Rozdział 30, IV.

345 21 1
                                    

- Chodź za mną. - powiedział przyjemnym głosem.
- Jakim cudem to ty zostałeś pierwszym naczyniem Feniksa? - zapytałam, patrząc na jego tył głowy.
- Naczyniem? - zaśmiał się. - Vivian, ja go stworzyłem.
- Co zrobiłeś?
Ciemna pustka zaczęła zmieniać się w miejsce. Była to wieś, która swoją drogą wyglądała przecudownie. Z tego co mi było wiadomo, Feniks ''żył'' w czasach Herodota i po wyglądzie starego, ale w dobrym stanie domu nie ciężko było stwierdzić, że pierworodny miał sporo pieniędzy.
- Stworzyłem. - powtórzył. - Dowiedziałem się o snutych teoriach, które zaczęli tworzyć ludzie współcześni. Niby Feniks był wcieleniem słonecznego boga Ra, tak? - spojrzał na mnie ukradkiem. - Nie był żadnym bogiem. Ale faktycznie jest ptakiem świętym. - weszłam za nim do jego posiadłości. - Za swojego życia starałem się być nieskazitelny. Zapewne teraz sobie myślisz, że to niemożliwe, ale było to łatwiejsze niż jesteś w stanie pojąć. - uśmiechnął się. - Moi rodzice byli szanowanymi ludźmi. Robiłem wszystko, o co tylko mnie poprosili. Nie przeklinałem, nie pakowałem się do łóżka byle komu. Wiesz, takie typowe idealne dziecię.
- Jak go stworzyłeś?
- Nadprzyrodzone istoty nie powstały w dwudziestym pierwszym wieku. Miały one miejsce już wieki wieków temu. - szedł na górę po schodach. - Oczywiście nie każdy posiadał wiedzę o nich, bo za takie coś zostawało się palonym na stosie lub mogli cię ukamieniować. O dziwo moja wieś, jak i te inne były pełne pomysłów. - otworzył drzwi do najprawdopodobniej swojego pokoju. - Ja o nich wiedziałem - usiadł na podłodze. - bo moi rodzice należeli do grupy wyjątków.
- Twoi rodzice? - zdziwiłam się, również siadając na podłodze. - A ty?
- Urodziłem się normalny. - wziął cichy wdech. - Że pozwolę sobie to tak ująć. - przewrócił żartobliwie oczami. - Ciężko mi teraz powiedzieć, co pchnęło mnie do stworzenia świętego ptaka. Najlepszym jest wytłumaczyć się strachem przed śmiercią bez ukochanego.
- Ukochanego? - zdziwiłam się. Nagle połączyłam historię Feniksa ze słowami pierworodnego. - To ty opowiadałeś mi historię o Czarnym Feniksie. - zmarszczyłam brwi. - Ale skoro wpadłeś na pomysł stworzenia Feniksa to dlaczego nazywasz siebie drugim? Dlaczego zrobiłeś ich więcej? Dlaczego Strażnik Światów zabił twojego ukochanego?
- Powoli. - zaśmiał się. - Nad projektem stworzenia własnej nadprzyrodzonej istoty pracowałem przez sześć lat. Często napotykałem wiele przeszkód, głównie przez brak materiałów. Świat nie był tak rozwinięty, jak ten twój, więc znalezienie na przykład czystego srebra to lada wyzwanie. Mimo sporych kłód na drodze, znalazłem to, czego potrzebowałem. Tak, jeśli masz zamiar spytać, straciłem sporo czasu na kombinowaniu, jakich materiałów dokładnie mi było potrzeba. Ostatecznie jest to czyste srebro, kropla wody z nieskażonej rzeki, trochę soku kardamonu i kora kasji. Wszystko ze sobą mieszasz, a na sam koniec polewasz ugotowaną wodą, wziętą ze świętego miejsca. To obrzydlistwo trzeba wypić i bam. - klasnął w dłonie. - Masz Feniksa. Nie każdy może to zrobić.

- Trzeba mieć nieskazitelną duszę. - dopowiedziałam.

- Właśnie. Teraz te przedmioty jest łatwo dostać, ale ciężej już ze świętą osobą. Nie wystarczy tylko pójść do kościoła i się wyspowiadać. - nawiązał do świata, w którym ja żyję. - W czystości musisz żyć od urodzenia, a mnie się to udało. Feniks oczywiście nie powstał z dnia na dzień, musiał się narodzić niczym dziecko. Jednak nie zajęło to tyle, ile u przeciętnego człowieka. Starczył tydzień.

- Skąd miałeś pewność, że przez takie kombinowanie nie umrzesz?

- Nie miałem. - wzruszył ramionami. - Ale nie obchodziło mnie to tak długo, póki mogłem mieć swojego ukochanego przy sobie.

- Spotykaliście się w tajemnicy?

- No przecież, że tak. Ludzkość nie traktowała związku homoseksualnego jako coś moralnego.
- Jestem pod wrażeniem, że masz obszerną wiedzę na temat dwudziestego pierwszego wieku. - przyznałam.
- Starałem się śledzić rozwój społeczeństwa, jak i cudownego świata, który.. - zmarszczył lekko brwi. - się stacza. Żadne czasy mi się nie podobały. Siedziałem w moich dalszych dziedzicach, utożsamiałem się z ich płcią, praktycznie zawsze akceptowałem ich decyzje. Często obserwowałem, jak próbują mnie badać, doszukiwali się wyjaśnień w tekstach niekompetentnych autorów. Pokazywałem się jednym, drugim, trzecim w formie płomiennego ptaka. Niektórym odbijało nie tylko od obsesji na moim punkcie, ale też od niekontrolowanej żądzy zmienienia świata na lepsze. - machnął ręką. - Mniejsza, o tym później. Zostałem pierworodnym Feniksem, któremu sam nadałem imię. Miałem wizję wiecznego życia z osobą bliską mojemu sercu. Zrobiłem dla niego napój dokładnie ten sam i zadziałał. Byliśmy szczęśliwi ze sobą i swoimi istotami. Po dwóch miesiącach uznałem, że potrzebowałem więcej takich mitycznych ptaków. Zdziwisz się, ale Cassandra nie jest pierwszą posiadaczką tak zwanego Strażnika Światów. Była nią moja przyjaciółka. Ufałem jej od zawsze i uznałem, że jest na tyle odpowiedzialną osobą, że może bez problemu zapanować nad swoją istotą. Nigdy się na niej nie zawiodłem, ale nie przeżyła pięciuset lat. Zanim jednak umarła we śnie, musiałem wymyślić sposób, by Feniksy miały swój kąt, bo Ziemia nie była odpowiednim miejscem na życie wieczne. Przez przypadek odkryłem, że istnieje więcej wymiarów. Nie zrobiłem własnego, ale zająłem ten, który był pusty. Tym, jak się tam dostać, zawiadomiłem tylko dwie osoby. Wyznaczyłem swoją przyjaciółkę, Marianne, jako strażniczkę. Nikt nigdy więcej się nie dowiedział.
- Ile lat ty żyłeś?
- Tak naprawdę to niedługo. W wieku jedenastu lat zacząłem pracę nad Feniksem, skończyłem w wieku siedemnastu. Pół roku zachwycałem się z dwoma bliskimi mi osobami zwycięstwem, w tym innym wymiarze przybieraliśmy formy swoich ptaków. Jako osiemnastolatek szukałem odpowiednich nazw dla tych istot i dlatego powstał Feniks, Czarny Feniks, Strażnik Światów aka Niebieski Feniks. Nie oceniaj, nie mam głowy do nazw. - cicho się zaśmiał. - Gdy miałem dwadzieścia trzy lata, Marianne zaszła w ciążę. Trzy miesiące po urodzeniu dziecka, zmarła we śnie. - lekko się uśmiechnął. - Stanowiła test. Wraz z moim ukochanym, Julienem, chcieliśmy zobaczyć czy narodzi się na nowo, tak jak planowałem. No i narodziła, we własnej córce. Mała Cassandra wykazywała ogromny potencjał i niesamowite zdolności. Mówiła, że czuje się, jakby ktoś jej podpowiadał co robić. Szkoda, że niedługo po tym mój własny projekt odbił się na mnie. Cassandra w wieku osiemnastu lat dostała nieźle do głowy. Uznała, że ja i Julien robimy coś niezgodnego z zasadami moralnymi i zabiła go. Utopiła mojego ukochanego w świętej rzece, którą wyznaczyłem jako źródło ogromnej mocy. - zacisnął szczękę. - Przez lata rosła we mnie frustracja, ogromna żądza zemsty, ale nigdy nie posunąłem się do czegoś okropnego. Żyłem ze świadomością osamotnienia do końca świata. Przecież ja jestem Feniksem, nie mam prawa umrzeć. - w jego oczach dostrzegłam smutek. - I właśnie po to spędziłem trzy lata na robieniu srebrnego pieczęcia, które pozwoliłoby jednemu z następców zakończyć cykl. Samo przerwanie go nie skutkuje śmiercią każdego w kim się narodziłem, ale dawało to szansę na odpoczynek.
- Został kiedyś użyty niż teraz na mnie? - z każdym słowem zaciekawiałam się coraz bardziej.
- Nigdy. Został ukryty w tunelu pod moim domem. Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem znalazł się w posiadaniu człowieka, ale to jedynie oznaczałoby, że został wykradziony.
- Zaraz. A kto jeszcze o nim wiedział?
- Tylko ja. Oddawanie takich informacji w ręce innych Feniksów to jak samobójstwo, dlatego jedynie zaufaniem można obdarzyć Strażnika Światów. Wie, jak dostać się do wymiaru mitycznych ptaków. Wie, gdzie, jak i kiedy przemieszcza się rzeka Kenai. Wie, co robić, gdy któryś straci moc. Wie, jak działa ogień w organizmie człowieka. Wie, jak połączyć się z innym ptakiem. Cóż, jednak nie powiedziałbym jej, gdzie leży srebrna pieczęć.
- Jakim cudem Cassandra przetrwała z czterysta trzydziestego ósmego roku przed naszą erą do roku dwa tysiące szesnastego naszej ery? - nie rozumiałam. - Przecież Feniks niby żyje pięćset lat.
- Nie ima się to Strażnika Światów. Wędrując po wymiarach ma nieskończoną ilość lat życia, chyba że nagle umrze. Ciężko byłoby Marianne znaleźć naczynie, które pojęłoby przeznaczenie Niebieskiego Feniksa.
- A właśnie, to kiedy umarłeś?
- Bardzo przedwcześnie, bo w wieku czterdziestu ośmiu lat. To nawet nie jedna trzecia życia, która mnie czekała.
- Co się stało? Przecież mogłeś się uleczyć.
- W moich czasach nie istniało coś takiego jak medycyna. Nie opanowałem również do końca techniki samoleczenia, więc też nie pokonałem raka kości. Ale to nic, bo powstałem ponownie.
- Mówiłeś, że do stworzenia Feniksa trzeba być świętym. Homoseksualizm w Biblii jest potępiany.
- Vivian. - parsknął śmiechem. - Mam o tym doskonałe pojęcie. Julien wiedział, jaki mam stosunek do duchowieństwa, dlatego ani się przed sobą nie rozbieraliśmy, ani nie całowaliśmy. Samo bycie gejem nie jest zakazane, ale czyny już raczej tak.
- Skoro umarłeś w wieku czterdziestu ośmiu lat to jakim cudem pokazujesz się przede mną jako.. - sama nie do końca byłam pewna jego wieku. - siedemnastolatek?
- Bo wtedy powstał Feniks, czyli ja. Mogłem mieć nawet pięćset lat, ale i tak skończyłbym jako siedemnastolatek.
- Skąd wziąłeś w ogóle nazwę na mitycznego ptaka?
- Od swojego imienia, Feliks. Wiem, przekombinowałem.

- Ona się wyziębia!

Zmarszczyłam brwi, ale zignorowałam znajomy głos.
- Czemu nazwałeś siebie drugim, gdy opowiadałeś mi historię o Czarnym Feniksie po raz pierwszy?
- Wolałem zmienić informacje, by nie musieć wracać do wspomnień. Pomimo upłynionych lat, śmierć Juliena dalej mnie boli. Ale to nic, bo patrzyłem na śmierć ukochanych osób nieskończoną ilość razy.
- A propos naczyń, w których siedzisz. Upłynęła ogromna ilość lat, zapewne miałeś miliony milionów następców. Dlaczego więc, gdy cykl został przerwany, widziałam z jakichś czterdziestu ludzi?
- Tylko tyle zniosło moją wyniszczającą siłę. Ciężej jest znieść nadnaturalną istotę niż ci się wydaje.
- To jak ty ich wybierasz, że nie dawali sobie rady? - uniosłam brew.
- Hmm. - złapał się za brodę. - Osoby, w których lądowałem, były ze mną połączone. Tak jakby niewidzialna nitka nas splotła, więc czy chciałem, czy nie, musiałem siedzieć w tych, którzy mieli dobre zamiary a źle postępowali.
- Liliana źle postępowała? Jaka w ogóle jest z nią historia?
Blondyn uniósł do góry brew z uśmiechem na ustach. Teraz będzie ciekawie.

Wojna światów | Liam Dunbar [KONTYNUACJA NA PROFILU]Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang