował kobietę zabierając ją na bok do siebie. Nim się obejrzałam, czarnoskóra zaczęła strzelać do Bretta, dlatego uznałam, że czas najwyższy się zmywać. Po raz kolejny uciekliśmy, ale w tym przypadku starałam się ukrywać za drzewami. Nie mogli mnie z nim zobaczyć. Będąc trochę daleko nagle poczułam wibracje w kieszeni. Wyciągnęłam telefon, by zobaczyć na wyświetlaczu imię Monroe. Wpadłam na genialny pomysł. Rzuciłam komórkę na ziemię, a scyzorykiem, który miałam przy sobie, przecięłam dłoń, by chlapnąć krwią na sprzęt. Rana zniknęła, a ja nie musiałam się martwić, że zostanę podejrzana o zdradę.

Wojna światów | Liam Dunbar [KONTYNUACJA NA PROFILU]Where stories live. Discover now