Rozdział 31, IV.

334 21 0
                                    

- Ona zaraz umrze, wyciągnij ją!
- Jeśli połączenie między nią a Feniksem zostanie przerwane, straci moc na zawsze!

Pokręciłam głową na boki ignorując głosy z góry.
- To jak to było z Lilianą?
- To była jedna z zabawniejszych historii. - uśmiechnął się. - Po śmierci Park Chu, chińczyka z mafii, narodziłem się w tej rudowłosej. Nawet nie próbowała zająć się techniką używania ognia przez drzemiącą w niej banshee. Sporo dobrych lat walczyłem z tą upartą zołzą. Banshee również powstała bardzo dawno, dlatego siły były wyrównane. Wykańczaliśmy naczynie, praktycznie cały czas chodziła zmęczona i po pewnym czasie zauważyliśmy, że ją wyniszczaliśmy. Po latach walki nad nią kazała nam się między sobą mierzyć i chyba nie jest ci obce, że przegrałem. Liliana miała o mnie złą opinię przez fałszywe wspomnienia w jej głowie. Moim głównym, że pozwolę to tak sobie nazwać, paliwem jest słońce. Bym nie przejął nad nią kontroli, starała się funkcjonować w nocy. Uśpiła mnie na pięćset lat. Przez Lilianę zniknąłem z radaru Cassandry, dlatego zaczęła mnie ścigać. Obawiała się, że knuję spisek, by zabić inne Feniksy, co jest zresztą niedorzeczne.
- Dlaczego nie chciałeś się ze mną zjednoczyć po nagłej śmierci Liliany? - przechyliłam lekko głowę. - Jeśli byliśmy sobie przeznaczeni to wszelka próba odtrącenia mnie była głupia.
- Nie bierz tego do siebie, ale miałaś za dużo krwi niewinnych na rękach. Nie lubiłem cię i potrzebowałem jedynie twojego ciała do funkcjonowania. W Beacon Hills miałem sporo rzeczy do zrobienia, a ty mi przeszkadzałaś we wszystkim. Później, gdy uświadomiono mi w tej zimnej kapsule, że jedno nie może żyć bez drugiego, wolałem zrobić ci miejsce przy kolejnych następcach, ale wspomnienia spowodowały, że zbudziły się inne dusze i mąciły ci w głowie, jak dograni przyjaciele. Z czasem rozumiałem, że byłaś kozłem ofiarnym swoich rodziców, którzy przez połowę twojego życia wodzili cię za nos. Również przekonał mnie do ciebie wybranek twojego serca. Z taką miłością spotkałem się tylko raz i bezczelnie mi ją odebrano. Podczas gdy ja się w tobie rozwijałem, Cassandra odcięła mi dostęp do wymiaru Feniksów, który sam zrobiłem. Nie wiń jej, bała się. Pozbawiła mnie sporej mocy, ale nadal byłem potężny. Po połączeniu z tobą byłem znacznie silniejszy i dzięki tobie odzyskałem dostęp do własnego świata. Często próbowałem ci podsunąć pomysły, że to co robisz jest złe albo że musisz wybrać inną drogę, ale lubiano mnie przekrzykiwać. Znalazłem technikę, która pomogła mi uciszyć inne siedzące dusze w Feniksie. Koniec końców wiedziałem, że się spotkamy, gdy spojrzałem ci po raz pierwszy w oczy. Co prawda był to moment, w którym pozbawiano cię mocy, ale nie to jest najważniejsze.
- Uważasz, że zabicie Scarlett, tego Piekielnego Ogara i pozwolenie, by zabrali Theo to błąd? - pomimo że znałam odpowiedź, liczyłam na litość.
- Vivian, jak długo żyję, moje naczynia robiły znacznie gorsze rzeczy. Scarlett musiała zniknąć, bo zakłócała równowagę światów, zabicie jej było słuszne. Tak zwany Theo, no cóż. Zauważ, że lubił ratować wasze tyłki, ale nic nie usprawiedliwia zabicia własnej siostry dla własnych potrzeb. Widziałem każde morderstwo, którego się dopuściłaś. Twoi rodzice chcieli stworzyć potwora bez uczuć i pomimo, że już nie mają jak tego robić, ciągle walczysz z naturą łowcy. Moja rada brzmi, rób co słuszne, nie konieczne. To, że koniecznym będzie zabić połowę ludzi, nie znaczy, że jest to najlepsze rozwiązanie. Staraj się nie drażnić sumienia. Przez takie gry z własnymi odczuciami moralnymi zabiłaś Piekielnego Ogara, który grał kluczową rolę w Beacon Hills. Miał on powstrzymać okropną siłę, która powróciła do żywych.
- Co? - zdziwiłam się. - Jaką siłę?
- Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć, musiałabyś zobaczyć to moimi oczyma, a na czas obecny jest to niemożliwe.
Patrzyłam na chłopaka zmartwiona. W tym momencie zapomniałam o reszcie swoich pytań i po prostu rozmyślałam o tym niby stworzeniu.
- Masz urazę do Cassandry? - chciałam odwrócić swoją uwagę od niebezpieczeństwa w Beacon Hills. Zawsze jakieś było w tym mieście.
- Tak. - kiwnął głową. - Ale nie ma nikogo innego godnego na jej miejsce, więc póki co powstrzymaj się od mordu.
- Zabiła twojego ukochanego. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie twojego bólu.
- Ból przeogromny, ale mimo wszystko, ciężko znaleźć wytrzymałe i w dodatku zdrowo myślące naczynie plus do tego godne powierzenia zadania pilnowania reszty Feniksów. Niektórzy ludzie, w których się urodziłem, tracili rozum. Po prostu tracili rozum i często wmawiali sobie, że Bóg dał im szansę, by to właśnie oni zmieniali świat na lepsze i zwyczajnie zabijali tych, którzy się choćby krzywo spojrzeli. Pojawianie się w ich snach lub krzyczenie do nich w myślach w ogóle nie skutkowało. Twoja droga przyjaciółka, Liliana, posiadała niewielką część wspomnień, dlatego myślała, że to ja ich zmuszałem. Zadziwia mnie jednak fakt, że ze wszystkich osób to właśnie ty masz ze mną największe i najlepsze połączenie. Nigdy nie miałem możliwości pogadania z następcą twarzą w twarz. Póki mam okazję, prześlę do twojego mózgu informacje na temat wielu rzeczy. Świat Feniksów musi zostać zamknięty, każdy ptak ma znaleźć sobie nowy dom, a rzeka Kenai pozostanie w ukryciu. Pieczęć należy schować, choćby gdzieś w zakamarku piekieł. Cassandra dalej pozostanie Niebieskim Feniksem, ale odkąd powrócisz do człowieczego ciała, przestaje być Strażnikiem Światów. Ma być twoją przyjaciółką i wsparciem, a kiedy będzie trzeba, ma oddać za ciebie życie. Jej życie nadal jest bezcenne, dlatego co sto lat odwiedzaj Kenai, by napoić ją świętą wodą.
- Łał. Jesteś pewny swojej decyzji?
- Jestem pierworodnym, wiem co robię.
Uśmiechnęłam się do nastolatka i oboje wstaliśmy. Powoli kierowaliśmy się w stronę wyjścia. Za drzwiami przytulnego domku poczułam ogromne zimno. Dreszcze przeszły mnie po całym ciele. Zamarzałam.

- Vivian, błagam.

Czyjś szloch zmusił mnie do postawiania następnych kroków. Było mi tak potwornie zimno, ale szłam.

- Vivian!
Gwałtownie podniosłam się z wody. Duże ramiona wyciągnęły mnie na równie zimną trawę. Nie mogłam przestać się trząść.
- Wiedziałam, że odwiedzisz poprzednie wcielenia. - Cassandra kręciła głową.
- A-Ale d-dowiedziałam s-się ciekawych rzeczy. - wzięłam parę wdechów, by przestać się jąkać.
- Już dobrze, kwiatuszku. - Liam starał się mnie ogrzać własnym ciałem. - Jestem tu.
Wtuliłam się w tors Liama. Dotarło do mnie, jaką byłam szczęściarą, że miałam kogoś, kto mnie kochał nad życie. Tragedia Feliksa była pouczająca.
- Dziękuję, Liam. - szepnęłam do chłopaka.
- Odzyskałaś pełne moce? Cykl powrócił? - zapytał nagle.
Wyciągnęłam przed siebie zranioną wcześniej rękę. Rana się zagoiła, co potwierdzało, że z powrotem połączyłam się z Feniksem. Niesamowite uczucie. Liam się uśmiechnął i przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej.
- Wracajmy do domu. - Liam pogłaskał mnie po ramieniu.
- Jeszcze nie. - zaszczyrkałam zębami spoglądając na Cassandrę.

Wojna światów | Liam Dunbar [KONTYNUACJA NA PROFILU]Kde žijí příběhy. Začni objevovat