Rozdział 28, II.

864 48 1
                                    

Theo dojechał do kliniki. Scott uznał, że jeszcze chwilę zostanie na dworze, bo musi porozmawiać ze Stilesem. Rozpadało się i to mocno. Z jakiegoś powodu nie oczekiwałam, że mnie uratują, a nawet wolałam umrzeć. Nie dlatego, że życie jest okrutne i mam dość, ale po prostu to? To był koniec początku. Zabawa miała się zacząć dopiero po nowym odrodzeniu. 
- Vivian, wytrzymaj. - prosił Theo. - Walcz z tym. 
Ale to tak bardzo boli. Wolę żeby zniknęło. Liam tulił mnie do swojej klatki piersiowej, pozwalając słuchać bicia jego serca. W końcu do pomieszczenia zagościł Scott. Podszedł bliżej, obserwując jak się ma sytuacja.
- Prawdopodobnie została zatruta rtęcią. - poinformował go Theo.
- Scott błagam, uratuj ją. - Liam rozpaczał. - Przeżyje, jeśli stanie się wilkołakiem. Musisz ją ugryźć.
Ale ja nie chciałam zostać wilkołakiem. Scott zresztą też tego nie chciał, a zdradzała go jego własna mina. 
- Nie. 
Liama górę przejął gniew. 
- Co masz na myśli mówiąc nie? - Liam oddał mnie w ręce Theo i podszedł do swojego alfy.
- Liam, ona jest zbyt słaba. Ugryzienie ją zabije. Nie wiemy jak działa na nią rtęć ani czy chodzi właśnie o tę substancję. Musi istnieć inny sposób.
Zgadzam się.
- Mnie uratował. - upierał się. 
- To inny przypadek. Ty zwisałeś nad przepaścią.
- Powiedziałeś, że musimy ratować niewinnych i bezbronnych ludzi. - Liam coraz bardziej się unosił.
Spojrzałam na Theo, który po raz któryś postanowił się mną zaopiekować. 
- Zakończ to. - szepnęłam do niego, podczas gdy tamci mieli małą kłótnię. 
- Co? - zmarszczył brwi. - O czym ty mówisz? 
- Za tobą na półce leży środek nasenny, stosuje się go do uśpienia już nieuleczalnych zwierząt. - patrzyłam na niego błagalnie. - Wyświadcz mi ostatnią przysługę, Theo. Proszę. 
- To złamie Liamowi serce.  
- Serce to mięsień, nie da się go złamać. Theo, nie proszę jako zwierzę, proszę jako człowiek.
Brunet ewidentnie miał ze sobą małą sprzeczkę. Marszczył mocno brwi, patrząc mi w oczy. Ostatecznie pokręcił głową na boki, nie zgadzając się na prośbę. 
- Zadzwonię po moją mamę, może ona coś wymyśli. - zaproponował Scott. 
A można to było załatwić w inny sposób. Obserwowałam jak Scott dzwoni po mamę, za oknem robi się jaśniej, a Liam obchodzi się ze mną jak z dzieckiem.
- Wszystko będzie w porządku. - uśmiechnął się, wiedząc, że była to absolutna nieprawda.
- Połóżmy ją na stole. 
Liam pokiwał głową, biorąc mnie na ręce i usadzając na metalowym łożu. Ach, wspomnienia. Robiło się coraz jaśniej i dopiero gdy słońce wdarło się do środka kliniki, mama Scotta przyjechała. 
- Co to? - zapytał Liam, patrząc jak pani McCall wyciąga kroplówkę.
- Terapia chelatacyjna. - przygotowywała swoje rzeczy. - Usuwa metale ciężkie z krwi. Niestety obciąża nerki, a organizm Vivian jest za słaby. - do żyły wbijała mi niezbędny wenflon, co mnie zabolało i musiałam wydać z siebie pomruk niezadowolenia. 
- Ranisz ją! - Liam złapał mamę Scotta mocno za rękę, powstrzymując jej ruchy. 
- A ty ranisz mnie. 
- Przepraszam. - opanował się. 
- Pamiętajmy, że nie przyszliśmy się tu pozabijać. - Theo patrzył przez krótką chwilę na Liama, a później na mnie, nawiązując do prośby, o którą go poprosiłam.
- Jest pełnia. - Scott tłumaczył zachowanie bety. - Odczuwamy ją nawet w ciągu dnia.
- Mamy superksiężyc¹.
- To znaczy, że jesteście silniejsi? - pani McCall kontynuowała swoje czynności. - Agresywniejsi? - zawiesiła kroplówkę nieopodal mnie. 
- Tak.

Superksiężyc¹ - potoczna i astrologiczna nazwa Księżyca w pełni, znajdującego w syzygijnym perygeum swojej orbity. Księżyc osiąga wówczas najmniejszą odległość od Ziemi.

Wojna światów | Liam Dunbar [KONTYNUACJA NA PROFILU]Where stories live. Discover now