Rozdział 7, III.

659 37 2
                                    

Weszłam do damskiej szatni, by zobaczyć czy moje rzeczy do lacrosse'a jeszcze tam były. Niestety nawet głupie ciuchy po mnie nie zostały. Westchnęłam cicho, przewracając oczami. Wyszłam z szatni w takim biegu, że przez przypadek na kogoś wpadłam. 
- Przepraszam. - powiedziałam bez zastanowienia. 
- Nie, to ja przepraszam. Wszedłem ci w drogę. 
Spojrzałam na osobę, na którą wleciałam i od razu serce zabiło mi szybciej. Liam również mi się przyglądał, jakby kojarzył tę sytuację z początku naszej znajomości. Pokręciłam głową, otrząsając się i chciałam iść dalej, ale Liam miał nadzieję na dalszą rozmowę. 
- Czy my się kiedyś nie poznaliśmy? - zapytał, marszcząc lekko brwi. - Mam lekkie deja vu. 
- Przykro mi, nie kojarzę cię. - skłamałam, by nie utrudniać sytuacji, która już i tak była ciężka do strawienia. 
Ruszyłam dalej, przed siebie, chcąc wyjść z budynku. Już byłam gotowa na Jeźdźców. Nie znalazłam rozwiązania, nie chciałam już ich więcej palić, nikt mnie nie pamiętał, co oznaczało również utratę domu. A ta dziewczyna z biblioteki również rozpłynęła się w powietrzu. Nie umiałam jej znaleźć w szkolnych danych, co czyniło ją duchem. 
- Kto to do cholery był? - zapytałam, ciągle idąc przed siebie. 
Najgorszy był fakt, że nie miałam pojęcia czy jej także udało się wyrwać z łowów. Jeśli tak to siedziałyśmy w tym razem i mogła poprosić o pomoc, a jeśli nie to nie miało sensu to, że mnie znała, zwłaszcza że zostałam wymazana. Wszędzie. Od aktu urodzenia po kartoteki. Nawet najbliższa mi osoba w twarz mi powiedziała, że ani trochę mnie nie kojarzy, poza uczuciem deja vu.
- Co ty robisz? - poczułam mocny uścisk na nadgarstku.
Spojrzałam ze znudzeniem na krótkowłosą.
- A co cię to obchodzi? - uniosłam brwi.
- Narażasz się. - patrzyła na mnie z poważną miną.
- Świadomie. - wyrwałam swoją rękę. - Kim ty jesteś? I skąd ty niby mnie znasz?
- Mam na imię Cassandra. Nie jestem w stanie ci wytłumaczyć skąd cię znam, ale wiedz, że mnie na ciebie naprowadzono.
- Jest to niemożliwe. Jeźdźcy na mnie polują, ja praktycznie nie istnieję.
- Ewidentnie jeszcze istniejesz. - uśmiechnęła się sarkastycznie. - Narażasz się tylko na samobójstwo.
- Ja tylko zniknę, nie umrę.
Cassandra zmarszczyła brwi, patrząc mi w oczy.
- Nie bardzo wiesz jak działają łowy, co?
- Czytałam książki. - wzruszyłam ramionami.
- Książki, nie książki. Filmy, nie filmy. - przewróciła oczami. - Jeźdźcy strzelają do ludzi, powodując ich zniknięcie. Są automatycznie, tak jakby teleportowani do innego wymiaru, niby takiego samego świata jak my, ale nie wiedzą co się dzieje. Gdy Jeźdźcy kończą łowy, porwani ludzie umierają, bo ich istnienie nie ma znaczenia tutaj, a sensu tam.
Zamrugałam kilka razy, dokładnie analizując każde słowo. Jeśli nie sprowadzę Stilesa, on umrze gdziekolwiek jest. Każdy umrze. A będzie jeszcze więcej osób, bo Dziki Łów dopiero się zaczął.
Miałam zamiar zadać więcej pytań, ale poczułam powiew wiatru, z którym zdążyłam się styknąć dwa razy. Powoli się odwracałam, widząc Jeźdźca. Jego uwaga była skupiona na mnie.
- Musimy uciekać. - Cassandra wydawała się wiedzieć, co robi, ale ja już miałam plan.
- Do zobaczenia po drugiej stronie.
Jeździec wymierzył do mnie z broni. Kula leciała w moją stronę, a ja pozwoliłam jej w sobie wylądować.

Wojna światów | Liam Dunbar [KONTYNUACJA NA PROFILU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz